Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

30.11.07. LUDZIE - Przypadki byłego posła

Arek Jakubowski
Mediowałem - mówi Bernard P. - Mediował - potakuje rolnik Czesław K. - Groził - twierdzi Jan L. Jakby nie było naprawdę, od dwóch tygodni byłego posła możemy przedstawiać tylko pierwszą literą nazwiska.

Mediowałem - mówi Bernard P. - Mediował - potakuje rolnik Czesław K. - Groził - twierdzi Jan L. Jakby nie było naprawdę, od dwóch tygodni byłego posła możemy przedstawiać tylko pierwszą literą nazwiska. Dostał bowiem prokuratorskie zarzuty i teraz jego status brzmi: podejrzany. Tak się kończy przygoda Bernarda P. z wielką polityką.

- A to akurat prawda - mówi były poseł, gdy siedzimy w dużym pokoju jego domu w Lubiniu koło Krzywinia. - Wielkiej polityki mam serdecznie dosyć. Ja się do tego nie nadaję, za uczciwy jestem. Dla zwykłego chłopaka z Mościszek, którym wciąż jestem, miejsca tam nie ma. Nie wrócę.
Na razie, nawet gdyby chciał, nie ma jak wrócić. Bo choć w niedawnych wyborach w całym okręgu kalisko-leszczyńskim zdobył sporo, bo 3548 głosów, z czego 1229 w powiecie kościańskim, a 449 w samej gminie Krzywiń, to nie wystarczyło to, by wejść do Sejmu. Siłą rzeczy więc były poseł Bernard P. znalazł się na marginesie życia politycznego. Może i szkoda, bo postacią jest barwną.

Prezes, rolnik, związkowiec, poseł

- Różnie bywało - tak mówi o sobie. - W swoim życiu zawodowym byłem i prezesem Rolniczej Spółdzielni Produkcyjnej i prowadziłem gospodarstwo, zajmowałem się ubezpieczeniami.
Do polityki wszedł 29 lutego 1992 roku pod ministerstwem rolnictwa, które blokował razem z innymi rolnikami i Andrzejem Lepperem. To tam zaczęła się jego przygoda z Samoobroną.
- Proszę pana, sprawa wyglądała tak - do dzisiaj opowiada o tym z ożywieniem. - Jak nastał Balcerowicz to rolnicy, którzy mieli kredyty wpadli w pułapkę kredytową. Oprocentowanie wynosiło wtedy 360 procent rocznie, a odsetki były kapitalizowane, czyli dopisywane do kredytu. No można się było powiesić z rozpaczy. Wielu nie z własnej winy popadło w ogromne długi. Ja też.
No ale to też dzięki temu zaczęła się jego polityczna kariera. Stał się znanym działaczem Samoobrony w byłym województwie leszczyńskim. Jako szef grupy antyegzekucyjnej jeździł z innymi za komornikiem i pilnował, żeby nie licytował rolniczej ziemi.
- Broń Boże, do awantur nigdy nie dochodziło - podnosi obie ręce do góry. - Ale parę licytacji udało się udaremnić.
Kulminacyjnym momentem kariery był mandat poselski w wyborach w 2005 roku. Benard P. wszedł do Sejmu z listy Samoobrony. Od razu zresztą trafił na łamy prasy ogólnopolskiej jako jeden z najbardziej zadłużonych posłów. Padały różne kwoty: od kilkuset tysięcy złotych do ponad miliona. Ale to już, jak zapewnia, przeszłość.
- W kwietniu tego roku Agencja Modernizacji i Restrukturyzacji Rolnictwa umorzyła długi rolników, którzy wpadli w pułapkę kredytową na początku lat 90-tych i którzy byli zadłużeni w bankach przejętych przez Skarb Państwa - tłumaczy. - Zostały mi wprawdzie do spłacenia jeszcze jakieś kredyty, ale zaległych już nie mam. Było postępowanie układowe i na bieżąco wszystko spłacam.

Perspektywa sądowej sali

To nie kredyty jednak spędzają ostatnio byłemu posłowi sen z powiek. I nie polityczna czy biznesowa przyszłość. O tej pierwszej nie myśli. Owszem jest członkiem Związku Zawodowego Rolników Ojczyzna, a nawet koordynatorem wojewódzkim tej organizacji, ale deklaruje:
- Nie chcę być politykiem, ale wyłącznie działaczem związkowym, to mój żywioł.
Biznesowa przyszłość też chyba nie wygląda najgorzej.
- Jestem rencistą - mówi były poseł. - Zajmuję się ubezpieczeniami. Dzieci prowadzą Towarzystwo Ubezpieczeń Wzajemnych. Będę im pomagał.
To co aktualnie męczy byłego posła to perspektywa sądowej sali i wyroku za awanturę, do której doszło na polu pod Bielewem 29 maja tego roku. Ktoś mógłby powiedzieć: czemu się dziwić, Samoobrona z awantur przecież słynęła. Bernard P. wprawdzie z Lepperem zerwał jeszcze w poprzedniej kadencji (dziwnym zbiegiem okoliczności w czasie, gdy podczas pierwszego kryzysu między Samoobroną i PiS-em ważyły się losy rządowej koalicji) i w ostatnich wyborach kandydował z listy PiS-u, to jednak wciąż przez wielu jest kojarzony z Samoobroną. Tak więc wielu mogłoby tak powiedzieć. Czy jednak będą mieć rację?

Na polu pod Bielewem

Sprawa miała następujący przebieg. 29 maja to był wtorek. Sejm nie obradował, poseł P. był w domu. Rano zadzwonił telefon. Po drugiej stronie wyraźnie zdenerwowany Czesław K. wzywał posła na pomoc.
- Znam Czesława od lat - tłumaczy Bernard P. - Znam też jego sytuację. On też wpadł w pułapkę kredytową i jakoś nie może się z niej wykaraskać. Ziemię mu nawet komornik wystawił na licytację.
To że wystawił to tak jeszcze ludzi w okolicy nie zdenerwowało. Gorzej, że się na tą ziemią znalazł kupiec.
- Bo na wsi, proszę pana, zwyczaj jest taki stary, jeszcze sprzed wojny - tłumaczy z zapałem Bernard P. - Że rolnik rolnikowi ziemi na licytacji u komornika nie wykupuje. Jak pan nie wierzy, niech pan się we wsi spyta.
- To prawda - potakuje Paweł Prałat, sołtys w Bielewie i opowiada, że wprawdzie on raz kupował u komornika na licytacji kawał pola, ale wpierw pojechał do poprzedniej właścicielki i się z nią dogadał co do ceny. Część zapłacił komornikowi, a część kobiecie. I to jest w porządku.
A tymczasem grunt Czesława K. kupił na licytacji Jan L.
- Żaden z niego rolnik - przekonuje były poseł. - Zwykły handlarz ziemią i na dodatek nie stąd, bo spod Grodziska Wielkopolskiego.
Faktem jest, że ple kupił tanio, bo konkurentów na licytacji nie było. Za 10 hektarów zapłacił 36 tysięcy złotych, co jest ceną śmieszną. W kościańskim głód ziemi jest tak wielki, że za hektar rolnicy wykładają na stół bez wielkiej łaski 10, a nawet 12 tysięcy złotych. A jemu wyszło 3600 za hektar. No może ziemi nie najlepszej, ale też przecież i nie najgorszej jakości.
- Pan spyta ludzi, to potwierdzą. Krótko po tej transakcji L. chodził od domu do domu i proponował ludziom, że tę ziemię odsprzeda niedrogo - relacjonuje były poseł, a mieszkańcy Bielewa informację potwierdzają. - Ale nikt od niego nie kupił. Ludzie swój honor mają.
Sprawa jakby zawisła w powietrzu. Jan L. ziemie kupił, ale sprzedać nie mógł, bo nie było chętnych. Pole natomiast obrabiał Czesław K. Posiał tam sobie zboże ozime i patrzył wiosną jak ładnie wzeszło. 29 maja wsiadł na traktor i pojechał do lasu po drzewo drogą koło swego pola. Omal krew go tam nie zalała:
- Jadę sobie i patrzę, a na tym moim polu dwa traktory pracują - opowiada. - Jeden traktor talerzował wykoszone zboże, które już miało zawiązki nasion. Drugi ciągnik siał w to zniszczone zboże gorczycę. No patrzeć na to nie mogłem.
Na miejscu prócz dwóch traktorzystów był też Jan L. i jego syn. Czesław K. najpierw zrobił im awanturę, a potem zadzwonił po posła.
- Jak usłyszałem, co mi przez telefon powiedział od razu pomyślałem, że trzeba jechać, bo jest misja pojednawcza do wypełnienia - opowiada Bernard P. - Pojechałem i mówię do tamtego tak: ,,Czy ty się chłopie Boga nie boisz, że zboże na polu niszczysz? Czy nie można się dogadać, czy musi dochodzić do agresji?" A on na to, pokazując na Czesia: ,,Z tym ch... dogadać się nie idzie". Ja tam mediowałem. Naprawdę. Było na polu zresztą ze 20 rolników, którzy przyjechali bronić K. to mogą zaświadczyć.
Po prawdzie rolników było mniej, pięciu, może sześciu. I nie przyjechali bronić Czesława K., tylko jak on jechali do lasu po drewno i po drodze natknęli się na awanturę. Świadkowie, nie wyłączając zresztą samego zainteresowanego przyznają, że Czesław K. na tym polu wpadł w histerię, a może nawet i szał. Z młotkiem biegał za Janem L., wskakiwał w biegu na maszyny i usiłował je odczepiać od ciągników. Zachowywał się jak człowiek, któremu zabierają ojcowiznę. Tego dnia kilka razy na bielewskie pole przyjeżdżała policja. Jan L. wzywał funkcjonariuszy twierdząc, że pod jego adresem i Czesław K., i Bernard P. kierowali groźby karalne.

Mediacja, nie groźby

- W zarzutach przeczytałem, że podobno mówiłem, że mu giry z d... powyrywam - kręci głową były poseł. - Ja tak nie powiedziałem. Mówiłem tylko do Jana L., żeby nie doszło do tragedii albo jakiejś wendetty przez tą ziemię. Może to odebrał jako groźbę? A ja przecież na koniec na tym polu doprowadziłem do tego, że oni podali sobie ręce i dogadali się, że Czesław K. odkupi od niego tę ziemię za 80 tysięcy złotych. Obiecałem Czesiowi, że mu pomogę dobry kredyt załatwić w Warszawie. Miał do mnie potem przyjść, ale nie przyszedł.
- Nie poszedłem do Benka, bo sprawa jest w Trybunale Praw Człowieka w Strasburgu, bo bank odebrał mi tę ziemie bezprawnie - twierdzi Czesław K. - Są na to dowody.
Jan L., z którym udało nam się skontaktować telefonicznie podtrzymuje jednak swoją wersję. Nie było żadnej ugody, były za to groźby.
- Wie pan jak to Samoobrona - mówi Jan L. - Na polu nie podaliśmy sobie rąk. K. biegał za mną z młotkiem, to prawda. A tak w ogóle to z tego Czesława K. to po prostu marny gospodarz jest i tyle.
Co do licytacji, może się i nie kupuje licytowanej ziemi innego rolnika, ale on ją kupił i już. Tak chciał ją zaraz sprzedać.
- A gdyby pan znalazł dobrego kupca na swój samochód, to by pan nie sprzedał? - pyta retorycznie. - Tak jestem rolnikiem, płacę podatki.
Więcej mówić nie będzie, bo sprawa w sądzie się szykuje. Jak się dziennikarze chcą czegoś więcej dowiedzieć, to na proces niech przyjadą.
Po incydencie w maju Jan L. drugi raz na pole w Bielewie już nie wyjechał. Ziemię uprawiał Czesław K.
- Kilka dni temu zgłosiłem na policji bezprawne zajęcie mego pola - powiedział nam Jan L. - Będzie miał kolejną sprawę.

Imię i pierwsza litera nazwiska rolnika, który kupił ziemię pod Bielewem zostały zmienione.

od 7 lat
Wideo

Kalendarz siewu kwiatów

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: 30.11.07. LUDZIE - Przypadki byłego posła - Wielkopolskie Nasze Miasto

Wróć na wielkopolskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto