Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Trener Stoczniowca: Teraz wychodzi brak odpowiedniego przygotowania do sezonu

Rafał Rusiecki
Opiekun biało-niebieskich widzi potencjał w swojej młodej drużynie
Opiekun biało-niebieskich widzi potencjał w swojej młodej drużynie T. Bołt
- Nie nazywam się Andrzej Słowakiewicz. Znamy się i szanuję go jako trenera. Nie dam się jednak porównywać. Mam inny charakter i nigdy nie opuściłbym drużyny "po cichu", bez pożegnania - mówi Tadeusz Obłój, trener Stoczniowca Gdańsk.

Kiedy w serii spotkań do 3 zwycięstw prowadzi się 2-0, to wydaje się, że wystarczy postawić kropkę nad "i".

- Łatwo powiedzieć. Graliśmy z Podhalem Nowy Targ o prawo walki o 5 miejsce na koniec sezonu. Obydwa zespoły oparte są na młodzieży. Talentów nie brakuje w Gdańsku i w Nowym Targu. Mieliśmy więc równe szanse. Pojawił się jednak ważny problem. W pełnym składzie, na cztery ataki, mogłem zagrać tylko raz na pięć spotkań, jakie przyszło nam rozegrać. To oczywiście nie usprawiedliwia. Na wyjazdach moi chłopcy rozegrali wspaniałe mecze. W Gdańsku chyba za bardzo chcieli. Zabrakło sił. Organizmu nie da się oszukać. Teraz wychodzi brak odpowiedniego przygotowania do sezonu. Na to jednak nie miałem wpływu.

Ale Podhale to nie był ten zespół, który w zeszłym sezonie zdobył mistrzostwo Polski. Szanse chyba były?

- No tak, Podhale do niedzieli było jeszcze mistrzem [nowym jest Cracovia - przyp. red.]. Starły się dwie drużyny, które jako jedyne w Polsce postawiły na młodzież. Górale mają "kanadyjskie" serca. Ja miałem "marynarzy", "piratów". Mimo wszystko muszę podziękować chłopcom. Jak pojawiłem się w Gdańsku, to mieliśmy zdobyć 8 miejsce w sezonie zasadniczym. Skończyliśmy na 6. W półfinałach play-off byliśmy bliscy sprawienia niespodzianki z Tychami. W niedzielę przeszlibyśmy Podhale, gdyby nie rewelacyjnie broniący Tomasz Rajski. Nie szło nam. Brakowało szczęścia i sił. Po meczu powiedziałem zawodnikom, że gdybym miał 30 lat mniej, to wyjechałbym na lodowisko, żeby pomóc im strzelić bramkę. Taki jest jednak sport, że wygrywa tylko jeden. Nie możemy się teraz załamać. Trzeba dokończyć rozgrywki i zająć 7 miejsce.

Wróćmy jeszcze do meczów z Podhalem. Przed nimi mówił Pan, że zespół jest lepiej przygotowany niż do spotkań z Tychami. Co zatem nie wyszło?

- To prawda, że ćwiczyliśmy lepiej, bo mieliśmy więcej czasu. Trenowaliśmy jednak w ustawieniach na cztery ataki. Tymczasem, kiedy już doszło do meczów z Podhalem, to musiałem "oddawać" kolejnych juniorów do ich rozgrywek. Miałem 16 zawodników, a z takim składem to można w piłkę ręczną grać. Bardzo chciałem mieć ich wszystkich.

Brakowało Panu kontuzjowanego Jana Stebera?

- Oczywiście. Nie wystąpił w dwóch ostatnich spotkaniach z Podhalem, a przecież coś by zapewne strzelił. Jest już po operacji obojczyka.

A co z innymi obcokrajowcami, Romanem Skutchanem i Petrem Janecką? Od stranieri zawsze wymaga się więcej.

- Roman ma 39 lat i od 10 gra w Gdańsku. Traktuję go więc jak Polaka. Z kolei Janecka jest za słaby na naszą ligę. Strzelił zaledwie 7 bramek. To nieporozumienie. Nie widzę go w przyszłym sezonie. Obcokrajowiec musi mieć na początku miesięczny kontrakt, aby się wykazać. Musi zbierać punkty w klasyfikacji kanadyjskiej, brać grę na siebie, ciągnąć zespół do przodu.

Już w piątek zaczynacie walkę z Zagłębiem Sosnowiec o 7 miejsce na koniec sezonu. To klub, który ma ogromne problemy finansowe. Będzie łatwiej?

- My mieliśmy podobne kłopoty. Do grudnia klub miał zaległości wobec zawodników sięgające 2 miesięcy. Drużyna była bez przygotowania fizycznego, bez sprzętu i bez pieniędzy. W play-offach kadra się kurczyła. Musiałem dzielić się juniorami, którzy walczą w mistrzostwach Polski. Potrzebuję w składzie 24 hokeistów. Wtedy ludzie mogą mnie rozliczać za wyniki. Z młodzieży jestem zadowolony. To przyszłościowi zawodnicy. Gdybym miał jeszcze Jarosława Rzeszutko, Josefa Vitka i Milana Furo [grali w ubiegłym sezonie w Gdańsku - przyp. red.], to byłoby lepiej.

Chce Pan nadal pracować w Stoczniowcu?

- Na pewno. Zawsze mogę wrócić do Niemiec. Mam tam zawsze otwarte drzwi, ale chcę kontynuować to, co zacząłem w Gdańsku. Nie myślę więc o rozstaniu ze Stoczniowcem. Wszystko ma się rozstrzygnąć w ciągu najbliższych dni, może nawet dzisiaj.

I jak wygląda Pana plan?

- Jeśli utrzyma się najzdolniejszych juniorów i ściągnie do Gdańska wychowanków Stoczniowca, którzy deklarują możliwość powrotu, to nie będę się bał ani Cracovii, ani GKS Tychy. Zespół wzmocniłbym wtedy dwoma obcokrajowcami [w PLH limit to 3 obcokrajowców - przyp. red.]. Doskonale znam niemiecki rynek. Mógłby to więc być zdolny Amerykanin i Kanadyjczyk. Oczywiście można opowiadać bajki, ale trzeba mieć na to pieniądze. Trzeba mieć 2 miliony złotych w budżecie na sezon. To minimum. Myślę, że nie są to wysokie wymagania. Jak przyjechałem w sierpniu zeszłego roku do Gdańska, to przedstawiono mi listę z 38 zawodnikami w kadrze. Okazało się, że to wszyscy hokeiści, włącznie z juniorami. W pierwszej drużynie miałem więc 16 chłopaków. Na ten numer już się nie nabiorę.

No właśnie. Pana poprzednik, trener Andrzej Słowakiewicz, też deklarował, że zostanie w Gdańsku. Mimo to zostawił Stoczniowiec bez pożegnania.

- Nie nazywam się Andrzej Słowakiewicz. Znamy się i szanuję go jako trenera. Nie dam się jednak porównywać. Mam inny charakter i nigdy nie opuściłbym drużyny "po cichu", bez pożegnania. Z takimi problemami, jakie zastałem w Stoczniowcu, pracy na stanowisku trenera zapewne nie podjąłby się nikt. Ja mam cel w życiu i zawsze chcę sięgać po miejsca najwyższe z możliwych.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gdansk.naszemiasto.pl Nasze Miasto