Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

"To był przypadek". Rozmowa z gitarzystą grupy J. D. Overdrive Michałem „Stemplem” Stemplowskim

Rafał Mrowicki
Rafał Mrowicki
Z gitarzystą J. D. Overdrive, Michałem „Stemplem” Stemplowskim, spotkałem się po pierwszym trójmiejskim koncercie jego zespołu. Rozmawialiśmy m.in. o najnowszej płycie, inspiracjach, graniu przed gwiazdami, przygodzie zespołu z policją, występie z Down oraz o sile przypadku.

Jak wrażenia po pierwszym gdyńskim koncercie i w ogóle po pierwszym na Pomorzu?
-Jestem odrobinę zaskoczony, bo gramy koncert na 5 dni przed świętami, więc spodziewałem się maksymalnie 5 osób (śmiech), nie więcej. A tutaj taka niespodzianka. Jak dołożyć do tego fakt, że publika dobrze nas przyjęła, to czego chcieć więcej? Ja jestem zadowolony.

Wasza najnowsza płyta „Fortune Favors The Brave” to coś zupełnie innego niż debiutancki „Sex, Whiskey & Southern Blood” czy też demo nagrane jeszcze jako Jack Daniel’s Overdrive. Słychać, że zespół cały czas się rozwija. Czy zmienia się wasze podejście do grania?

- Podejście mamy zawsze takie samo - chcemy grać muzykę, która sprawia nam przyjemność, która nam się podoba. A to że podoba się jeszcze komuś jest rewelacyjną wartością dodaną do tego całego „biznesu” (śmiech). „Fortune Favors The Brave” to naturalna konsekwencja ewolucji nas samych i tego, jak chcemy bawić się muzyką. Poszliśmy w nieco inną stronę, niż na „Sex, Whiskey & Southern Blood”. Druga płyta jest cięższa, ma inny klimat, a jej następca zapewne podąży także nieco inną ścieżką. To jest normalne, że każdy na pewnym etapie swojego życia chce grać taką, a nie inną muzę. Jak nagrywaliśmy „Sex…”, to szukaliśmy własnej drogi. Na „Fortune...” ją znaleźliśmy i dalej rozwijamy. Nie wiem co nam przyjdzie do głowy, bo wszystko co komponujemy jest dla nas samych zaskoczeniem (śmiech). Powiem więcej: jeden numer, który napisaliśmy, a który na 99% nie wejdzie na płytę, jest utworem w klimatach Lamb of God. Słuchając różnej muzyki spod palców czy z gardeł wychodzą nam różne pomysły, ale na pewno będą one ukierunkowane w stronę amerykańskiego brzmienia i zespołów zza oceanu. To nasz hołd i ukłon w ich stronę.

Czyli cały czas odkrywacie jakieś wasze nowe horyzonty i w ich stronę się kierujecie?
- Oczywiście. Przynajmniej tak mi się wydaję, że nie trzymamy się sprawdzonych patentów, tylko szukamy swojej drogi i odkrywamy cały czas coś nowego. To przychodzi bardzo naturalnie. W zespole w głównej mierze ja odpowiadam za muzykę i pisząc nowy utwór nie lubię czuć na sobie presji. Nie robię tak, że mówię sobie „napisze taki i taki numer”. Nie! Po prostu biorę gitarę w łapę i gram. Jeżeli mi coś wejdzie pod palce i okaże się, że jest to fajne… no to robimy z tego numer. Jeżeli nie - wywalamy. Tak to wygląda. Nie jesteśmy wielkim zespołem, który musi zarabiać kasę. My się muzyką bawimy i kasy na tym nie trzepiemy, więc możemy sobie na to pozwolić.
Czy z płyty na płytę dochodzą wam inspiracje, które mają na was wpływ przy tworzeniu materiału?
Oczywiście, że tak. Obecnie dla mnie bardzo dużą inspiracją jest zespół Clutch. Znam ich nie od dzisiaj, ale dopiero niedawno zacząłem zagłębiać się w ich twórczość. Najnowszy album, „Earth Rocker”, to absolutnie świetna sprawa – praktycznie nie schodzi z mojej playlisty! Więc nie ma siły, żeby to nie znalazło odzwierciedlenia w tym, co piszę. I faktycznie było tak, że kiedyś przyszedłem na próbę z utworem (który nota bene premierowo zagraliśmy na koncercie w Gdyni) i Suseł (Wojciech Kałuża, wokalista J.D. Overdrive – przyp. rm) mówi: „ No kurwa! To jest Clutch! I to jedzie nim na kilometr!” (śmiech) Tak to już jest - jeżeli w danym momencie słuchasz np. Bonamassy, Dream Theater, Black Label Society czy Downa - to gdzieś to wszystko na siebie wpływa i w jakiś sposób ta muza z ciebie wychodzi pod postacią riffów. Przynajmniej ja tak mam.

Czyli teraz Clutch to jedna z twoich głównych inspiracji?
- Ma na mnie wpływ w tej chwili. Swego czasu słuchałem dużo BLS - a miałem taki etap w swoim życiu, że katowałem się tą muzą - więc takie riffy pisałem. Nie wiem, czy to jest dobre czy złe, ale nam się to sprawdza. Wiesz, to taki nasz mały „tribute” dla tych zespołów, których słuchamy.

Brzmi to, jakby muzyka, którą gracie, którą tworzycie, była hołdem dla waszych ulubionych wykonawców, dla zespołów, które uwielbiacie.

- Bo tak jest. Podpisuję się pod tym rękami i nogami i przypuszczam, że każdy z chłopaków powie to samo.

Jacy muzycy mają na Ciebie wpływ? Co cię ukształtowało jako gitarzystę?
- Na pewnym etapie mojego życia, kiedy zaczynałem grać na gitarze miałem mocną podjarkę na punkcie wymiataczy gitarowych: Satriani, Vai czy Eric Johnson. To byli goście, których oglądając myślałem sobie: „Wow! Jak oni szybko grają!”. Ale perspektywa zmienia się z biegiem lat. Potem dostrzega się, że gościu, który zmarł w wieku 27. lat i nazywał się Jimi H. nie był jakimś wyścigowcem na miarę Satrianiego czy Vaia, ale techniką czy wyobraźnią kładł ich na łopatki. I potem zauważasz, że ”kładąc” mniej dźwięków możesz zrobić coś bardziej wartościowego, bardziej muzykalnego. Nie musisz grać szybko, żeby się rozwijać. Chociaż technika w tym na pewno pomaga (śmiech). Na mnie największy wpływ mają Dimebag Darell, Zakk Wilde i Joe Bonamassa. To jest moja trójca gitarowa, którą strasznie uwielbiam i zasłuchuję się w ich płytach.

Wspomniałeś o Zakku. Jak wspominasz suport przed Black Label Society? Czy miałeś możliwość spotkania się z Zakkiem?

- Z Zakkiem wymieniliśmy jedynie „grzeczności” – przechodząc korytarzem powiedział mi cześć, ja mu odpowiedziałem i już miałem pełne gacie (śmiech). Granie przed takim zespołem i przed moim idolem było spełnieniem marzeń. Dużo stresu, ale też miłe wspomnienia. Bardzo fajna ekipa. Strasznie żałuję, że Nick Catanese już z nimi nie zagra, bo to świetny koleś. Pamiętam do dziś jak siedzimy na backstage’u i idzie Nick. Nagle siada koło nas i mówi: „No cześć, słyszałem, że support dzisiaj gracie przed nami. Co tam u was?”. Zaczęliśmy gadać na totalnym luzie. Chyba z półtorej godziny z nami przesiedział. Fajnie kiedy widzisz, jak tacy goście traktują Cię na równi i są całkowicie normalni i wyluzowani.

Poza BLS grałeś również przed innymi znanymi markami jak Soulfly, Whitesnake, Down, Beatallica jak wspominasz te koncerty? Czym są dla ciebie suporty przed takimi sławami?

- Mogę wypowiadać się o nich w samych superlatywach. Jeżeli gra się przed zespołem, który nosi miano gwiazdy to zawsze miło się z tymi ludźmi spotkać, porozmawiać i fajnie, że takie okazje się zdarzają. Co prawda grając np. przed Soulfly z samym Maxem Cavalerą nie rozmawiałem, bo szybko uciekł do busa, ale bardzo długo gadałem z Markiem Rizzo, czyli ich gitarzystą prowadzącym. Wymieniliśmy parę uwag, wypiliśmy razem parę piwek, rewelacyjna sprawa. Z kolei z Downem mieliśmy okazję grać dwa razy: na początku naszych koncertowych bojów i na ubiegłorocznym Metalfeście…

…pewnie wiesz o co cię teraz zapytam…
- Wiem (śmiech)!

Takie rzeczy nie zdarzają się często! Przecież Down to jedna z twoich ulubionych kapel! A tu nagle możliwość zagrania z nimi na scenie nawet przez te parę minut. Co to było za przeżycie dla Ciebie? Jak to wspominasz? Jak się wtedy czułeś?

- Faktycznie, takie rzeczy się nie zdarzają! Przynajmniej tak myślałem do niedawna!. Ja, szary gitarzysta jakiegoś tam małego zespołu z Polski, a tu nadarza się taka okazja. W zasadzie to był czysty przypadek. Ich koncert oglądałem z boku sceny na tzw. wingach. Lepiej to brzmiało, słyszałem żywy sound perkusji, wzmacniaczy, sidefille… stałem zahipnotyzowany przez cały koncert. Na sam koniec zagrali „Bury Me In Smoke”. Byłem wtedy maksymalnie podekscytowany, bo uwielbiam ten numer. I nagle – co Down często stosuje na koncertach - instrumenty wędrują do łap technicznych, znajomych itd., a Pat Bruders (basista Down – przyp. rm.), podchodzi do boku sceny, na którym akurat stałem. Ktoś mi tłumaczy jego słowa na polski (bo ja Pata absolutnie nie słyszałem): „Kto gra na gitarze albo na basie?”. I zostałem wypchnięty na tę scenę przez pewną dobrą duszę. Stoję jak wryty, a gość świeci mi gryfem przed oczami i coś gra. Myślę: „O co mu chodzi? Czego on chce?”. I wtedy zczaiłem, że pokazuje mi co JA mam grać! Patrzę i myślę: „Dobra, ok, gruba sprawa”. Słyszę: „No to dawaj!”. W pewnym momencie ktoś zerwał ze mnie plecak, Pat mi wrzucił ten bas na ramiona i wypchnął na scenę! Dostałem takiej adrenaliny… mam to nagrane i wrzucone gdzie na youtube’ie…

…wiem, widziałem to …
- Świetne wspomnienie. Pamiętam jak wchodzę na scenę i czuję, jak pasek z basu mi się zawinął. Ktoś mi go poprawia. Nie wiedziałem absolutnie kto to był. Oglądając już na spokojnie ten nagrany filmik, patrzę a tu Pat Bruders z jednej strony, Anselmo z drugiej (Phil Anselmo, wokalista Down – przyp. rm.) poprawiają mi ten pasek, potem Phil patrzy czy dobrze gram, jeb mnie w czachę: „Graj!”. No rewelacja! Zagraliśmy do końca. W momencie kiedy zszedłem ze sceny kolana pode mną się ugięły… dostałem rajzefiber (jak to się mówi na Śląsku). Ale udało się, wydarzyło i jest to przeżycie, którego chyba mało kto mógł doświadczyć. Dla mnie to absolutne mistrzostwo świata.

Mam wrażenie, że granie w końcówkach spodobało Ci się w tym roku (śmiech Michała) czego dowodem są dwa koncerty z Krukiem, minionego lata. Opowiedz o tym.

- To też kolejny przypadek, bo z gitarzystą Kruka, Piotrem Brzychcym znamy się już jakiś czas. Piotrkowi spodobaliśmy się na koncercie przed BLS i utrzymujemy ze sobą kontakt do dziś. Kruk miał zagrać przed Deep Purple. Napisałem do Piotrka: „Piotrek, wiesz co? Ja Purpli na żywo nigdy nie widziałem. Wstyd trochę… Może pojadę z Tobą, ogarnę Ci gitarę od strony techniki?”. Piotrek mówi: „Ok., ale słuchaj - zagraj z nami ostatni numer: Queenów – Show Must Go On (połączone z „I Want It All” – przyp. rm). Zagrasz na gitarze i zaśpiewasz.” Mówię „czemu nie?”. No i faktycznie wydarzyło się. Do tego doszedł koncert z Santaną w Słupsku (w położonej w Strzelinku Dolinie Charlotty, niedaleko Słupska – przyp. rm) parę dni później i tym sposobem zagraliśmy razem dwa gigi. Poza tym byłem technicznym Piotrka, bardzo fajna sprawa. Pod koniec ich występu zawsze wychodziłem z akustykiem i troszeczkę w refrenach ich wspomagałem. Też świetne doświadczenie, bo granie dla tak dużej publiki mimo wszystko jest ogromnym przeżyciem. Zwłaszcza przed Santaną, gdzie było blisko 10 tysięcy widzów.
Właśnie… Duża publika… Wystąpiłeś, co prawda bez swojego zespołu, przed Santaną, przed Deep Purple… Przed wielką widownią. Z J. D. Overdrive występowałeś na Metal Feście czy na Hard Rock Heroes Festival w Spodku trzy lata temu. A teraz właśnie zagraliście w małym klubie, gdzie no… aż tak dużo osób Was nie widziało. Robi tobie różnicę w jakim miejscu grasz i ile osób przychodzi na koncert? Bo z jednej strony na festiwal czy koncert przed gwiazdą przychodzą tysiące czy setki osób, a teraz jest ich powiedzmy… kilkadziesiąt w porywach.
Trzeba mieć świadomość własnej wartości. Muzyki, którą się gra i dla kogo się ją gra. Faktycznie jest tak, że raz grasz support przed Downem dla tysiąca osób, raz grasz z Downem dla trzech tysięcy, raz grasz z kolegami z zespołu Kruk dla dziesięciu tysięcy, a jeszcze innym razem grasz koncert dla dziesięciu osób. Nawet dzisiaj frekwencja nie jest przecież najniższa (śmiech). Zdarzały nam się koncerty, że ludzi było mniej, ale… to przecież nie o to chodzi, żeby grać tylko i wyłącznie dla setek czy tysięcy ludzi. Nie ma to znaczenia czy grasz dla pięciu osób czy dla dziesięciu tysięcy. Musisz dać z siebie wszystko. Osobiście wychodzę z założenia, że dla tej piątki musisz dać z siebie nawet więcej, bo ci ludzie, te pięć osób, oni pójdą i powiedzą: „Słuchajcie, byliśmy na koncercie, było pięć osób, a oni zagrali jakby grali dla stadionu!”. I to pójdzie w świat. Dlatego, z szacunku że w ogóle te osoby przyszły, trzeba dla nich dać z siebie wszystko. Aczkolwiek im więcej ludzi tym większa trema i większa frajda. To jest standard.

Do muzyki z „Fortune Favors The Brave” nakręciliście już kilka teledysków. Opowiedz o nagraniach do „Funeral Stopper”.
Teledysk do „Funeral Stoppera” wymyśliliśmy gdzieś na kolanie w knajpie. Fabuła miała iść mniej więcej tak: trochę pogramy, nakręcimy to, a pomiędzy wstawimy sceny, w których prowadzimy gościa przez chaszcze, z workiem na głowie, z łopatami; taki a’la pogrzeb… klip kręciliśmy w kwietniu. Był to pierwszy ciepły dzień w roku 2013, więc ludzi było bardzo dużo w parku, w którym nagrywaliśmy. Mieliśmy jedną scenę przy pętli autobusowej, gdzie kręciło się dużo wiary. Kolegę związaliśmy, założyliśmy mu worek na głowę i wio. Prowadzimy go z kijami baseballowymi i z łopatami przez ten park. Potem poszliśmy za górkę, gdzie już nie było nikogo. Kręcimy dubla do sceny, w której prowadzimy gościa i właśnie mamy go popchnąć żeby upadł jakoś efektywnie, a pan reżyser, vel. Robert Zembrzycki mówi: „Więcej agresji, kurwa!”. Rzucamy gościa na glebę i nagle zaczyna się zamieszanie – na „plan” wpadają ludzie z gumowymi pałami i krzyczą: „Rzuć to kurwa! Rzuć to!”. Ja patrzę co się dzieje, za nimi nagle pojawia się trzech albo czterech gości w kamizelkach kuloodpornych, w kominiarkach, z ostrą bronią, ze strzelbami, z pistoletami i wszyscy mierzą do nas! Krzyczą: „Rzuć to, kurwa! Policja! Rzuć to!”. Szok! Rzuciliśmy te rzeczy, podnieśliśmy ręce do góry. Nagle ktoś krzyknął: „Panowie, ale my tu teledysk kręcimy!”. Związany kumpel na szczęście sam się z tego worka wyplątał i mówi „No tak, tu się nic nie dzieje!”. Policja mierzy do nas z tej ostrej broni, rozglądają się po nas po sobie i rzucają: „No kurwa!”. Pośmiali, życzyli powodzenia i tyle. Niemniej niezłe jaja - ktoś wzywa policję - szok totalny! Ale brawo! Stróżowie prawa przyjechali, nic się na szczęście nie wydarzyło, ale strachu trochę się najedliśmy.

Opowiedz mi o swoich gitarach. Od jakiegoś czasu grasz głównie na Gibsonach Les Paulach, ale wiem, że grałeś również m.in. na Flying V. Czemu teraz Gibsony LP? Jakich instrumentów w ogóle używasz?

- Jestem ogromnym fanem Les Pauli. Gitary, które…

… jak Bonamassa i Wylde?
- Między innymi, chociaż Joe używa też Telecasterów czy Stratów, ale Wylde ma głównie Les Paule. Są to gitary, które dobrze grają, dobrze brzmią. Aczkolwiek faktycznie pierwszym moim Gibolem był Flying V. Sprzedałem go z żalem serca, bo to była bardzo dobra gitara. Zrobiłem to żeby kupić drugiego Les Paula (śmiech) Niemniej jednak na pewno kiedyś V-ka wróci, bo jest to wiosło brzmiące rewelacyjnie, a do tego wygodne i świetnie sprawdzające się w studiu. Jako wielki i oddany fan brandu Gibson i marki Les Paul mam teraz faktycznie dwa takie modele. Jedna gitara to Gibson Les Paul Traditional z 2010 roku. Świetna instrument, bardzo klasyczna, wyważona brzmieniowo i ciężka jak skurczysyn. Jak czasami biorę ją na próbę to po godzinie mam cały bark obolały. Waży jakieś 4,5 kg. Drugie wiosło to Gibson Les Paul Classic, bardziej uniwersalny instrument, o mocniejszym sygnale pickupów, świetnie brzmiący. Dzisiaj właśnie na nim zagrałem cały koncert. Nie wiem co się wydarzy w przyszłości, jednak myślę, że od Les Pauli i od tego brandu się nie odwrócę. To rewelacyjnie instrumenty.

Ciekawi mnie pewne zjawisko… Na Śląsku jesteście wy, jest Kruk, jest Kat, jest sporo innych zespołów i mam wrażenie, że żyjecie tam jakoś razem. Tak mi się wydaje przynajmniej, że żyjecie, że tak to ujmę, w symbiozie. To środowisko jest zżyte. Dobrze mi się wydaje?

- Ależ oczywiście. Ja powiem więcej: cała Polska i wszystkie zespoły… może nie wszystkie, ale większość jakoś stara się wzajemnie wspierać. Na Śląsku jest wiele bandów grających metal. Iscariota, nieodżałowany przeze mnie Division by Zero, są Animations, jest wspomniany przez ciebie Kat i żyjemy faktycznie w symbiozie. Ale popatrz chociażby na dzisiejszy koncert: my jesteśmy ze Śląska, Inverted Mind z Krakowa, jest Struggle With God ze Słupska. Z nimi zresztą graliśmy już na Śląsku. Ściągnęliśmy ich w listopadzie i zagraliśmy dwa fantastyczne gigi. W Warszawie mamy zaprzyjaźnione zespoły Leash Eye i Exlibris. Cały czas wspieramy się nawzajem, wrzucamy na Facebook linki do głosowania np. na Turbo Top, na plebiscyt Metal Hammera… Świetne historie, bo jednak staramy się cały czas na scenie wspierać. Fakt - są ludzie, którzy hejtują, ale to jest standard. Natomiast mimo wszystko ta współpraca między nami zawsze jest. Zdecydowanie lepiej zagrać koncert na trzy kapele, niż samemu. Ma się wtedy okazję do zagrania dla publiki trzech zespołów. Patrząc z punktu widzenia J. D. Overdrive: poza ludźmi, którzy przyjdą na nas, na pewno przyjdzie ktoś żeby posłuchać Inverted Mind oraz Struggle With God. Fajnie jak się komuś „nowemu” spodobamy. Staramy się wspierać i nie ma żadnych antagonizmów między nami. Świetnie to działa.

Z Leash Eye graliście niedawno na Klasz Ov the Sejtans w Warszawie. Opowiedz o tym koncercie.
- Z chłopakami znamy się od paru lat, zagraliśmy razem już kilka sztuk, w tym roku m. in. we Wrocławiu na „Desert Carnival V” pod koniec listopada. Dwa tygodnie po DCV odbywał się Klasz Ov The Sejtans. Powiem szczerze, że spotkał nas niezwykły zaszczyt, bo „Klasz…” to koncert przeznaczony dla warszawskich zespołów, którego Leash Eye jest organizatorem. A tu niespodzianka i w line-upie znaleźli się Ślązacy z JDO (Śmiech). Same koncerty na „Klaszu” były rewelacyjne, no i jeszcze dodatkowo odbyło się świetne after party. Była to także okazja, aby pożegnać starą lokalizację klubu Progresja w Warszawie, która teraz zmienia adres (dzień po naszej rozmowie w Warszawie otwarto nową siedzibę Progresji, notabene zagrały tam zespoły, które w chwili naszej rozmowy grały nieopodal w gdyńskim Uchu – przyp. rm.), a my zagraliśmy tam ostatnią imprezę. Więc podwójny zaszczyt i podwójne podziękowania dla zespołu Leash Eye za to, że zaprosił nas na ten koncert.

Na okładce waszej ostatniej płyty i na statywie mikrofonu Susła od kilku lat jest końska czacha. Skąd pomysł na końską czaszkę jako element scenografii?

- Skojarzenie jest bardzo proste - ponieważ ludzie kojarzą nas często z południem Ameryki, a pustynia potrafi wyciągnąć życie z takiego konia, to stwierdziliśmy, że czaszka, którą Suseł dostał w prezencie od jakiegoś warszawskiego klubu świetnie sprawdzi się w roli naszej „maskotki”. Jest to tak naprawdę piąty członek zespołu. Nazywa się Lucjan, ma swoje personalia i faktycznie jest z nami do dzisiaj… co prawda uboższy o połowę szczęki, o kilka zębów, ale jakoś się trzyma! W pewnym momencie stwierdziliśmy po prostu, że fajnie byłoby uwiecznić go na okładce płyty i tak się stało w przypadku „Fortune Favors The Brave”… no bo kto wie, jak długo jeszcze pociągnie (śmiech).

Czy jesteś zadowolony z trasy promującej najnowszą płytę?
- Bardzo! Zresztą sami ją sobie organizowaliśmy (śmiech). Zagraliśmy kilkanaście koncertów na jesieni. Kilka w towarzystwie Anti Tank Nun, kilka w towarzystwie innych zespołów. I były to świetne koncerty, świetne imprezy, świetni ludzie, których poznaliśmy, z publiki czy z innych kapel. Mogliśmy ze sobą spędzić fantastyczny czas, wypić trochę zimnych napojów chłodzących i dobrze się przy tym wszystkim bawić. Czego chcieć więcej? To jest rock&roll.

Poza wspólnym graniem z Down co jest twoim najlepszym wspomnieniem ze sceny?

- Pierwszy koncert, który zagraliśmy z zespołem Down w klubie Studio. To był bodajże 2009 rok. Standardowo przyjeżdżamy do klubu, zrzucamy graty, próba dźwięku przy pustej sali, po której zeszliśmy na backstage, gdzie się rozgrywałem. Na 10 minut przed koncertem zaniosłem gitary na scenę. Wchodzę, a tam pełny klub! Dostałem takiego stresu… to był mój pierwszy koncert przed tak dużą publiką. Jeszcze nie mieliśmy takiej ogłady scenicznej jak dzisiaj, więc miałem pełne gacie. Pamiętam jak wziąłem Persen i zapiłem whiskaczem z plastikowego kubka (śmiech). Wiesz, zespół który jest nieznany, nie ma wydanej płyty, tylko jakąś tam EPkę nagle gra przed taką gwiazdą. Przed światową legendą tej muzyki! W momencie gdy wchodziliśmy na scenę w publice zawrzało! I to bardzo pozytywnie, więc nawet nie zaczęliśmy grać, a już ich kupiliśmy. Oni chcieli tej muzyki. To było mistrzostwo świata. Zagraliśmy rewelacyjny koncert, mieliśmy rewelacyjne przyjęcie i to poniosło mnie tak naprawdę dalej. Uwierzyłem że ten zespół ma sens, że warto go rozwijać, warto w niego zainwestować czas i pieniądze. Jesteśmy teraz w roku pańskim 2013, mamy dwie płyty długogrające, wydane na całym świecie przez dużą, rodzimą wytwórnię metalową, jeździmy w trasy, gramy koncerty mniejsze czy większe, gramy na sprzęcie, o którym marzyliśmy zaczynając muzykowanie. Czego chcieć więcej?

Czy macie zamiar wrócić na Pomorze z kolejnymi koncertami ?

- Ależ oczywiście! Świetne przyjęcie przekłada się na to, że chce się wracać do pewnych miejsc i dzisiaj właśnie tak było! Pomimo tego, że jest to dla nas spora trudność, bo musimy przejechać przez całą Polskę i wyłożyć na to swoją kasę, ale bankowo tutaj wrócimy. Bo warto!

Mam nadzieję, że tak się stanie. Dzięki za koncert i za rozmowę.
- Dzięki serdeczne. Pozdrawiam!

od 12 lat
Wideo

Wybory samorządowe 2024 - II tura

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gdansk.naszemiasto.pl Nasze Miasto