Należało do nich sobotnie spotkanie na cmentarzu Katolickim w Sopocie, gdzie rodzina, przyjaciele i bliscy Miłosza zebrali się przy grobie matki poety, Weroniki z d. Kunatów. Gdański aktor Jerzy Kiszkis odczytał kilka wierszy Miłosza - tych bezpośrednio adresowanych do matki czy dotykających okresu dzieciństwa. Recytację przeplatały miniatury muzyczne w wykonaniu klarnecisty Karola Respondka.
- Dobrze, że spotykamy się nie tylko w salach koncertowych i salonach artystycznych, ale także tutaj - mówił ks. Krzysztof Niedałtowski. - Kto wie, czy to bowiem właśnie to miejsce nie było poecie najbliższe i ze wszystkich zakątków w Trójmieście nie ma najsilniejszego związku z twórczością noblisty.
Duszpasterz przypomniał, że matka Miłosza zmarła w 1945 roku, tuż po przesiedleniu z Litwy. Przyczyną zgonu był tyfus - zaraziła się nim od starej Niemki, którą pielęgnowała. Poeta mocno przeżył śmierć matki. "Życie naszej rodziny zmieniło się odtąd radykalnie" - pisał w listach do brata Andrzeja. Miłosza długo męczyły też wyrzuty sumienia, że - podobnie jak ówcześni lekarze - zlekceważył chorobę, tak często myloną w tamtych czasach z przeziębieniem.
- Pierwszy raz odwiedził sopocki grób, kiedy tylko mu to umożliwiono, w czerwcu 1981 roku - przypomniał ks. Niedałtowski. - Dopiero potem udał się do Sali BHP Stoczni Gdańskiej, żeby jako świeżo upieczony noblista wygłosić w niej wykład. W późniejszych latach wielokrotnie przyjeżdżał do Sopotu, żeby, bez fleszy i kamer, odwiedzić grób matki - podkreślił.
Z kolei w sobotnim spotkaniu, pierwszym w cyklu "Moje ulubione wiersze Miłosza" w sali kameralnej Filharmonii Bałtyckiej w Gdańsku wzięli udział wybitny litewski poeta i eseista Tomas Venclova i krakowski aktor Tadeusz Malak. Czytanie przez znakomitego recytatora poezji wybranej przez bliskiego przyjaciela i krajana Czesława Miłosza było kontrapunktem do rozmowy reżysera teatralnego i publicysty Bogdana Toszy z Venclovą o polskim nobliście. Spotkanie otworzyła i zakończyła, podzielona na dwie części sonata na skrzypce i fortepian "Wiosenna" Ludwiga van Beethovena w wykonaniu Radosława Kurka i Roberta Kwiatkowskiego.
Trzecim, poza Czesławem Miłoszem i Tomasem Venclovą, wielkim poetą obecnym w jakiś sposób w sali był ich wspólny przyjaciel, rosyjski noblista literacki z 1987 roku Josif Brodski (1940-1996). Tak jak Nobel Miłosza z 1980 roku przypominał światu o zniewolonej przez komunizm, ale próbującej się z niego wyzwolić Polsce, tak nagroda dla Brodskiego rzucała snop światła na ZSRR, w którym już za kilka lat system komunistyczny miał wyzionąć ducha.
Wszyscy trzej byli emigrantami politycznymi w USA. Miłosz, który był z tej trójki najstarszy i po drugiej stronie Atlantyku znalazł się już w latach 50., znacznie przyczynił się do osiedlenia w Ameryce obu pisarzy dysydentów. Brodski od 1972 roku, Venclova (ur. w 1937 roku) do USA trafił w pięć lat później. Wszyscy wiedli życie wykładowcy uniwersyteckiego, tłumacza i obcojęzycznego poety w kraju, w którym mało kto czyta poezję i mało kto zna obce języki. Dlatego tak bardzo ważnym wątkiem w twórczości ich wszystkich, przy wielu różnicach, był wątek pamiętania ojczystej mowy, silnie obecny w wierszach czytanych przez Tadeusza Malaka w Gdańsku.
Mowa pochodząca z czasów dzieciństwa idzie za nami przez całe życie, nazywając poznanymi w rodzinnych stronach określeniami także świat daleki i w małym stopniu podobny do pamiętanego z rodzinnych stron. Co więcej, słowa żyją dłużej niż ludzie, budynki, a nawet krajobrazy, obowiązkiem poety jest więc pamiętać i nazywać. Jak większość obowiązków, jest ona po trochu i błogosławieństwem i przekleństwem. Venclova niezwykle obrazowo przedstawiał tę wskrzesicielską magię słowa, opowiadając w sobotę w Gdańsku o pewnym wiosennym dniu w Wilnie we wczesnych latach 70., gdy siedział na ławeczce nad Wilją, czytając nielegalną odbitkę emigranckich esejów Miłosza. Nagle, czytając fragment, w którym polski poeta ze smutkiem opisuje panoramę Wilna z lat swojej młodości przed II wojną światową, Venclova uświadomił sobie, że siedzi dokładnie w tym samym miejscu, z którego Miłosz patrzył na Wilno trzydzieści lat wcześniej i widzi ten sam krajobraz, zupełnie niezmieniony. Ten widok napełnił go nadzieją na wolność dla Litwy. W niespełna dwie dekady później Litwa była już niepodległa.
W intencji Czesława Miłosza została odprawiona południowa niedzielna msza w kościele św. Jana w Gdańsku. W pięknej homilii do Ewangelii wg św. Mateusza, 17 , 1-9, opowiadającej o objawieniu na górze Tabor, w której przytaczane są odnoszące się do Chrystusa słowa Boga "To jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie, Jego słuchajcie!", ks. Niedałtowski przypomniał o możnych tego świata, z historii i współczesności, którzy czuli się równi Bogu. Ich panowanie, mające być wieczne, w rzeczywistości trwało w najlepszym przypadku kilkadziesiąt lat. Poezja Miłosza jest, między innymi, świadectwem rozkwitu i upadku ludzkiego imperium, które miało uszczęśliwić człowieka na wieczne czasy, a w istocie przyniosło tylko bezmiar cierpienia.
W liturgię mszy w Świętym Janie były wplecione fragmenty Mszy koronacyjnej C-dur KV 317 Wolfganga A. Mozarta w wykonaniu solistów, chóru i orkiestry Akademii Muzycznej w Gdańsku pod dyrekcją Kai Bumanna. We wnętrzu kościoła dało się słyszeć głosy i tych, którzy przyszli wyłącznie na mszę, i tych, którzy chcieli jedynie posłuchać Mozarta. Nieliczne na szczęście.
Obchody tego weekendu to dobra obietnica przed kolejnymi, które potrwają do 25 marca.
Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?