Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

34. FPFF: Wojna polsko-ruska

Redakcja
Nie przeczytałeś? Lepiej zostań w domu. Przeczytałeś? Zobacz koniecznie. "Wojna polsko-ruska" to film, który się lubi albo nie. Przejść obojętnie obok niego się zwyczajnie nie da.

Wstyd się przyznać, ale aż do festiwalu nie miałam okazji obejrzeć "Wojny polsko-ruskiej". Nie będąc przesadnie zagorzałą fanką Doroty Masłowskiej nie miałam wielkiej motywacji, żeby zobaczyć jej dzieło na ekranie. Druga sprawa to to, że "Wojna.." wydawała mi się wytworem tak ściśle przylegającym do literatury, tak mało dramaturgicznym i tak bardzo zespolonym ze swoim językowym tworzywem, iż kompletnie nie potrafiłam sobie wyobrazić jej adaptacji. Dosyć jednak tego usprawiedliwiania i ad rem.

Żuławski zrobił rzecz chyba najlepszą z możliwych pracując z tego rodzaju prozą, mianowicie przeniósł ją całkowicie dosłownie na ekran. Przyjęta przez niego metoda z jednej strony praktycznie uniemożliwia zrozumienie filmu przez tych, którzy książki nie czytali i zupełnie nie są przygotowani na przejaskrawione, przestylizowane, pokraczne dialogi, czy surrealistyczne monologi głównego bohatera. Nie mniej jednak dla tych, którzy twórczość Masłowskiej poznali, oswoili się z jej Nike i specyficzną (delikatnie mówiąc) wizją świata, film powinien być świetnym uzupełnieniem lektury. Bo czy absurdalność i groteskowość postaci nie objawia się z całą mocą dopiero wtedy, kiedy możemy oglądać w sensie dosłownym, a nie oczyma wyobraźni, która przecież pomieści wszystko, Nataszę Blokus (świetna Sonia Bohosiewicz) wciągającą barszcz instant, albo Angelę "po prostu Angelę" (Maria Strzelecka) wymiotującą czarnymi kamieniami, czy bańkami mydlanymi?

Dosłowna wizualizacja prozy Masłowskiej destyluje z niej cały absurd, działa niczym katalizator groteski, czyniąc ją niemalże namacalną. W tym tkwi siła obrazu Żuławskiego, a także w jego w pełni świadomym epatowaniu kiczem (scena odpadania sidingu jest żywcem wyciągnięta z horrorów klasy Z). Reżyser nie boi się odważnych środków wyrazu, rozbuchanych efektów specjalnych, które tworzą surrealistyczną, mocno oniryczną tkankę filmu. Ma się wrażenie, że gdyby Żuławski posunął się choćby o milimetr dalej, to "Wojna.." nie byłaby do przyjęcia dla człowieka o zdrowej percepcji. Ten natłok dźwięków i migawek jakimi widz jest bombardowany, tworzy z filmu coś w rodzaju maksymalnie wydłużonego teledysku z pokiereszowanymi dialogami, zamiast jednostajnej melodyjności.

Polecamy: inne recenzje filmów 34. FPFF autrstwa Marty Bąk

Abstrahując jednak na chwilę od samej struktury filmu, pokłony należą się tym, którzy podołali odegraniu tak odrealnionych postaci. Nie chciałabym tutaj wyrokować o dalszej karierze Szyca, ale po "Wojnie..." postawił sobie poprzeczkę bardzo wysoko. Trudno będzie mu o kolejną rolę tak charakterystyczną i popisową (przykładem chociażby świeżutki "Enen" F. Falka, gdzie aktor wypada dużo słabiej). Bez względu na to jaka jest nasza opinia na temat całego filmu, Szyc bezapelacyjnie pozostaje rewelacyjny. Ale nie tylko on. Wielkie brawa należą sie także Soni Bohosiewicz, która potwierdziła swoją, zdobytą po "Rezerwacie", pozycję jednej z najbardziej utalentowanych aktorek młodego pokolenia. I Szyc i Bohosiewicz dokonują w tym filmie rzeczy, która wydawała mi się niemożliwa - sprawiają, że grane przez nich postaci, Silny i Natasza, stają się jednocześnie absurdalnie przerysowane i wiarygodne. Nawet jeśli ktoś chronicznie nie znosi twórczości Masłowskiej i/lub Żuławskiego to chociażby dla tej dwójki warto wybrać się na "Wojnę...".

Pisałam już o dosłownym przenoszeniu książki na ekran, jednak nie wspomniałam o pewnej pułapce, której Żuławskiemu nie udało się ominąć. Oczywiście ci, którzy spodziewają się po "Wojnie..." silnie powiązanej sieci przyczynowo-skutkowej powinni raczej zostać w domu. Jednakże w pewnej chwili reżyser postanowił jeszcze bardziej pogmatwać pogmatwane i zaburzył chronologię i tak niechronologicznej prozy. W rezultacie wszystkie sceny rozgrywające się po wizycie na komisariacie sprawiają wrażenie dogranych na siłę, tylko po to, aby na ekranie koniecznie pojawiła się każda strona książki. Chronologiczny miszmasz też na pewno nie pomaga w odbiorze. To, co w książce wyjaśnione zostaje przez śmierć kliniczną Silnego w filmie wygląda na kolejny, zbędny już ozdobnik.

"Wojna polsko-ruska" Masłowskiej podzieliła krytyków na dwa wrogie obozy. Film Żuławskiego wywołuje podobny efekt - nie można wyjść z kina obojętnym. Od razy stajemy się albo fanami, albo gorącymi przeciwnikami adaptacji, co w gruncie rzeczy przekłada się na nasz wcześniejszy stosunek do książki. Myślę, że dużo bliżej mi tym razem, do tych pierwszych.

Twoim zdaniem!A Tobie, który film z prezentowanych na 34. FPFF w Gdyni podobał się najbardziej? Napisz recenzję na MMTrojmiasto.pl.
od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gdansk.naszemiasto.pl Nasze Miasto