Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Zabytki z bałtyckich głębin, czyli lunety, armaty, dzbany na wino i wraki w trójwymiarze

Tomasz Chudzyński
- To jest fascynująca praca - mówi Zbigniew Jarocki, nurek z blisko 50-letnim stażem, pracujący w Dziale Badań i Poszukiwań Podwodnych Narodowego Muzeum Morskiego w Gdańsku. - Archeologia podwodna to mrówcze zajęcie, przypomina trochę robotę detektywa - dodaje dr Tomasz Bednarz, morski archeolog, i przywołuje jako przykład rozwiązanie zagadki XVIII-wiecznego statku De Jonge Seerp.

Thorr, kilkumetrowa jednostka, wychodzi z przystani przy Twierdzy Wisłoujście około 8 rano. Na pokładzie jest czterech nurków Centralnego Muzeum Morskiego w Gdańsku, dr Tomasz Bednarz, Zbigniew Jarocki, Wojciech Joński i Karol Treder. Przed nimi cały dzień ciężkiej roboty. Celem jest Zatoka Gdańska, a raczej to, co skrywają jej wody - nowe nabytki Wirtualnego Skansenu Wraków, unikatowej ekspozycji Narodowego Muzeum Morskiego w Gdańsku. Nurkowie wezmą na warsztat szczątki XVI-wiecznego żaglowca.

- Do początku lipca chcemy zakończyć prace przy czterech wrakach z okresu od XVI do XVIII wieku, odnalezionych kilka lat temu niedaleko Westerplatte. Myślę, że do końca roku powinniśmy je pokazać w wirtualnym skansenie - mówi dr Tomasz Bednarz, archeolog morski NMM w Gdańsku, nurek, badacz i propagator podmorskiego dziedzictwa kulturowego.

Śródokręcie i rufę Thorra zajmują kombinezony, butle, maski, płetwy i cały sprzęt nurkowy. Ekipa zrzuca kotwicę. Pierwszy pod wodę schodzi Zbigniew Jarocki. Najpierw bielizna ocieplająca, potem skafander, płetwy. Kontrola sprzętu, maska, ustnik. Nurek ciężko, powoli podchodzi do windy prowadzącej za burtę.

- Na dół proszę - mówi do kolegów Zbigniew Jarocki, po czym gładko zanurza się w zatoce. Po chwili znika pod falami. W miejscu, w którym pracuje, widać tylko bąble powietrza. Przy wraku XVI-wiecznego żaglowca będzie około godziny. Potem zmieni go kolejny członek ekipy.

- Na morzu mieliśmy piękną pogodę, niestety pod wodą nie było tak miło - mówił po wyjściu na powierzchnię Zbigniew Jarocki. - Woda nie jest zbyt czysta, widoczność na około 2 metry, choć to i tak więcej niż zazwyczaj, gdy widzimy na około 1 metr lub mniej. Nasza robota? Po prostu oczyszczamy wrak.

- To dość duży obiekt jak na ten akwen. Najpierw oczyścimy elementy konstrukcyjne tego wraku, pozostałości statku. Następnie sporządzimy dokumentację fotograficzną - mówi Tomasz Bednarz o trwających pracach.

Wrak w trójwymiarze

Jest ich obecnie 21. Większość to wiekowe szczątki żaglowców. Na dnie Zatoki Gdańskiej spoczęły przed wiekami (od XV do XIX wieku). Dziś ich wraki, pozostałości można obejrzeć w internecie. Narodowe Muzeum Morskie w Gdańsku Wirtualny Skansen Wraków Zatoki Gdańskiej utworzyło w roku 2015. Projekt finansują muzealny budżet oraz Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Na internetowej stronie znajdują się tzw. modele 3D poszczególnych zatopionych jednostek, wraz z dokładnym opisem, lokalizacją na mapie. Wraki spoczywające na dnie Zatoki Gdańskiej można obejrzeć, nie wychodząc z domu. Model trójwymiarowy można dowolnie obracać za pomocą myszki komputera, przybliżyć, oddalić. Większość wraków to pozostałości konstrukcji, zarys kadłuba, fragmenty wręg, ale też elementy ładunku. Niektóre szczątki pozwalają dostrzec ślady dawnej świetności statku.

By powstał model 3D, wrak musi zostać oczyszczony. W zależności od położenia, głębokości zajmuje to nurkom kilka dni. Potem rozpoczyna się proces podwodnego fotografowania tzw. metodą fotogrametryczną. Nurkowie wyposażeni w aparat i lampy przepływają w niewielkiej odległości nad wrakiem. Następnie cały materiał jest montowany w pracowni gdańskiego muzeum za pomocą specjalnego programu informatycznego.

- Technologię tę wykorzystujemy od roku 2013 - tłumaczy morski archeolog. - Pozwala ona tworzyć przestrzenne modele trójwymiarowe na podstawie odpowiedniej sekwencji zdjęć. One muszą, mówiąc kolokwialnie, zazębiać się po to, by program mógł, dzięki specjalnemu algorytmowi, rozpoznać ich położenie w przestrzeni. To pozwala na dość precyzyjne odwzorowanie rzeczywistego stanu obiektów. Byliśmy jednymi z prekursorów podmorskich badań archeologicznych wykonywanych tą metodą.

Bednarz podkreśla, że modele wraków 3D nie są jedynie kolorowymi zdjęciami tego, co znajduje się na dnie.

- To bardzo dokładne narzędzie przydatne w archeologii morskiej - mówi. - Np. jest w stanie pokazać z precyzją sięgającą kilku milimetrów obiekt o długości 20 m. Chcemy, by taki model wraku 3D miał jak największe własności „techniczne”, by pokazywał elementy konstrukcyjne, sposób budowy, typ jednostki, przekroje, by pozwalał to wszystko zmierzyć. Trzeba pamiętać, że wcześniej prace przy wrakach wykonywano za pomocą taśmy mierniczej i ołówka. Te rysunki były siłą rzeczy obarczone pewnymi błędami. Technologia fotogrametryczna pozwala również oszczędzić czas. Fotografowanie, nie licząc przygotowań, trwa od jednego do kilku dni. Zajmuje znacznie mniej czasu niż tradycyjne metody pomiarowe, co było związane choćby z częstszym schodzeniem pod wodę.

Warto zaznaczyć, że WSW może w dalszym ciągu się powiększać, i to nie tylko o jednostki żaglowe, ale także wraki metalowe, które zatonęły w czasie I czy II wojny światowej. Obecnie w zbiorach WSW wyróżniają się szczątki polskiego niszczyciela ORP Wicher, który zatonął 3 września 1939 r. po bitwie z niemieckim lotnictwem. Fotogrametryczne dokumentowanie szczątków tego pięknego okrętu zakończyło się w roku ubiegłym.

- Model 3D ORP Wicher jest jedynym, jaki wykonaliśmy w ramach WSW, modelem wraku metalowego - mówi dr Bednarz. - Wrak znajduje się na stosunkowo niewielkiej głębokości, niedaleko miejsca, gdzie został zatopiony. To duży obiekt, znacznie większy od drewnianych żaglowców, które zazwyczaj dokumentujemy. Tamte mają około 20-25 metrów, Wicher ma ponad 80 m. W tym przypadku ilość danych diametralnie wzrosła, podobnie jak czas pracy. By zbudować model 3D tego okrętu, wykonaliśmy 33 tys. zdjęć. Efekt jest jednak znakomity, co można zobaczyć w WSW, zapoznając się z tym, jak dziś wyglądają pozostałości ORP Wicher.

Podwodne dziedzictwo kulturowe

Statki tonęły na Zatoce Gdańskiej głównie na skutek sztormów. - Znakomita większość katastrof była związana z warunkami pogodowymi - tłumaczy Tomasz Bednarz. - Morze Bałtyckie, wg obiegowej opinii, nigdy nie było akwenem łatwym do żeglugi, zwłaszcza w dawnych czasach. Wiatr wzmagający fale mógł nadejść nagle, te warunki mogły się zmienić bardzo szybko. W skansenie mamy stosunkowo dużą liczbę wraków statków, które były używane lokalnie - mniejszych jednostek płaskodennych, które tonęły na skutek zmiennych warunków pogodowych. Z archiwów i podwodnych badań archeologicznych wynika, że statki tonęły także na skutek kolizji . Trzeba pamiętać, że nawigacja, kierowanie jednostkami żaglowymi nigdy nie należało do specjalnie prostych zajęć.

Praca archeologów podwodnych kojarzyła się zazwyczaj z wydobywaniem zabytkowych artefaktów z głębin, które można obejrzeć później na muzealnych wystawach na lądzie (niektórych rozpalała wizja skarbów ukrytych w szczątkach statków i okrętów). Wirtualny skansen wydaje się uzupełniać bardzo ciekawie powyższą formułę, a jak przyznaje Tomasz Bednarz, we wrakach z Zatoki Gdańskiej i Bałtyku znajdowano m.in. srebrne i złote monety. Wśród znalezisk są również dzwony okrętowe, naczynia ceramiczne i metalowe, zbiór rzeczy osobistych marynarzy, misy, armaty, lunety (np. wyprodukowane przez londyńską firmę T. Ripley) czy oktant (dzieło również firmy z Londynu Urings), dzbany na wino.

- Mamy do czynienia z podwodnym dziedzictwem kulturowym. Każda materialna pozostałość z przeszłości niesie ze sobą ładunek wiedzy - mówi o podmorskich znaleziskach archeolog. - Analizując poszczególne znaleziska, możemy dowiedzieć się, jak wyglądała przed wiekami żegluga, kontakty Gdańska z innymi ośrodkami portowymi oraz jak wyglądał rozwój szkutnictwa, budownictwa okrętowego na przestrzeni wieków. Jakie wykorzystywano sposoby łączenia elementów statków, jakie były metody uszczelniania. Wydobyte z wraków zabytki są głównie związane z wyposażeniem jednostek, ładunkiem, z wyposażeniem osobistym marynarzy, pokazują nam, jak oni żyli na pokładzie statku, co mogli spożywać i w jaki sposób w czasie rejsów, z metodami nawigacji, obsługi takielunku.

Ciężkie podwodne fascynacje

Zbigniew Jarocki od wielu lat jest pracownikiem Działu Badań i Poszukiwań Podwodnych Narodowego Muzeum Morskiego w Gdańsku.

- Praca jest o tyle trudna, że wykonujemy ją w warunkach dla człowieka nienaturalnych - mówi Zbigniew Jarocki. - Sprzęt, którego używamy, sporo waży. Nie jesteśmy zbyt mobilni pod wodą, poruszanie się w skafandrach nie jest łatwe. Pomaga nam technologia, choć np. praca z tzw. eżektorem, który sam w sobie jest ciężki, wymaga wysiłku.

Wraki są bardzo często skupiskiem szczątków, drewnianych bądź metalowych. Podpływanie do takich miejsc jest ryzykowne, nie mówiąc już o ryzyku w czasie prowadzenia jakichkolwiek prac na głębokościach.

- Staramy się to ryzyko minimalizować - mówi nurek, który jak sam podkreśla, swoich zejść pod wodę nie liczy (pewnie dlatego, że było ich tak wiele). - Trzeba ocenić zagrożenia, podejść do zadania tak, by nie zrobić sobie krzywdy, by kolegom nic nie zagrażało. Musimy mieć na uwadze, by nie zaplątać się w jakieś liny, możemy rozciąć skafander, co skutkuje natychmiastowym zalaniem, a nie jest to przyjemne, szczególnie na większej głębokości, gdzie woda jest zimna . Trzeba uważać, a jeśli już dojdzie do rozdarcia, to jakoś sobie poradzić (Zbigniew Jarocki przyznaje, że kilka razy znalazł się w takiej sytuacji - red.).

Na pokładzie Thorra nurkowie rozmawiają o poszczególnych etapach prac podwodnych. Wielu wspomina moment, gdy zbliżając się do zatopionej jednostki, widzą wyłaniające się powoli z toni kształty statku, okrętu, który zatonął kilkadziesiąt lub kilkaset lat temu.

- Jest to fascynujące, dlatego tym się zajmuję. Gdyby było inaczej, to nie wiem, co mógłbym robić. Może znaczki bym zbierał - opowiada ze śmiechem nurek. - Nurkowaliśmy na różnych wrakach, niektóre wyglądały po prostu jak górka kamieni. Bardzo ciekawy był Solen, a zaraz po nim tzw. miedziowiec (to nazwa orientacyjna, które archeolodzy nadają wrakom od ładunków znalezionych w szczątkach. Miedziowiec pochodzi od ładunku miedzi, porcelanowiec od przewożonych naczyń porcelanowych. Większość dawnych nazw jest nie do ustalenia). Od tych zaczynały się badania archeologiczne. Pamiętam, że schodząc do nich, mieliśmy wspaniałą widoczność, woda była cudowna, jak na Karaibach. Nurkowałem też do wraków XX-wiecznych, np. tankowca Terra. One są bardzo interesujące, ale nurkowanie do wraku drewnianego, żaglowca, na pełnym morzu, jest fascynujące.

Należy też pamiętać, że wraki badane przez ekipę nurków z gdańskiego NMM spoczywają na różnych głębokościach. Im większa głębokość, tym ryzyko staje się większe.

- Dziś był chyba pierwszy dzień na tym wraku, gdy nie bujało - mówi o aktualnych pracach nurek Wojciech Joński. - To dość duży obiekt. Wrak jest położony dość płytko, mieliśmy kilka dni słonecznej pogody i woda była bardzo ciepła.

- Nurkowanie do wraków jest po prostu ciekawe - mówił Karol Treder, najmłodszy w ekipie, ostatni na zmianie, kiedy Thorr prowadzony sprawną ręką szypra wracał do portu. - To coś więcej niż tylko praca przy biurku. Nurkuję od czterech lat. Pasjonujące było dokumentowanie wraku ORP Wicher, mieliśmy świetną widoczność, można było dostrzec wiele elementów okrętu. Przy tych najnowszych wrakach część roboty już jest skończona.

Tropem De Jonge Seerp

Każdy wrak ma swoją historię, jeden bardziej czytelną, inny mniej. Wśród najciekawszych eksponatów skansenu Tomasz Bednarz wymienia wrak tzw. miedziowca (wydobyty w całości przez archeologów NMM, na którym prace badawcze ruszyły jeszcze w latach 70. XX wieku), wrak holka z XV w., który tonął mniej więcej w czasie bitwy pod Grunwaldem. Kolejnym jest wrak Solena, szwedzkiego okrętu, który został zniszczony w czasie bitwy z Marynarką Wojenną Rzeczpospolitej Obojga Narodów pod Oliwą w 1627 roku, a z którego wydobyto bardzo dużo zabytkowych eksponatów.

Jednak na znacznej większości wraków nie ma już żadnych zabytków, np. na pozostałościach wspomnianego holka z XV w. spoczywającego niedaleko Portu Północnego. Dlatego Tomasz Bednarz porównuje pracę archeologa morskiego do pracy detektywa. M.in. dzięki skompletowaniu tropów udało się wydobyć z mroku dziejów historię XVIII-wiecznego kofa, który spoczywa na dnie Zatoki Gdańskiej, na wysokości Sopotu. W momencie odkrycia w 1985 r. otrzymał roboczą nazwę „W27”. Ten, jak się okazało później, holenderski żaglowiec De Jonge Seerp zatonął 11 czerwca 1791 roku po kolizji z angielskim statkiem The Recovery.

- To jednostka wartościowa ze względu na mnogość znalezisk, materiału archeologicznego pozyskanego z tego wraku i ciekawą historię - podkreśla Tomasz Bednarz. - Ona objawiła się nam dzięki porównaniu znalezisk z informacjami archiwalnymi. Mrówczą pracę pod wodą połączyliśmy z równie mrówczą pracą w archiwach, najpierw w Gdańsku, potem w Niderlandach. Kiedy poznaliśmy już nazwę De Jonge Seerp, dzięki pracy z dokumentami, udało nam się znaleźć ją na jednym z drewnianych elementów wraku, trudną do odczytania, zamazaną. Ktoś, kto nie znał tej nazwy, nie byłby w stanie jej odczytać. We wraku znaleźliśmy również tłok pieczętny z inicjałami JL, bardzo zdwojonymi, malowniczo napisanymi. Okazało się, że szyprem tej jednostki był Johanness Leenderts (inicjały odpowiadają tym z pieczęci znalezionej we wraku). Odkryto także lakowy odcisk pieczęci z herbem miasta Harlingen. W czasie pracy badawczej odwiedziłem miasto macierzyste De Jonge Seerp i jego szypra. Na marginesie dodam, że Johaness Leenderts był dwukrotnie żonaty. Dom, w którym mieszkał w XVIII w. w Harlingen, w niezmienionej formie przetrwał do naszych czasów Efekt tej pracy, to, że udało nam się tę wiedzę mocno rozszerzyć, przyniósł nam wielką satysfakcję. Jednak rozwikłanie zagadki De Jonge Seerp jest właściwie przypadkiem jednostkowym. Przy wielu innych wrakach nie da się złożyć takiej historii , choćby z takich względów, że brakuje zapisów archiwalnych bądź się takie archiwa nie zachowały do dzisiejszych czasów, a znaleziska we wrakach są znacznie skromniejsze, opowiadają nam wiele mniej o konkretnych wydarzeniach z przeszłości, niż było to w przypadku De Jonge Seerp i jego szypra Johannesa Leendertsa. Niebawem książka o tym unikatowym statku zostanie wydana przez Narodowe Muzeum Morskie w Gdańsku.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Zabytki z bałtyckich głębin, czyli lunety, armaty, dzbany na wino i wraki w trójwymiarze - Dziennik Bałtycki

Wróć na gdansk.naszemiasto.pl Nasze Miasto