Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Biathlonistka - Anna Stera-Kustusz wspomina igrzyska olimpijskie

Gabriela Pewińska
Anna Stera-Kustusz najbardziej - na igrzyskach - tęskniła za synkiem.
Fot. Grzegorz Mehring
Anna Stera-Kustusz najbardziej - na igrzyskach - tęskniła za synkiem. Fot. Grzegorz Mehring
W przedpokoju Anny wisi kalendarz. Na nim zdjęcie roześmianej pary polskich łyżwiarzy - Sylwii Nowak i Sebastiana Kolasińskiego. I podpis: Na pamiątkę szalonych chwil w Salt Lake City...

W przedpokoju Anny wisi kalendarz. Na nim zdjęcie roześmianej pary polskich łyżwiarzy - Sylwii Nowak i Sebastiana Kolasińskiego. I podpis: Na pamiątkę szalonych chwil w Salt Lake City... Ale Anna kręci głową: Nie było żadnego szaleństwa. Dla niej te igrzyska to wielka przegrana i potworna tęsknota za dzieckiem.

Choć w Nagano była szósta, na ostatnich igrzyskach zajęła... 43 miejsce.
- Myślę, że błąd popełniono w treningach - tłumaczy. - Brakowało nam szybkości, dynamiki... Sama nie wiem...
Zrezygnowana, zniechęcona dała się jednak namówić, by pojechać na mistrzostwa Europy. Ma nadzieję, że może uda się zdobyć jakiś medal.
Od kilku dni cieszy się szczęściem domowego ogniska. Choć pochodzi z Dolnego Śląska, mieszka w Redzie. O tym, że żyje tu olimpijka, wie tylko jedna sąsiadka.
- I panie z banku - śmieje się.

Dwa lata temu wyszła za mąż. Krzysztof pochodzi właśnie stąd. W Pucku urodził się ich synek. A przyszedł na świat, jak przystało na potomka nurka w... wodzie. Na specjalnym oddziale puckiej kliniki.
Mateusz ma 21 miesięcy. Mamy nie widział przez ostatnie dwa. Anna zaprzecza, jakoby urodzenie dziecka było powodem spadku formy.
- Wręcz przeciwnie! - dodaje dziewczyna. - Czułam się znacznie lepiej! A poza tym moi koledzy biegali tak samo słabo jak ja, a przecież nie rodzili...
Te igrzyska zawsze będą kojarzyć jej się z tęsknotą za Mateuszkiem. Mąż przysyłał jej przez Internet zdjęcia malca. Często telefonował. Z niepokojem czekają dziś na rachunek telefoniczny... Kiedyś zawołano ją do telefonu: Krzysiek dzwoni! Mówi, że pilne! Przerażona biegnie do aparatu. A on:
- Tak bardzo chciałem cię usłyszeć...

Wspominając wszystko inne wyznaje: - W wolne dni pozostawały wyprawy na zakupy. A poza tym można było się trochę ponudzić.
Męczące były wieczne kontrole. Wszystkiego, co wnosiło się do olimpijskiej wioski.
- Bidon, w którym miałam napój, kazali mi odkręcić i ,podejrzanego" płynu spróbować. Sprawdzali wszystko... - wspomina. - Najgorzej było z bronią. Za każdym razem wchodząc i wychodząc z obiektu pokazywaliśmy komorę w zamku. Musiała być pusta. Amunicja była na miejscu. Nie można było wnieść karabinu do wioski.
Całą ekipą zastanawiali się, czy uczestniczyć w otwarciu igrzysk. Poszła plotka, że może COŚ się wydarzyć... Ale zdecydowali: Co będzie, to będzie...

Ale 22 lutego, akurat byli na stołówce, ogłoszono alarm bombowy. Musieli opuścić budynek. Podobnie gdy wybrała się któregoś dnia na zakupy. Zamknięto nagle dwa ogromne domy handlowe. Policja, służby specjalne. Alarm.
- Spotkałam jednego z polskich reporterów, który poradził mi, bym wróciła do wioski - wspomina. - Ale ja się wcale tym nie przejęłam, bo przecież musiałam coś kupić mojemu dziecku...
Po powrocie z radością zasiadła do polskiego stołu. Kiepskie amerykańskie jedzenie sprawiło, że Anna wróciła z igrzysk chuda jak szczapa.
- Mąż natychmiast postanowił, że musi mnie nieco podtuczyć... - śmieje się. - Ale na tych stekach i kiełbaskach z grilla zeszczuplała cała ekipa...

Kiedy ją pytać o najpiękniejszą chwilę tych igrzysk mówi, że dla niej to był... powrót do domu, do rodziny. Na pewno Jagna Marczułajtis i Sebastian Kolasiński będą te dni wspominać jako najpiękniejsze.
- Rzeczywiście ci dwoje mają się ku sobie... - śmieje się Anna, dla której
Salt Lake City to będzie jedynie wspomnienie potwornej porażki.
- Ale mąż wierzył we mnie do końca - mówi. - Wie, że szaleńczo pracowałam. Kiedy zdruzgotana zadzwoniłam do niego po nieudanym biegu na 15 km, pocieszał mnie: - Nie martw się, na drugim będzie lepiej...
A kiedy i kolejny raz nie wyszło wydukał:
- To nieważne! Niedługo już będziesz w domu!

W nocy oglądał Annę w telewizji. Nagrywał wszystkie starty.
- Mało który mężczyzna zgodziłby się, by wychowywać samotnie kilkumiesięczne dziecko, gdy żona jeździ gdzieś po świecie... - tłumaczy Anna.
Pamięta, że kiedy zaszła w ciążę, nie namawiał ją, by porzuciła sport dla rodziny. Twierdził, że po latach nie chciałby usłyszeć, że przez niego nie mogła pojechać na igrzyska olimpijskie... A to przecież najpiękniejsze, co może się sportowcowi przydarzyć.

Biathlonistka mówi, że kiedyś liczył się dla niej tylko sport. Teraz najważniejsza jest rodzina, zwłaszcza malutki Mateusz.
- Gdy przyjechałam do domu, stał w oknie i krzyczał: Moja mama! Moja mama!
W samolociku - zabawce chłopczyk pokazuje miejsce, gdzie siedzi mama, która z daleka do niego leci.
Widział ją w telewizorze podczas gali otwarcia igrzysk. Podchodził, całował ekran i szeptał: Tam jest moja mama...
- Krzysiek jeszcze mi o tym opowiadał przez telefon - żali się Anna. - Ryczeć mi się chciało...

Na igrzyskach wreszcie bezkarnie mogła sobie pogadać po śląsku.
- W ekipie prawie sami górale! A gdy wróciłam, to tak zaciągałam, że mąż powiedział: Mówże wreszcie "po normalnemu"...
Anna nie wie jeszcze, jak potoczy się dalej jej życie. Tego dnia jednak wyznała nam, że już żegna się ze sportem. Ostateczną decyzję podejmie w maju.

od 7 lat
Wideo

Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gdansk.naszemiasto.pl Nasze Miasto