Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Andrzej Jakimowski: Nie lubię naiwnych happy end'ów [Rozmowa MM]

Redakcja MM
Redakcja MM
Kinga Czernichowska
Z reżyserem "Imagine" rozmawialiśmy o fenomenie osób niewidomych, improwizacji na planie i przyszłości polskiego kina.

Zobacz też: Agnieszka Holland: Marzyłam o pociągu do wolności [Rozmowa MM]

Andrzej Jakimowski to twórca takich filmów, jak "Zmruż oczy", "Sztuczki" czy "Imagine", który niedawno miał swoją premierę. Ten ostatni obraz to historia niewidomego instruktora, Iana, który przyjeżdża do ośrodka dla niewidomych w Lizbonie i uczy pacjentów orientacji w terenie, stosując metodę echolokacji (określanie położenia przeszkód lub obiektów w otoczeniu z użyciem zjawiska echa akustycznego). W filmie zagrali również niewidomi. **

Kinga Czernichowska: Przy pracy nad filmem "Imagine" poznał pan wiele osób niewidomych. Kto zrobił na panu największe wrażenie?

Największe wrażenie wywarły na mnie niewidome dzieci, które poznałem, pracując nad "Imagine": Thiago, Grace czy Eli. Także Melchior, który gra Serrano. Do tego dochodzą jeszcze osoby, które konsultowały ze mną scenariusz. Jedną z nich był niewidomy Tomasz Strzemiński. Zanim rozpoczęliśmy pracę nad filmem, rozmawiałem z Henrykiem Weredą, który jak Ian jest instruktorem orientacji przestrzennej. Podobnie jak główny bohater jest niewidomy i używa echolokacji. Najbardziej wstrząsające jest to, że Henryk Wereda ma takie same problemy jak Ian - np. nikt nie chce uwierzyć w skuteczność jego metod. Edwarda Hogga, który wcielił się w rolę Iana, trenował niewidomy echolokator, Alejandro Navas.

Wielokrotnie wspominał Pan o tym, że metoda echolokacji ma coś wspólnego z "magicznymi sztuczkami".

To prawda, ale nie ma w tym nic magicznego. Przeciwnie, to jest na wskroś fizykalne. Natomiast niezwykła jest umiejętność zbudowania sobie świata za pomocą słuchu. Taka umiejętność świadczy moim zdaniem o ogromnej sile wyobraźni.

Wydaje się jednak, że "Imagine" jest w pewnym sensie podobne do "Sztuczek". Ich bohaterowie też próbowali zaklinać rzeczywistość.

Jest jakieś podobieństwo. Staram się kreować takich bohaterów, którzy zmagają się z rzeczywistością i chcą ją przekształcić na swoją modłę. Używają różnych środków - jedni sztuczek, a inni po prostu kląskają. Rozumiem, że dla osób, które stykają się z tym po raz pierwszy, może się to wydawać niezwykłe. To może wyglądać jak sztuczka, ale sztuczką nie jest. Natomiast echolokacja to wątek poboczny, znajduje się na marginesie całej historii, chociaż rozumiem, że widzów to fascynuje.

Jaka była pana reakcja, kiedy zetknął się Pan z tym zjawiskiem po raz pierwszy?

Wówczas nie znałem jeszcze tego pojęcia. Usłyszałem, że Stevie Wonder porusza się po scenie dzięki odgłosowi, który wydają jego buty. Wtedy zainteresował mnie ten temat. Potem przeczytałem o Benie Underwoodzie, który bardzo biegle posługiwał się echolokacją. Napisałem od nowa scenariusz filmu, uwzględniając to, czego nauczyłem się w czasie zbierania dokumentacji o tej metodzie. W "Imagine" nie ma przekłamań, nie ma fikcji. To tak działa.

Edward Hogg z jednej strony gra twardziela, a z drugiej jest czuły, subtelny i opiekuńczy. Jak udało się pogodzić te dwie cechy?

On jest podobny do postaci, którą stworzył. Między innymi właśnie dlatego wybrałem go do tej roli. Ma na tyle poczucia własnej wartości i siły, że stać go na delikatność i subtelność wobec innych osób. Ian jest pewien drogi, jaką podąża. Dlatego jest niewzruszony, ale jednocześnie właśnie to daje mu siłę, żeby być delikatnym. To jest charakterystyczne dla silnych osobowości.

To znaczy? Co ma Pan na myśli?

Ludzie o silnych osobowościach są subtelni. Natomiast zupełnie na odwrót jest z ludźmi, którzy są chamscy i prostaccy. W tej ich bezczelności wyraża się niepewność, niskie poczucie własnej wartości. Nasz bohater do bezczelnych nie należy - jest silny, a zarazem delikatny.

Film "Imagine" może okazać się przełomem. W polskim kinie nie było jeszcze takiego filmu o niewidomych. Zwykle, nawet jeżeli mamy niewidomego bohatera, to nie jest to główny wątek.

I do tego zwykle są to filmy dość ponure.

A pana film jest optymistyczny.

Uważam, że rzeczywistość jest optymistyczna. Daje nadzieję. Wymowa tego filmu nie jest bez pokrycia. Osoby niewidome potrafią być aktywne, często nawet bardziej niż osoby widzące. Potrafią pokonywać wszystkie bariery. Podróżują, zmieniają miejsca zamieszkania, mają przyjaciół, układają sobie życie osobiste. Chciałbym, żeby wiedzieli o tym inni, także ci, którzy widzą, bo zapewniam, że osoby widzące mogą bardzo wiele nauczyć się od osób niewidomych.

Lubi pan szczęśliwe zakończenia?

W przypadku "Imagine" happy end nie jest taki oczywisty. Eva i Ian mogą się spotkać, ale czy to się uda? Tego nie wiadomo. Po prostu nie lubię naiwnych happy endów. Za ponurymi zakończeniami też nie przepadam. Lubię, kiedy historia kończy się na miarę tego, jak się rozwijała. Akurat w przypadku "Imagine" Ian z jednej strony przegrywa, bo zostaje wyrzucony z ośrodka dla niewidomych, z drugiej jednak wygrywa, bo Eva dowiaduje się, że miał jednak rację.

Mnie zafascynowała w tym filmie ogromna dbałość o detale. Widz naprawdę może poczuć się tak, jakby sam miał wcielić się w rolę niewidomego. Rozmazany obraz, zwrócenie uwagi na dźwięki... Pan jest perfekcjonistą?

Nie, nie przepadam za perfekcjonizmem. Na planie uznaję tylko improwizację. Ale dbałość o szczegóły też jest czasem potrzebna. Tutaj nawet bardziej pracowaliśmy nad detalami obrazu. Jeśli chodzi o te subtelne różnice dźwięków w "Imagine" - Ian właśnie dzięki nim dowiaduje się, że znajdują się blisko morza. Dźwięki miejskie odróżnia od dźwięków portu. Różnica polega na tym, że motorówka nie zatrzymuje się na światłach, a motor tak. Jednak to jest możliwe tylko w Lizbonie. Tylko tam dźwięki miasta mieszają się z dźwiękami portu. To są prawdziwe realia. Lizbona jest położona nad portem, przy czym rozciąga się on na wiele kilometrów.

Pan był już wcześniej w Lizbonie.

Z żoną. To zresztą pewnie tam ten film się urodził. Ustaliliśmy, że bar sfilmowany w filmie to bar, w którym kiedyś byliśmy.

Film zadedykował pan żonie, główna bohaterka filmu ma na imię Eva. Co łączy pana żonę z Evą?

Nie ma prostych, bezpośrednich odniesień, ale cała relacja Iana i Evy do pewnego stopnia przypomina mój związek z Ewą. Wrażliwość Ewy wpływa na to, jak ja widzę świat i odwrotnie. A film jest o tym, jak jedna osoba wpływa na to, jak druga widzi świat i czy widzi go dobrze. Na przykład moja żona jest afirmująco nastawiona do życia, ja wciąż się tego uczę. Jestem bardziej krytyczny, czasami zgorzkniały.

W takim razie Ian ma pana cechy.

Tak, to podobnie jak z tymi motorówkami. Niezupełnie świat jest taki, jak go sobie wyobraża Eva.

"Imagine" zostało nakręcone po angielsku. Dlaczego?

"Imagine" nakręciłem po angielsku m.in. dlatego, że irytował mnie dubbing do "Sztuczek", ale przede wszystkim dlatego, że taki był wymóg koprodukcji. Uważam, że aktorzy mają prawo mówić swoim głosem. Na tym polega aktorstwo. Ale nie sądzę, aby kręcenie większości filmów w języku angielskim było dobrym pomysłem. Każdy film wymaga osobnego rozwiązania. "Sztuczek" nie mógłbym nakręcić po angielsku, to byłoby nonsensem. Lizbona jest przecież miejscem, gdzie spotykają się ludzie z całego świata. Nie widzę żadnych przeciwwskazań ku temu, by następny film zrobić w języku polskim.

To co zrobić, by dotrzeć z polskim kinem na arenę międzynarodową?

Nie ma na to recepty. Należy pozwolić polskiemu kinu się rozwijać, to wszystko.

Co Pan sądzi o ostatnich fenomenach polskiego kina - "Jesteś Bogiem" czy "Drogówka"?

Nie chcę recenzować innych filmów. "Jesteś Bogiem" bardziej mi przypadł do gustu. Jest to film przedstawiający realia, to mi się spodobało. Na pewno znacznie bardziej był zakorzeniony w rzeczywistości niż "Drogówka". Przypuszczam, że fani filmu Smarzowskiego raczej nie wybiorą się na "Imagine", bo to zupełnie inne kino. Cieszy mnie to, że polskie filmy mają widownię.

Kadr z filmu "Imagine"

Ma już pan pomysł na kolejny film?

Tak, mam nawet kilka. Zobaczę, który uda się doprowadzić do skutku. Gdy idzie o pierwszy z nich, to chciałbym, by akcja toczyła się na zapyziałych przedmieściach Warszawy. Takich okolic nie brakuje też w rejonie Wrocławia. Mam też pomysł na film historyczny. Dotyczyłby wydarzeń z XIX wieku. Byłaby to fascynująca historia, zakorzeniona w medycynie. Wszystko oparte na faktach.

Czy będzie trzeba znów tak długo czekać?

Nie wiem, czy ktoś czekał na "Imagine".

Ja czekałam. I przypuszczam, że nie tylko ja.

Praca nad filmem to długotrwały proces. Wiem, że nikt za mnie scenariusza nie napisze, więc to wszystko musi przebiegać w swoim rytmie. Robienie filmów nie jest niczym ciekawym. To ciężka praca, nie chcę się spieszyć. Ale wiem jedno - wciąż mam satysfakcję z tego, co robię.

Dziękuję za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo

Materiał oryginalny: Andrzej Jakimowski: Nie lubię naiwnych happy end'ów [Rozmowa MM] - Gdańsk Nasze Miasto

Wróć na gdansk.naszemiasto.pl Nasze Miasto