Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Ciekawe życie pierwszego włodarza miasta

Sławomir Kitowski
Ze Stanisławem Krauze, synem pierwszego burmistrza Gdyni Augustyna Krauze, rozmawia Sławomir Kitowski Stanisław Krauze, mimo ukończonych 87 lat, prowadzi firmę, sam dojeżdża do pracy samochodem, a niedługo wybiera ...

Ze Stanisławem Krauze, synem pierwszego burmistrza Gdyni Augustyna Krauze, rozmawia Sławomir Kitowski

Stanisław Krauze, mimo ukończonych 87 lat, prowadzi firmę, sam dojeżdża do pracy samochodem, a niedługo wybiera się za granicę w góry na narty i kąpiele termiczne... Mieszka w Warszawie. Pojechałem tam, by dowiedzieć się czegoś więcej o jego słynnym ojcu i porozmawiać o Gdyni.

- Gdynia dla pana to ...
- Cała moja młodość i nigdy o niej nie zapomniałem, nawet gdy byłem daleko. Wciąż wracam myślami do niej i żałuję, ze musiałem przenieść się do Warszawy.
- Proszę opowiedzieć o swojej rodzinie. Macie kaszubski rodowód, ale nazwisko ojca pisane było różnie, raz przez "s", raz przez "z"...
- Nas było sześcioro dzieci. Jedno umarło w czasie wojny, tej poprzedniej, pięcioletniej. Ale cała piątka dożyła lat 70. i 80. A ja teraz zostałem sam. Opowiem panu śmiesznostkę. Na Oksywskiej Kępie jest cmentarz, są groby i jest kaplica. Na tym cmentarzu leży moja babcia i mój dziadek. Pochowali ich przed I wojną światową. Dziadek nazywał się Kruża - był Kaszubem. Niemcy kazali mu zmienić nazwisko na Krause, bo życzyli sobie, by wójt Pierwoszyna był Krause, a nie Kruża. A mój ojciec, jak tylko mógł to spolszczał swoje nazwisko na Krauze i dzieci rejestrował w urzędach pod takim nazwiskiem. Jak dziadkowie umarli i skończyła się pierwsza wojna światowa, mój ojciec kazał poprawić grób i przerobić nazwisko z Krause na Kruża. Gdy w roku 1939 Niemcy weszli, to zrobili znowu Krause z Krużego. W 1945 roku rodzice wrócili z nami na Wybrzeże. Ojciec, pierwszą rzeczą jaką zrobił, kazał odwrócić tablice i jest znów Kruża. Bo takie było rodowe, kaszubskie nazwisko mojego dziadka.
- Dziadek był wójtem Pierwoszyna. A jak ojciec został burmistrzem Gdyni? Wiemy, ze wojewoda pomorski Stanisław Wachowiak 10 kwietnia mianował Augustyna Krauze (byłego prezydenta Włocławka), a Rada Miejska 12 grudnia 1926 r wybrała go na stanowisko burmistrza Gdyni.
- Ojciec mój, Augustyn pochodził z Oksywskiej Kępy, z Pierwoszyna. Uczęszczał przez dwa lata do seminarium duchownego w Pelplinie, ale go nie ukończył, gdyż poznał moją matkę z d. Rother, która mieszkała we Wrocławiu i zakochał się w niej. Przeniósł się do Wrocławia na uniwersytet niemiecki, gdzie studiował prawo w latach 1910 - 1914. W czasie studiów się pobrali. Jak skończył studia wybuchła I wojna i wzięli go do wojska, niemieckiego naturalnie. Ale on się postrzelił w rękę i wydostał się stamtąd szybko. Bo go ciągnęło do polskich stron, do polskiego języka. We Włocławku został sekretarzem przy prezydencie miasta, a później prezydentem Włocławka. W 1926 r. wojewoda ściągnął go do Gdyni, a mieszkańcy wybrali na burmistrza na 10 czy 12 lat. Ale po 2 latach władze polskie go odwołały i nie otrzymywał wynagrodzenia. W 1929 roku wystąpił więc do Sadu Najwyższego o odszkodowanie, nie upierał się jednak przy odzyskaniu stanowiska burmistrza. Wygrał sprawę i... 1 złotówkę. I otrzymał 99 tys. 999 zł odszkodowania za cały przebieg służby nieodpracowanej. I wtedy jeszcze w podziękowaniu za tą postawę i zgodę na odszkodowanie, ojciec został mianowany parcelantem gminy Mały Kack.
- Po tym jak 2 października 1928 r. wojewoda zawiesił pańskiego ojca w czynnościach burmistrza, a później rozwiązał Radę Miejską, został wprowadzony nowy ustrój miasta - zarząd komisaryczny (1930 r.). W 1933 Komisarzem Rządu został Franciszek Sokół. Pamięta pan Sokoła i tamten okres?
- Sokół był drugi i Sokół był już przyzwoity. Ale pierwszy to nie był przyzwoity. I ojca nawet na dwa dni zaaresztowali i wsadzili do ciupy! Za przestępstwa przy budowie poczty, czy coś takiego... Ale zwolnili go po dwóch dniach i przepraszali.
- W księdze adresowej miasta Gdyni z lipca 1931 r widnieje pod nazwiskiem Krause Augustyn adres: Starowiejska, dom Komisariatu Rzadu. A w księdze z 1933 r.: Abrahama 25. Natomiast w księdze z 1937 r.: Orłowo, ul.Klonowa 13.
- Jak ojciec był burmistrzem mieszkaliśmy na Starowiejskiej, potem zbudował dom i zamieszkaliśmy na Abrahama 25. Kiedyś wyszliśmy z opiekunką na spacer do lasu, po drugiej strony torów, a na Abrahama 25 pożar był. Okazało się, że myśmy wzięli takie pudełka po zapałkach, wypełnili woskiem, włożyliśmy knoty i zapaliliśmy. Zostawiliśmy zapalone. I pożar się zrobił. I spaliło mieszkanie. Matka było zła.
- Szczęśliwie ta kamienica stoi do dziś. Potem jednak przeprowadziliście się do Orłowa. Co pan pamięta z tamtego okresu?
- Wtedy, gdy ojciec wygrał w sądzie te 99 tys. 999 zł, to wybudował willę w Orłowie. Przenieśliśmy się tam w 1933 r. Skończyłem szkołę średnią oo. Jezuitów, ale maturę zrobiłem już na tajnych kompletach w Warszawie w 1941 r. Pamiętam państwa Zegarskich, gdyż utrzymywali stosunki z moimi rodzicami. Pamiętam też, ze na molu był dancing, parkiet był na otwartym powietrzu, a kawiarenka zamknięta pod dachem. My tam chodziliśmy ze swoim towarzystwem dwa razy dziennie na tańce. Najpierw od wpół do piątej, bo to był fajf, do siódmej, a potem się szło o wpół do dziewiątej i siedziało do dwunastej. To był już 1938-39 rok. Wzdłuż plaży były łazienki, wyżej szło się promenadą, a potem schodziło dróżką prowadząca do plaży i Sopotu, tam była piękna plaża i piękne kąpiele. A mi wtedy tak szczęśliwie życie płynęło, lekko... Nasza willa stała przy ul. Klonowej 13, nie miała nazwy, ale była uznawana za jedna z najpiękniejszych w Orłowie. Obok mieszkali Ledóchowscy i Ciundziewiccy. W naszej willi na parterze ojciec założył ?Biuro parcelacji majątku Mały Kack?. To był majątek Żyda Jewelowskiego, który był winien pieniądze rządowi polskiemu za podatki i rządowi gdańskiemu. I ojciec na zlecenie Dresner Banku i Banku Polskiego parcelował cały Mały Kack (pomiary i sprawy notarialne), przekazując należności na poczet tego zadłużenia. 18 tys. ludzi zamieszkiwało w majątku Mały Kack. Jak II wojna wybuchła okupant włamał się do sejfu, zniszczył wszystkie dokumenty i zabrał pieniądze.
- Pamięta pan wysiedlenia z Gdyni podczas wojny?
- Jak wybuchła wojna, to byliśmy w Orłowie w piwnicy. Ojca, brata i mnie zabrali do Victoria Schule w Gdańsku. Kazali nam jechać kartofle wybierać, wszystkich Polaków z Orłowa tam spędzili. I myśmy z bratem uciekli. A ojca zwolnili, dzięki wstawiennictwu dyrektora Dresner Bank, z którym współpracował z racji parcelacji majątku Mały Kack. A 13 czy 14 października do naszej willi wprowadził się kierownik dworca w Orłowie, Niemiec. I on tam sobie zajął pierwsze piętro, a nam powiedział, że możemy wyjechać. Proszę pana, wtedy to było pierwsze wysiedlenie wszystkich Polaków z majątku Mały Kack. Widzieliśmy jak wszystkich ludzi gnali do tych wagonów bydlęcych, z tobołami i wysyłali do Generalnej Guberni. Ten Niemiec dał nam wagon, myśmy załadowali podręczne rzeczy i o czwartej rano wsiedliśmy do wagonu. Stał 20 m od naszej willi, było nas tam 12- 15 osób...i ten Niemiec wysłał nas przez Tczew do Włocławka. A we Włocławku, ponieważ ojciec był sekretarzem, a później prezydentem, to miał znajomości. Byliśmy tam parę dni, a potem całą rodzina przyjechaliśmy do Warszawy. A potem ojciec do Sandomierza pojechał, do spółdzielni spożywczo-rolniczej, znał niemiecki, bo moja matka znała niemiecki. Moja matka, rzadko o tym mówię, do końca życia mówiła słabo po polsku. Znała tylko niemiecki, ale przez całą okupację nie odezwała się słowem po niemiecku. Nienawidziła rządów tych hitlerowców. No, ale dzięki temu myśmy nauczyli się po niemiecku. Po wojnie ojciec wrócił do Orłowa i zaczął znowu robić parcelacje majątku Mały Kack, ale inaczej. Bo już przyszli Polacy i nie pozwolili oficjalnie występować... A ojciec miał kroniki, miał wszystko, ludzie się zgłaszali do niego i ojciec im pomagał, plany robił, dawał poświadczenia własności dla parcelantów. Bardzo za to ojca szanowano, bo właściciele mogli wrócić do swoich domów.... A władze raz chciały nawet wysiedlić ojca. Ja wtedy, w 1949 roku przeniosłem się do Warszawy.
- Dlaczego?
- Zaproponowano mi posadę, ponieważ znałem niemiecki, angielski i uczyłem się też francuskiego. Albo w UNRRA, gdzie miałem być wicedyrektorem, albo w maklerce okrętowej Polshipping. I wszyscy mnie namówili, żebym wybrał Polshipping, gdzie byłem za gońca, za clarka, za maklera... Przez dwa lata. Potem przeniosłem się do "Navigatora" i zostałem kierownikiem biura w Gdyni, a potem dyrektorem biura w Gdańsku. To biuro w Gdyni odprawiało wszystkie sowieckie statki. "Navigator" był największą firmą maklerską na Wybrzeżu. I tak było do grudnia 1949 r. Wtedy mnie dopadli UB-wcy i powiedzieli, że "pan nie może być dyrektorem, jeżeli pan nie współpracuje z UB", dlatego, że to jest odprawa statków. Dali mi 14 dni, żebym się wyniósł i ja wyniosłem się do Warszawy, gdzie też zajmowałem się sprzedażą statków.
- Odnalazłem grób Augustyna Krauze na cmentarzu przy kościele Matki Boskiej Bolesnej w Orłowie, jednak na tabliczce nie ma dat, tylko napis - "żył 75 lat"?
- To prawda, ojciec zmarł na serce w 1957 roku, a pochowany jest w Orłowie, w naszej kochanej Gdyni...

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dziennik Zachodni / Wybory Losowanie kandydatów

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na pomorskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto