Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Chciałabym, żeby mi się przyśnił... Wdowy o smoleńskiej tragedii

Barbara Szczepuła
Izabela i Jacek Tomaszewscy
Izabela i Jacek Tomaszewscy Fot. Archiwum prywatne
O smoleńskiej tragedii z Małgorzatą Rybicką, żoną Arkadiusza Rybickiego, Małgorzatą Posadzką, siostrą Izabeli Tomaszewskiej i Małgorzatą Gosiewską, pierwszą żoną Przemysława Gosiewskiego rozmawia Barbara Szczepuła

W sobotę rano Małgosia poszła do kuchni zrobić sobie kawę, przy okazji włączyła telewizor, Aram poleciał z prezydentem do Katynia, pewnie będą jakieś relacje… Parzy więc kawę i słyszy dziwny komunikat: "została zerwana łączność z samolotem prezydenckim", zesztywniała i nasłuchuje: "samolot się rozbił" - taką informację przekazuje po chwili dziennikarz, Jezu, niemożliwe, ale każda następna wiadomość jest gorsza. "Nikt nie przeżył". To zdanie wali obuchem w głowę, poraża, przygniata, dławi.

Nagle błysk nadziei, podobno trzy osoby są ranne, relacjonuje reporter z miejsca wypadku, więc może jednak Aram ocalał…. Zapada ciemność

- Kiedy kilka dni temu rozmawiałam z przyjaciółmi i dowiedziałam się, że ten poranek wyglądał zupełnie inaczej - mówi mi Małgorzata Rybicka. - Po usłyszeniu wiadomości o zerwaniu łączności z samolotem prezydenckim, zadzwoniłam do Ani i Leszka, którzy w ciągu kilku minut przyjechali. Przez kilka chwil wspólnie oglądaliśmy wiadomości, a później poszłam się trochę ogarnąć. Gdy wróciłam powiedzieli mi, że właśnie potwierdzono, że nikt nie przeżył katastrofy. Podobno upadłam na kolana, a oni razem ze mną i zaczęliśmy sie modlić za Arama. Powtarzałam: "Boże, przyjmij do siebie Aramka", oraz: "Przecież to nie tak miało być. Przecież mieliśmy się razem zestarzeć". Nic z tego nie pamiętam.

***
Męża nie widziała od wtorku, Aram bardzo był zaabsorbowany nowelizacją ustawy o IPN, przeżywał, że niektórzy dawni przyjaciele z Ruchu Młodej Polski krytykowali go za ten projekt, poza tym znalazł nowe mieszkanie w Warszawie i przeprowadzał się, ale codziennie telefonował, nawet po kilka razy. W piątek 9 kwietnia powiedział, że autoryzował wywiad, który ukaże się w sobotę w Wyborczej i że wysłał go jej pocztą elektroniczną. Często tak robił, chciał by wiedziała, czym się zajmuje. Cieszył na swój wyjazd do Katynia, o prawdę o tej zbrodni walczył od czasów szkolnych. Jako licealista malował na murach hasło: "Katyń pamiętamy". To była ich ostania rozmowa.

***
- Nie mogłam znieść pocieszania, każdy dotyk mnie ranił, czułam się jak odarta ze skóry… Wszystko mnie bolało…
Żałoba ma swoją dynamikę. W pierwszym okresie następuje mobilizacja, bo trzeba załatwić wiele spraw. Muszę być dzielna - powtarzałam sobie. Nie myślałam o tym, że są problemy z identyfikacją ciała Arama, że znaleziono tylko szczątki, bo przecież - przekonywałam sama siebie - dla niego to już nie jest ważne, czy jego ciało jest całe czy nie. Tam gdzie jest teraz nie ma już smutku, ani łez..

Rozpacz przyszła potem… Pojawił się bezgraniczny żal. Już nigdy nie pójdziemy do kina i nie pojedziemy na wakacje, taki piękny urlop mieliśmy w zeszłym roku z Antosiem w Chorwacji… Nie będzie wspólnych obiadów, wygłupów, bo mieliśmy podobne poczucie humoru, nie będziemy czytać tych samych książek i rozmawiać o nich.
Tęsknota dopadła mnie dopiero teraz. Tęsknota za jego uśmiechem, głosem, za jego gestami... Musiałam się zajmować Antkiem i to trzymało mnie w pionie. Nie od razu powiedziałam mu o śmierci taty. - Jak to przyjmie? - zastanawiałam się. Jak zareaguje? Ma 26 lat, jest chory na autyzm. Musiałam sama się uspokoić, żeby mu to przekazać tak, by zrozumiał, ale żeby się nie przestraszył. Chciałam mu powiedzieć w prostych słowach to, w co sama wierzę, że ta relacja z tatą będzie już teraz jednostronna.
Tata umarł. Poszedł do nieba. Była katastrofa, rozbił się samolot i już go nie zobaczymy. Nie zobaczymy go nigdy, więc jesteśmy smutni, ale on nas widzi i uśmiecha się do nas.
Antoni myślał nad tym, co usłyszał, i czasem mówił: tatuś pojechał daleko, do Karlsruhe, i wróci. Nie, nie do Karlsruhe. Do nieba, bo umarł. Nie wróci.
W Karlsruhe mieszka jego starsza siostra Magda, Antek wie, że to daleko, więc tak to sobie skojarzył. Żegnaliśmy Arama wiele razy i na wiele sposobów. Antek uczestniczył ze mną w mszach i nabożeństwach żałobnych, w spotkaniach, które organizowali nasi przyjaciele, żeby uczcić pamięć Arama i być razem z nami. Nigdy nie zapomnę niezwykłej pomocy, wsparcia i serdeczności, którymi rodzina i przyjaciele otoczyli nas w tym trudnym czasie. Po pogrzebie przez dwa miesiące codziennie spotykaliśmy się przy grobie Arama na Srebrzysku. Odmawialiśmy dziesiątkę różańca, trzymając się pod ręce, a na koniec, właśnie ze względu na Antoniego, wołaliśmy: Sztama dla Arama! Jemu był potrzebny taki rytuał i jakoś się w nim odnalazł. Uspokoił… Może zrozumiał.

***
Chcesz zobaczyć pamiątki po nim? - pyta Małgosia.
Przynosi z drugiego pokoju niewielkie pudełko.
- Czujesz ten zapach? Wszystko przesiąknięte jest naftą. Wyjmuje portfel męża, w nim paszport, ten, który mu w ostatniej chwili posłała pocztą kurierską… Plastikowa karta uprawniająca do pobytu w salonikach VIP na lotniskach, była jeszcze wejściówka na stadion Lechii, ale oddała ją działaczom piłkarskim tego klubu, bo wkrótce ma powstać muzeum Lechii i karta tam znajdzie swoje miejsce. Jeszcze kawałek wiecznego pióra i zegarek bez szkła.
To tyle zostaje po człowieku.
No ale jeszcze najważniejsza rzecz: obrączka.
Arama nie ma, obrączka jest. I teraz Małgorzata nosi na palcu dwie: jego i swoją.

***
Poznali się w liceum, Małgosia miała 15 lat. On był dwie klasy wyżej. Od razu zwróciła na niego uwagę, zresztą podobał się wszystkim dziewczynom, mówiły o nim, że jest stylowy. Miał kręcone włosy, druciane lenonki i supermodne spodnie dzwony. Wyglądał szałowo. Z czasem się dowiedziała, że pochodzi z biednej rodziny, spodnie szył sobie sam i sam zrobił te wspaniałe okularki. Byli parą przez całe liceum i razem poszli na uniwersytet, ona studiowała polonistykę, on - historię. Wkrótce się pobrali.
- Był moją wielką miłością - mówi cicho. - Mieliśmy ciekawe życie, umieliśmy być szczęśliwi. Magda się urodziła, gdy byliśmy jeszcze studentami, mieszkaliśmy w M-3 w Sopocie, które kupili nam moi rodzice. Mimo że dziecko było małe, drzwi się nie zamykały, życie towarzyskie kwitło. Wszyscy nasi przyjaciele byli zaangażowani w opozycję antykomunistyczną, a Aram był jednym z aktywniejszych działaczy opozycyjnych. Nigdzie nie mógł dostać pracy, poratował go ksiądz Hilary Jastak, który zatrudnił go jako archiwistę w swojej parafii. Dorabiał jeszcze szyciem spodni i jakoś sobie radziliśmy. W Sierpniu pojechał oczywiście do stoczni razem z innymi przyjaciółmi z RMP wspierać strajkujących robotników, a potem była już Solidarność…

W grudniu 1981 roku jako jedna z pierwszych dotarłam do Strzebielinka, gdzie był internowany od początku stanu wojennego. Byłam dumna, że udało mi się przemycić radio, co było istotne, bo chłopcy mogli słuchać Wolnej Europy. Wiesz, że siedział w kilkunastoosobowej celi razem z Leszkiem Kaczyńskim?
Marzyliśmy o drugim dziecku, ale nie mogłam zajść w ciążę. Wreszcie w 1984 roku urodził się Antoni. Byliśmy bardzo szczęśliwi. Był ślicznym dzieckiem i przez dwa pierwsze lata wydawało się, że się rozwijał normalnie. Może częściej płakał i się nie dawał łatwo utulić… Gdy miał dwa lata, zauważyliśmy u niego pewne natręctwa i nietypowe zachowania, jakieś dziwactwa. Wtedy mało się jeszcze wiedziało o autyzmie, więc czuliśmy się zupełnie bezradni.
To było nasze najtrudniejsze doświadczenie.

Jeździliśmy po Polsce, bezskutecznie szukając ratunku. Niektórzy radzili, żebyśmy sprzedali wszystko i szukali pomocy za granicą, ale nie było przecież gwarancji, że tam się uda. Dzięki opozycyjnym kontaktom męża nawiązaliśmy współpracę z terapeutami ze Skandynawii, od których mogłam się uczyć, cały czas poświęcając Antkowi. Założyliśmy Stowarzyszenie Pomocy Osobom Autystycznym i doprowadziliśmy do powstania ośrodka terapeutycznego, który prowadzę do dzisiaj. Bardzo pomógł nam wtedy Maciek Płażyński, który był wojewodą. Baliśmy się o przyszłość Antoniego, zastanawialiśmy się nieraz, co się z nim stanie, gdy nas zabraknie, marzyliśmy, by powstał cały system wsparcia dla dorosłych osób z autyzmem, planowaliśmy budowę dla nich małych rodzinnych domów opieki… Teraz będę musiała zrealizować ten projekt sama. Chciałabym, żeby pierwszy taki dom nazwany był imieniem Arama Rybickiego.
Parę dni temu przeczytałam list, który napisał do mnie ze Strzebielinka. Ocenzurowany, ale piękny, pełen czułości i lęku o nas… Innym razem otworzyłam komputer i znalazłam e-maila, którego wysłał do mnie w piątek 9 kwietnia. Był to wywiad na temat nowelizacji ustawy o IPN. I dopisek: "Przesyłam tekst z całusami".
Marzę, żeby mi się przyśnił. Strasznie mi go brakuje.

***
Gdy Iza weszła do mieszkania siostry w tym nowym czerwonym płaszczyku, Małgosię aż zatkało, taki był szykowny. - Skąd masz? - natychmiast go przymierzyła. - Też chcę mieć taki. - Kupię ci po powrocie do Warszawy - obiecała Izabela, która przyjechała z mężem do Gdańska na Wielkanoc.
- Ona zawsze była bardzo elegancka - opowiada Małgorzata Posadzka. - Każdy szczegół stroju był starannie przemyślany i odpowiednio dobrany.
- Nazywano ją pierwszą damą pierwszej damy - wtrącam.

- A wiesz, że dopiero po śmierci Izy usłyszałam to określenie? Rzeczywiście, pasowało do niej, jak ulał.
Święta, które przypadły w tym roku na 4 i 5 kwietnia, były rodzinne jak zawsze, bo tak się jakoś utarło, że co roku Tomaszewscy przyjeżdżali na Wielkanoc do Posadzkich. W Gdańsku mieszka mama Izy i Małgosi, tu też znajduje się grób ich ojca. Razem poszły na cmentarz, zaniosły kwiaty, zapaliły znicze.
- Bardzo przeżyłyśmy śmierć taty, zmarł dwa lata temu, towarzyszyłyśmy mu do ostatniej chwili. Boże, czy ja mogłam przypuszczać, że już wkrótce stracę siostrę? - Małgorzata nie może powstrzymać łez. - Sorry, że płaczę, ale tak jest przez cały czas od tej katastrofy. Wiem, że ludzie umierają, że taka jest kolej losu, ale dlaczego tak nagle? Bardzo mi jej brakuje, choć przecież nie widywałyśmy się codziennie, mieszkałyśmy w różnych miastach, ale gadałyśmy bardzo często przez telefon…. Mam swoją rodzinę, ale czuję się bez Izy strasznie samotna.

Małgosia po prostu uwielbiała siostrę. O pięć lat starsza. Wykształcona i inteligentna. Od dzieciństwa była dla niej autorytetem. Podczas świąt Iza dużo opowiadała o swoim półtorarocznym wnuku Emilu. O pracy w Pałacu Prezydenckim nie za wiele, choć przecież wszyscy byli ciekawi, jaki prezydent Kaczyński "jest naprawdę" i czy pani Marylka, jak ją nazywano, jest sympatyczna. Iza była jednak bardzo dyskretna i lojalna wobec swojej chlebodawczyni i żadnych pałacowych plotek nie powtarzała. Wspomniała, że wkrótce na kilka godzin leci z parą prezydencką do Katynia. Och, jak ona lubiła latać! Są ludzie, którzy się boją samolotów, mają jakieś opory, a ona odwrotnie - czuła się w powietrzu znakomicie, mogła podróżować bez końca.

***
Urodziły się obie w Kwidzynie, lecz gdy Iza zdała maturę, rodzice przeprowadzili się do Gdańska, a Iza pojechała na studia do Warszawy. To Kwidzyn wpłynął na wybór studiów Izy. Wraz z grupą harcerzy pomagała tam archeologom przy wykopaliskach w XIV-wiecznej katedrze i uznała, że archeologia jest tym, czym powinna się zająć.
W Warszawie wyszła za mąż za Jacka Tomaszewskiego, też archeologa, urodziła Filipa, pracowała w Instytucie Etnologii i Archeologii Polskiej Akademii Nauk. Gdy jednak Polska odzyskała niepodległość, działalność w odrodzonym samorządzie wydała się Izie ciekawsza niż dalsza spokojna praca w PAN. Została wtedy rzeczniczką prasową prezydenta Warszawy Marcina Święcickiego. Na tym samym stanowisku pracowała dla kolejnych prezydentów, w końcu jej szefem został Lech Kaczyński. Izabela Tomaszewska utrzymała się na swoim stanowisku, a z czasem zajęła się obsługą prasową żony prezydenta, Marii Kaczyńskiej. Panie polubiły się do tego stopnia, że po przeprowadzce Lecha Kaczyńskiego do Pałacu Prezydenckiego pani Maria zaproponowała jej pracę w kancelarii na stanowisku dyrektora zespołu protokolarnego.

***
Po świętach, w środę 7 kwietnia Izabela Tomaszewska z mężem wróciła do Warszawy. Następnego dnia zatelefonowała do Małgosi, by powiedzieć, że dowiadywała się o płaszczyk, ale okazało się, że czerwonych już nie mają.
- Jest natomiast bardzo ładny popielaty i mogę ci go kupić, bo jest twój rozmiar, ale już w przyszłym tygodniu, po powrocie z Rosji.
Jeszcze trochę pogadały i Iza powiedziała: - No to pa, duszko, muszę lecieć do pani Marylki.
Małgosia umówiła się z mamą, że w sobotę przed południem pójdą razem na zakupy.
- Tylko nie dzwoń zbyt wcześnie, bo chcę się wyspać - ostrzegła.
Była niezadowolona, gdy telefon zadzwonił o dziewiątej.
- Mówiłam ci, żebyś… - zaczęła.
- Włącz telewizor, stało się coś strasznego - wykrztusiła mama.

***
To nie mogło się zdarzyć. To nie może nas dotyczyć. To jakaś straszna pomyłka, która za chwilę się wyjaśni…
W poniedziałek Małgorzata z mężem, Tomaszem Posadzkim, jedzie do Warszawy. Kto leci do Moskwy? Jacek? Małgosia? Tomek, który jest prawnikiem? Mąż Izy, który był już w centrum kryzysowym, opowiada, że ratownicy i psycholodzy odradzają rodzinom wyjazd do Rosji, ciała są podobno tak zmasakrowane, że o identyfikacji nie ma mowy. Mimo wszystko Jacek Tomaszewski z ojcem swojej synowej, który znakomicie zna rosyjski, leci do Moskwy. Procedura identyfikacji jest bardzo długa, męcząca i czasem denerwująca.
- Czy pańska żona miała na sobie chustkę w koty? - pytają Rosjanie. - W koty? Nie mam pojęcia - bezradnie rozkłada ręce Jacek Tomaszewski, bo czy mężczyzna pamięta takie rzeczy?
Telefonuje do Małgosi: - Czy Iza miała taką chustkę? - Wykluczone. Nie włożyłaby na siebie chustki w koty! To nie jej styl.
I tak szczegół po szczególe Małgosia identyfikowała przez telefon rzeczy siostry. Ocalała metka od stanika na przykład, czy to jej rozmiar?
- Żałuję, że nie pojechałam - głos się jej łamie. - Mieli dłoń Izy, ja rozpoznałabym ją na sto procent, bo jej piękne długie palce i charakterystyczne dość duże paznokcie łatwo było poznać, szczególnie te paznokcie, ale szwagier nie był pewien, czy to ręka Izy, nie mógł się zdecydować, nie chciał się pomylić...
Drobiazgowe, męczące badanie trwa siedem godzin…
Wreszcie zdecydowano, że identyfikacji dokona się na podstawie DNA.

***
Pogrzeb Izabeli odbył się na cmentarzu Powązkowskim.
Po pogrzebie szok, bo z Moskwy rodzina otrzymuje informację, że już po odesłaniu ciała Izabeli Tomaszewskiej do Polski znaleziono szczątki 12 osób. Zidentyfikowano je na podstawie DNA, skremowano i przywieziono w urnach do Warszawy. Co z nimi zrobić? Otwierać trumnę? W końcu zapadła decyzja uzgodniona z innymi rodzinami, że urny zostaną pogrzebane na cmentarzu w miejscu, w którym ma w przyszłości stanąć pomnik ofiar katastrofy.

***
Czy ma pretensje do prokuratury, że śledztwo zbyt wolno się posuwa? Rozumie, że nie da się wszystkiego szybko wyjaśnić, ale dlaczego do tej pory rodzina nie otrzymała protokołu z sekcji zwłok? Z badań DNA? To niedopuszczalne!
- Uważam - mówi - że nie ma dobrej współpracy między prokuraturą polską i rosyjską. Rząd powinien walnąć pięścią w stół! Przecież zginął prezydent Rzeczypospolitej!
- Wierzysz w zamach, Małgosiu? - pytam.
- Co ty mówisz! To był nieszczęśliwy wypadek, ale wypadek, którego można było uniknąć. Gdy zobaczyłam w telewizji tę wieżę kontrolną, wyglądającą jak kurnik w kołchozie, to, pożal się Boże, lotnisko w Smoleńsku, zrobiło mi się słabo. Kto zezwolił, by samolot prezydencki na nim lądował? Czy wyobrażasz sobie, że amerykańskie służby zgodziłyby się na lądowanie tam samolotu Air Force One?

***
Gdy w sobotę rano Małgorzata Gosiewska zobaczyła na ekranie telewizora szczątki prezydenckiego samolotu, krzyknęła tak strasznie, że wyrwany ze snu syn przybiegł do pokoju. Myślała, że zginęli obaj bracia Kaczyńscy, bo Jarosław też miał lecieć.
- Mam 44 lata, a od 22 pracuję z Lechem Kaczyńskim - wyjaśnia mi pani Gosiewska. - To znaczy pracowałam - poprawia się zaraz i w oczach pojawiają się łzy.
Studiowała historię na Uniwersytecie Gdańskim, działała w NZS i wtedy poznała swojego przyszłego męża, Przemka Gosiewskiego. Poznała też Leszka Kaczyńskiego. Gdy został wiceprzewodniczącym Komisji Krajowej Solidarności, zaczęła się ich bliska współpraca. Lech i Jarosław to byli nie tylko przyjaciele, ale po prostu ludzie tak bliscy jak rodzina - ledwo mówi przez łzy. - Przepraszam panią, ale trudno mi zachować spokój.
- Mamo, tata też poleciał do Katynia? - krzyczał Eryk. - Mamo, nie słyszysz, pytam, czy tata poleciał?
O Boże, przecież Przemysław Gosiewski też był na liście, ale czy wsiadł do samolotu?
Małgorzata Gosiewska zajmowała się w Kancelarii Prezydenta organizowaniem pomocy humanitarnej, np. dla dzieci z Gruzji, ze strefy Gazy, z Haiti… Teraz się szybko ubrała i wraz z synem pojechała do Pałacu Prezydenckiego. Zaczęli się tam już zjeżdżać pracownicy kancelarii.
Pan prezydent i pani prezydentowa nie żyją - to się wydawało nieprawdopodobne.
- Ja jeszcze do tej pory nie mogę w to uwierzyć - mówi pani Gosiewska. - Nie dopuszczam do siebie takiej myśli. Więc siedzimy w tę straszną sobotę w pałacu i usiłujemy ustalić, kto poleciał - kontynuuje. - Olek Szczygło… o Boże, Basia Mamińska, Matko Najświętsza, Paweł Wypych, Jezus Maria, Mariusz Hanzlik, Ola Natalli-Świat, Krzysio Putra… Po każdym nazwisku rozlega się coraz głośniejszy płacz... Nazwisk jest coraz więcej, ale Eryk czeka tylko na jedno.
Przemek?
Tak, ojciec też zginął. Nie ma wątpliwości, wsiadł rano na pokład samolotu.

***
Eryk ma 17 lat. Jego rodzice rozwiedli się 10 lat temu. Bardzo to przeżył.
- Po katastrofie miał jechać z Jarosławem Kaczyńskim do Smoleńska. Uznaliśmy jednak, że to może być dla niego zbyt traumatyczne przeżycie. Pojechałam ja - przyznaje pani Gosiewska.
- Potwierdzam - mówi mi z naciskiem - i nigdy tego nie zapomnę, że ciało prezydenta leżało na noszach, w błocie, przykryte brudną szmatą. Nie było żadnej warty ani flagi. Nikt nie oddawał honorów. Czy pani sobie wyobraża, że tak mogłoby leżeć ciało prezydenta USA?
- Potwierdzam - powtarza zdecydowanie - że na terenie Rosji odbywał się na szosie jakiś upiorny wyścig między naszym autobusem a samochodami wiozącymi delegację rządową.
- Dla nas ta żałoba się skończy dopiero wtedy, gdy poznamy prawdę - oznajmia zdecydowanie. - Ale niezależnie od odpowiedzialności karnej, istnieje odpowiedzialność polityczna. Jak dotąd nikt nie poniósł konsekwencji politycznych. To jest niedopuszczalne, w żadnym cywilizowanym kraju nie mogłoby się to zdarzyć.
Małgorzata Gosiewska nie wie, jak długo jeszcze będzie pracowała w Kancelarii Prezydenta. Na razie jest na urlopie. Wyjeżdża z Erykiem do przyjaciół do Gruzji, chce go oderwać od tego nieszczęścia. Teraz Eryk jest na terenach dotkniętych powodzią, pomaga poszkodowanym odbudowywać domy, zbija tynki, konserwuje ściany, uprząta gruz. Ciężko pracuje, ale to, że robi coś dla innych, pomaga mu odnaleźć spokój.
- Ten chłopak jest dziś zupełnie inny. Błyskawicznie wydoroślał - ocenia jego mama.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gdansk.naszemiasto.pl Nasze Miasto