Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Bizon Jack ze starego albumu i słoń Partyzant z Wietnamu

Marek Adamkowicz
z archiwum Marka Adamkowicza
Już przed wojną hodowla dzikich zwierząt w Oliwie była wielką atrakcją. Ogród zoologiczny w Dolinie Leśnego Młyna było spełnieniem społecznych oczekiwań.

To było kilka lat temu. Jeden z trójmiejskich antykwariatów oferował stary, poniszczony album. W środku oprócz zdjęć rodzinnych i krajobrazowych, portrety egzotycznych zwierząt. Na pierwszy rzut oka wyglądało to na wspomnienia z dalekich podróży. Dopiero po dokładniejszym oglądzie stało się jasne, że to migawki z Oliwy, tyle że wcale nie oczywiste.

Kto podarował wilki?

Zdjęcia nie mają dat. Część, a w zasadzie większość, wykonano przed wojną. Weźmy na na przykład fotografię bizona. Zwierzę jak zwierzę, ale widoczne na drugim planie detale nasuwają skojarzenia z utworzonym w latach 20. minionego stulecia zwierzyńcem. Jego losy badał Jan Daniluk, historyk i popularyzator dziejów Gdańska. Wyjaśnia on, że w 1927 r. Gdański Związek Łowiecki wykupił z rzeźni parę jeleni przeznaczonych na ubój. Ulokowano je u Otto Kamina, dzierżawcy terenu, tudzież pensjonatu i restauracji, w Dolinie Radości (przy obecnej ul. Bytowskiej 5). Niebawem zwierząt zaczęło przybywać, koniecznością więc stała się rozbudowa parku, który - odpowiednio wypromowany - stał się zresztą niemałą atrakcją.

Wielu gdańszczanom, zwłaszcza tym najmłodszym, wizyty w tym miejscu zapadły głęboko w pamięć. Doczekało się ono również pomnika literackiego, który w „Psich latach” wystawił Günter Grass:

„Zawsze, ilekroć przychodzili goście, [Otto Kamin] opowiadał historię powstania zwierzyńca. Toteż (…) usłyszeliśmy po raz dziesiąty, że niejaki pan Pikuritz z Sopotu podarował bizona [którego nazywano go Jack - dop. MA]. Zwierzyniec jednak zaczął się nie od bizona, lecz od parki saren, ufundowanej przez dyrektora fabryki wagonów. Potem przybyły dziki i daniele. Ten ofiarował małpę, tamten dwie. Nadleśniczy Nikolai postarał się o lisy i bobry. Konsul kanadyjski dostarczył obydwa szopy. A wilki? Kto podarował wilki?”

Wielka obława

No właśnie. Z tymi wilkami to dopiero był kłopot. Grass lakonicznie wzmiankuje, że „rozszarpały dziecko zbierające jagody i zastrzelone trafiły do gazet”. Nie oddaje to jednak dramatyzmu wydarzeń, jakie w ostatnich dniach listopada 1934 r. rozegrały się na pograniczu Polski i Wolnego Miasta Gdańska.

Wszystko zaczęło się od ucieczki z zagrody czterech wilków. Kiedy rankiem wykryto ich nieobecność, błyskawicznie zaalarmowano policję gdańską, leśniczych oraz, ze względu na bliskość granicy, władze polskie. Ruszyła obława, w której udział wzięło 3 oficerów, 80 policjantów, kilkunastu leśniczych i 100 myśliwych. Do akcji włączył się także prezydent Senatu Wolnego Miasta Gdańska Arthur Greiser, znany skądinąd z pasji łowieckiej.

Na pierwszego wilka natrafiono o godz. 12. Ubił go jeździec, niejaki Kitzner. Godzinę później trafiono drugiego, o godz. 15.30 nagonka dopadała trzeciego zbiega. Niestety, ostatni z wilków przeszedł na polską stronę i dał o sobie znać w Klukowej, gdzie pokąsał dotkliwie 36-letnią kobietę i jej 7-letniego synka. Ale ostatecznie i to zwierzę położono trupem.

Siła zapału

Oliwski zwierzyniec został zlikwidowany w latach II wojny światowej. Co nieco jednak po nim zostało i w miarę możliwości było wykorzystane do budowy Miejskiego Ogrodu Zoologicznego Wybrzeża. Potwierdzeniem może być notka z „Dziennika Bałtyckiego”, gdzie 9 czerwca 1954 r. podano, że:

„Pragnąc dopomóc w rozbudowie naszego Zoo w Oliwie ob. Aleksandrowicz ze Stoczni im. Komuny Paryskiej w Gdyni w imieniu załogi zobowiązał się, że stoczniowcy dopomogą przetransportować do Doliny Leśny Młyn, siedziby naszego Zoo, klatki pozostałe po lwach i niedźwiedziach w Dolinie Radości.

Oprócz tego stoczniowcy gdyńscy mieli dokonać adaptacji tych klatek dla obecnych mieszkańców Zoo, m.in. goszczących chwilowo w Płocku”.

Tego rodzaju pomoc nie była przypadkiem odosobnionym. Na potrzeby ogrodu przekazywano materiały budowlane i w czynie społecznym wykonywano rozmaite prace. Ponadto, organizowano koncerty oraz zabawy, z których dochód miał wesprzeć śmiałe przedsięwzięcie. Tu warto wspomnieć, że pierwsze plany stworzenia ogrodu zoologicznego pojawiły się zaraz po wojnie, w latach 40. Ze względu na właściwe tamtym czasom trudności, pomysł zrealizowano dopiero w roku 1954. Obiekt udostępniono publiczności 1 maja, łącząc to wydarzenie nie tylko z obchodzonym tego dnia Świętem Pracy, lecz także z 500 rocznicą inkorporacji Gdańska do Królestwa Polskiego.

Podsumowując pierwsze dni działalności, prasa stwierdzała, że „niezwykła ofiarność społeczeństwa Wybrzeża na rzecz ogrodu, oraz fakt, że w ciągu trzech pierwszych dni maja zwiedziło go ponad 20 tys. osób - świadczy o tym, jak wielką popularnością cieszy się oliwskie ZOO i chyba także o tym, że tego rodzaju inwestycja była bardzo potrzebna na Wybrzeżu. Rzadko tylko się słyszało wśród zwiedzających uwagi, że ZOO zostało przereklamowane, bo mało zwierząt i w ogóle jeszcze wiele klatek się buduje”.

Faktycznie, w owym czasie zwierząt nie było zbyt wiele. Zwiedzający mogli zobaczyć koczkodany, wilki, „samotnego borsuka”, jak również daniele, w tym „adonisa oliwskiego ZOO, pięknookiego daniela Kubusia”, oraz „małą, impulsywną pannę dzikównę”, nazywaną Kuńdzią. Co prawda, lista hodowanych w Oliwie gatunków była dłuższa, ale i tak wyglądała skromnie w porównaniu z tym, co można było oglądać w późniejszym okresie.

Zoo-bowiązania

Szczególny udział rozwoju ogrodu mieli marynarze. Bywało, że zgodnie z duchem epoki podejmowali w tej sprawie zobowiązania (żartobliwie nazywane zoo-bowiązaniami), w których obiecywali dostarczenie rozmaitych okazów.

„Z dalekich rejsów zamorskich, korzystając z okazji, będziemy przywozili różne egotyczne zwierzęta i ptaki dla naszego ZOO - przyrzekł w imieniu załogi PMH ob. Mechliński na zebraniu komitetu organizacyjnego. Niestety! Dotychczas zobowiązanie to nie zostało zrealizowane, choć okazji po temu nie brakowało” - utyskiwano.

Oczywiście, bywały i pozytywne przykłady. Wśród załóg, które sprawdziły się pod tym względem, byli marynarze z m/s Kiliński. Po powrocie z Dalekiego Wschodu, co nastąpiło na przełomie sierpnia i września 1955 r., dostarczyli oni, jak donosiła prasa, 5 pytonów, bociana czarnego, 3 małe ptaki błotne, 2 bażanty wietnamskie i 8 osiem małp, aczkolwiek uczestnik tej podróży, kapitan Mirosław Jurdziński, przyznał w wywiadzie udzielonym Jerzemu Drzemczewskiemu z Pomorskiej Oficyny Wydawniczo-Reklamowej Porta Mare, że było to 7 węży boa (w tym dwa olbrzymie), 12 małp, 16 egzotycznych ptaków, 2 lisy tropikalne i 2 mangusty. Tak czy inaczej, najważniejszym nabytkiem okazał się słoń.

Polacy otrzymali go od Wietnamczyków z Północy w podziękowaniu za ewakuację tysięcy żołnierzy Viet Minhu, którzy zgodnie z ustaleniami konferencji genewskiej, kończącej pierwszą wojnę indochińską, zostali przetransportowani z Wietnamu Południowego do strefy kontrolowanej przez komunistów.

Nic dziwnego, że słonia nazwano… Partyzant. Szkoda tylko, że jego przeznaczeniem okazała się Warszawa, a nie Oliwa.

PARTNEREM CYKLU O STAREJ OLIWIE jest INPRO.

od 12 lat
Wideo

echodnia.eu Świętokrzyskie tulipany

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gdansk.naszemiasto.pl Nasze Miasto