Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wszystkie błędy Lechii Gdańsk

Rafał Rusiecki
Fot. Tomasz Bołt/Polska Press/Dziennik Bałtycki
Od czasu powrotu do ekstraklasy, od sezonu 2008/2009, z Lechią nie można się nudzić. Szkoda, że nie można się nudzić na europejskim poziomie.

Kolejne zarządy, ambitne wyzwania i coraz lepsze nazwiska graczy. W Lechii Gdańsk nie da się zauważyć systematycznego rozwoju. Klub się pnie, w pojęciu organizacyjnym i marketingowym. Korzysta na miejskim dobrodziejstwie, jakim jest wielki stadion PGE Arena. Te możliwości wzrastają jeszcze z pęczniejącym budżetem. W parze z tymi pozytywnymi zmianami nie idą jednak wyniki sportowe.

W sezonie 2007/2008 Lechia awansowała do ekstraklasy z ówczesnej II ligi, i to z pierwszego miejsca. Tuż za nią był Śląsk Wrocław. To były kluby o bardzo zbliżonym potencjale: wywodzące się z dużych aglomeracji, z liczną grupą kibiców, z wizją pięknych stadionów budowanych na okoliczność Euro 2012. Jak się potoczyły ścieżki ich sportowego rozwoju? Wrocławianie w sezonie 2010/2011 zostali wicemistrzami Polski, rok później świętowali mistrzostwo kraju, a w okresie 2012/2013 byli na trzecim miejscu. Łącznie, po powrocie do krajowej elity, mieli aż cztery udane sezony, po których zdobywali miejsca dające możliwość gry w eliminacjach europejskich pucharów. Co prawda do fazy grupowej Ligi Europy (trzy podejścia) i Ligi Mistrzów (jedno) dostać się nie udało, ale we Wrocławiu dało się odczuć, co to znaczy duży futbol. Gdzie w tym czasie byli gdańszczanie? Głównie w środku tabeli. A jeśli znajdowali się bliżej podium, to tylko dlatego że wykorzystywali na finiszu zadyszkę konkurentów.

Przy Traugutta, a następnie przy ulicy Pokoleń Lechii Gdańsk, wiele sobie obiecywano po większościowych właścicielach. Od 2009 roku do początku 2014 na czele stał Andrzej Kuchar. Pieniędzmi nie szastał, ale z perspektywy czasu nie można mu zarzucić, że brakowało mu jasno sprecyzowanej wizji. Lechia stawiała wówczas głównie na polskich zawodników. Nie było tzw. kominów płacowych. Miała się rozwijać, krok po kroku. W końcowym okresie rządów tego byłego trenera koszykarskiego, a przypadły one na pracę w klubie Bogusława Kaczmarka, o wielkich nazwiskach kibice mogli tylko pomarzyć. Sytuację, chwilowo, udało się opanować trenerowi Michałowi Probierzowi. Do spektakularnych wyników było jednak daleko.

Wraz z pojawieniem się w Gdańsku zagranicznego konsorcjum inwestorów, z Franzem Josefem Wernzem na czele (w marcu 2014 roku), fani biało-zielonych zaczęli nieśmiało liczyć na wyjście z marazmu. Szybko przyszło im jednak się przekonać, że nawet ci doświadczeni biznesmeni nie mają monopolu na sportowy sukces, że niczego nie mogą obiecać.

Niezbyt jasny układ właścicielski Lechii spersonalizował się w momencie, kiedy w fotelu prezesa klubu zasiadł Adam Mandziara (w grudniu 2014 roku). To człowiek, który od lat działa w polskim futbolu, ale nie wszędzie jest miło wspominany. Były agent piłkarski, prawa ręka Wernzego, z którym konsultuje najważniejsze decyzje.

Dlaczego Lechii nie udaje się uzyskać sportowego panteonu na krajowym podwórku? Przyczyn takiego stanu rzeczy jest kilka. Na kolejnej stronie przedstawiamy w zarysie te główne!

Zakupoholizm

To choroba, na którą bezsprzecznie cierpią nowi właściciele Lechii Gdańsk. Do tej pory zakontraktowali w klubie 38 zawodników (za portalem 90minut.pl). I chociaż zdecydowana ich większość przechodziła na zasadzie wolnego transferu, to nie można napisać, że są to przejścia bezkosztowe. Klub musi przecież zawsze w takich przypadkach przelać coś za sam podpis oraz opłacić agenta piłkarza. Skutecznie zamyka tym samym drogę na szczyt wychowankom, którzy trenują przecież po to, aby się pokazać z jak najlepszej strony przed własnymi kibicami. - Lechia jest niczym tramwaj. Do niej piłkarze wsiadają i wysiadają - zwraca uwagę Bogusław Kaczmarek, były trener biało-zielonych. Pocieszające jest to, że do rekordu niestniejącej już FC Parmy z sezonu 2013/2014 - 370 transakcji - wciąż jeszcze daleko.

Pycha

Franz Josef Wernze postawił w Gdańsku na swoich zaufanych ludzi. W ciągu kilku miesięcy pożegnał praktycznie wszystkich dotychczasowych pracowników, w tym oczywiście na decyzyjnych stanowiskach. - W futbolu nie da się wyznaczać jakichś dat, tak jak w normalnym biznesie. Plany znajdują się w zakresie snów i marzeń. Tu trzeba po prostu uzbroić się w cierpliwość - mówił Wernze w marcu 2014 roku na łamach „Przeglądu Sportowego”. Niemiecki biznesmen, właściciel ETL Gruppe, skupiającej ponad 600 kancelarii notarialnych i prawnych, czynami zaprzecza jednak tym słowom. Jest niecierpliwy i zmienia zdanie co do oceny potencjału piłkarzy i fachowości trenerów. Brak klasy pokazał w momencie, kiedy się przedstawił w Gdańsku niemal wszystkim, ale nie znalazł czasu, aby porozmawiać, chociaż chwilę, z niemieckojęzycznym Michałem Probierzem. - Dzisiaj ważniejszy jest menedżer, który doradza z tylnego fotela, daje do drużyny czterech piłkarzy i opowiada później historie, kto powinien grać, a kto nie. Tak nasza piłka funkcjonuje i nie dziwmy się, że nie odnosimy żadnych sukcesów na arenie międzynarodowej - mówił po odejściu z Gdańska w rozmowie z „PS” Probierz.

Więcej możesz przeczytać TUTAJ

Szukasz więcej sportowych emocji?

POLUB NAS NA FACEBOOKU!
emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wywiad z prezesem Jagiellonii Białystok Wojciechem Pertkiewiczem

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gdansk.naszemiasto.pl Nasze Miasto