Barok w pogo. Igorrr w Szekspirowskim

2016-05-14 14:09:56

Jako człowiek, który kilka dni temu zmienił pracę na pracę marzeń - nie mogę narzekać na nadmiar wolnego czasu. Ale kiedy kolega rzucił hasło Cocorosie w Teatrze Szekspirowskim - zapiszczałam z radości. Zwłaszcza, gdy okazało się, że jest to koncert w ramach 4 Dni Muzyki Ekscentryznej, i że dzień później grać miał Igorrr. Ostatecznie zamiast na Cocorosie poszłam do Filharmonii Bałtyckiej (o czym później), ale Igorrra już odpuścić sobie nie mogłam. I bardzo dobrze, bo był to jeden z najlepszych koncertów-spektakli, jakich doświadczyłam.

W piątkowy wieczór dokłusowałam więc do Szekspirowskiego - i sama jego bryła i wnętrze mnie olśniły (dlaczego, dlaczego nie byłam tam nigdy wcześniej?!). A kiedy weszłam do środka i poczułam unoszący się wszędzie lekki zapach drewna - i zobaczyłam skąpaną już w łagodnym świetle salę koncertową… wysuniętą w publiczność scenę… szachownicowy sufit… od razu poczułam się swojsko i bezpiecznie jak w domu. Publiczność nie spieszyła się
z przybyciem, więc spokojnie odebrałam wejściówkę i osiadłam na drewnianej podłodze niedaleko sceny. Wydawało mi się, że będzie nas, słuchaczy, bardzo mało, ale och! jak bardzo brakuje mi wiary w ludzi, jak się okazuje. Publiczność systematycznie napływała już w trakcie występu supportu, Szelestu Spadających Papierków. W trakcie ich koncertu (czy raczej setu) atmosfera na sali się zagęściła. Nie tylko ze względu na liczbę osób, ale też na zgaszoną czerwień, która - w formie światła reflektorów, koloru tła, mankietów czy chusty muzyków (nawet bluzy fotografa!) i poblasków na saksofonie - zdominowała wnętrze.

Szelest to noise i awangarda, spodziewałam się więc rąbnięcia dźwiękiem, ale koncepcja zaprezentowanego materiału, stosowane rejestry, przyjęta koncepcja prawie zniosły mnie z powierzchni ziem. Uczucie, kiedy pod naporem muzyki nie czuje się swojego serca ani pulsu tylko bas, jest niesamowite i znane mi dobrze, ale wczoraj miałam wrażenie, że moc dźwięku za chwilę rozniesie budynek. Myślę, że na chwilę odpuściła nawet grawitacja!

Gdy Szelest umilkł, czerwona barwa zniebieszczała - i już po chwil połowa Igorrra zjawiła się na scenie, uwalniając ten niezwykły potencjał barokowo-muzycznej bazy i łączonej z nią elektroniki. Na resztę nie trzeba było długo czekać - na scenie pojawili się wokaliści - ona, ekscentryczna księżniczka, w świetnej, kobiecej, awangardowej sukni z mięsistej, wzorzystej sukni, on - metalowiec czystej krwi, choć pomalowany nie tylko na czarno i biało, ale też w brązy, szarości i z niebieskim akcentem. Krążyli po scenie niemal cały czas. Śpiewali w duecie i solo, stosując po kilka sposobów i stylów na przestrzeni -2-3 minutowego materiału. Tańczyli, przechadzali się po scenie, bez cienia obawy wychylając się w publiczność czy do niej schodząc. W stronę widowni, grając na basie, wychodził też sam Gautier, ojciec założyciel, a perkusista wszystko pięknie spinał. Było przejmująco, porywająco, zniewalająco, mocno i romantycznie - kiedy wokalistka rzucała w publiczność lub wręczała jednemu ze słuchających czerwoną różę. Magiczny był moment, kiedy światło mocno przygasło, pozostając w formie żółtych łagodnych snopów. O, i te kilka drogocennych minut, kiedy otwarto dach! Nie dość, że wszystkich owionął przyjemny, chłodny powiew, to jeszcze kurz w snopach reflektorów zaczął wirować we wszystkie strony. Naprawdę można było zwątpić czy wciąż jesteśmy w realnym świecie - czy może doświadczamy tego, co nam się śniło lub co wyobrażaliśmy sobie, słuchając kolejnych Igorrrowych płyt.
Nagłe zwroty rytmu i nakładanie kolejnych efektów, łączenie ich ze sobą, prowadzenie w czasie, zupełnie naturalny, jak się zdawało, bardzo ekspresyjny ruch muzyków na scenie, gestykulacja, taniec - a przede wszystkim świetne nagłośnienie - złożyły się na wspaniały koncert.

Dobór utworów też był bardzo trafiony - coś nowego, coś starego, z bardzo lubianym przeze mnie Tout Petit Moineau w drugiej części. Muzyka Igorrra oszołomiła mnie, gdy ją odkryłam - kiedy słyszałam jej głębię i wielopłaszczyznowość w słuchawkach, niezwykłą melodyjność, marzyłam o tym, by doświadczyć jej na żywo, by mnie otoczyła i przeniknęła całą. I tak właśnie się stało. Tą niezwykle mądrze dobierana proporcja muzyki naturalnych instrumentów i głosu, efektów oraz dźwięków pochodzenia innego niż ludzkie u Igorrra wydawała mi się trudna do oddania w trakcie konccertu. Ale już w pierwszych minutach odetchnęłam z ulgą - wszystko było jak trzeba. Nie brakło mi też ani przez chwilę tej specyficznej harmonii, która pięknie łączy wszystko, co pojawia się na przestrzeni kolejnych kompozycji.
Scenicznie też nie można zespołowi niczego zarzucić. Muzycy dają z siebie wszystko, prowadzą w bardzo dobry sposób publiczność, swoich zachowaniem podbijając lub łagodząc nastrój kolejnych utworów, a przez konkretne gesty zapowiadają kolejne przełamania utworów czy zmianę stylu. Czerpią z niemal każdego gatunku muzycznego, łącząc w sugestywną, mocną całość brzmienie instrumentów, które rzadko słyszymy na co dzień (choćby klawesyn) i fragmenty utworów poważnych z partiami niemal rozrywkowymi - i do tego metalowe przyłożenie. Jest tu jeszcze anielski, dobrze osadzony sopran i solidny głos męski (od skal tenora do barytonu), krzyk i porykiwanie (to ostatnie z udziałem publiczności).

Przed poznaniem muzyki Igorrra nie wyobrażałam sobie kompozycji, które w tak interesujący i kompletnie nierażący sposób łączą metal z chórem, przester ze skrzypcami, growl z sopranem, klasykę z rozrywką, metal z operą i żywą elektroniką, i wszystko to jeszcze ze świetną dynamiką, barwą dźwięku i artykulacją. I jeszcze to poczucie, że muzycy
z jednej strony tworzą spontaniczne, a z drugiej - że jednak realizują dokładnie przemyślaną wizję. Skutkiem tego mam nieodparte wrażenie, że Igorrr wykorzystuje maksimum potencjału każdego ze stylów, z których korzysta. I że wszystko to świetnie do siebie pasuje.

Jestem więc wobec tego koncertu kompletnie bezradna. Nie mogę skrytykować absolutnie nic poza czasem trwania, bo chciałoby się posłuchać jeszcze choć z dwóch utworów i trochę dłużej poprzebywać z muzykami po koncercie. Wszyscy oni są bardzo otwarci, przyjaźni
i towarzyscy - wystarczyło chwilę poczekać, a sami zeszli ze sceny, dając się wyściskać, zrobić wspólne zdjęcia albo pozując do kilku i odpowiadając na pytania. Stąd wiem, że wokalistka nie ma typowo operowego wykształcenia, i że jej edukacja obejmowała tylko rok klasycznej nauki śpiewu (oddech, praca głosem itd.) - cała reszta to efekt jej własnych poszukiwań muzycznych, od rozrywki do jazzu. Zależy jej na różnorodności w muzyce - i nie chce zamykać się w granicach jednego stylu, choćby operowego, gdzie technika jest w dużej mierze niezmienna. Sama też zaprojektowała sobie suknię. I szybko wklepała mi w telefon nazwy innych projektów, w których muzycy Igorrra biorą udział (Corpo Mente, Rincinn, Oxxo xoox, sprawdźcie!).

Polecam więc gorąco muzykę Igorrra - jestem pewna, że nawet w momentach, do których nie uda wam się potańczyć czy porzucać głową, samej muzyki będziecie słuchać z rosnącą ciekawością i lekkim niedowierzaniem. A jeśli kiedykolwiek traficie na koncert tego intrygującego zespołu - idźcie bez wahania. Długo nie zapomnicie tego porywającego, stylowego widowiska.

I jeszcze słowo na koniec - pozdrowienia dla obsługi Szekspirowskiego. Nie dość, że jest pomocna i życzliwa, to też przyszła sobie zrobić sweet focię ze muzykami i uważnie obserwowała cały koncert. Dla mnie to zawsze duża frajda - iść na koncert w miejsce, w którym pracownicy są zadowoleni z tego co robią - i jeszcze mają poczucie humoru.

Jesteś na profilu Słuchaj Fortepianu - stronie mieszkańca miasta Gdańsk. Materiały tutaj publikowane nie są poddawane procesowi moderacji. Naszemiasto.pl nie jest autorem wpisów i nie ponosi odpowiedzialności za treść publikowanej informacji. W przypadku nadużyć prosimy o zgłoszenie strony mieszkańca do weryfikacji tutaj