Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Bursztynowe cuda Lucjana Myrty, których Gdańsk nie docenił, trafiły na Wawel

[email protected]
Fot. Adam Warżawa
Fot. Adam Warżawa
Do stworzenia skarbca potrzebował różnych gatunków i kolorów bursztynu. Rzeźbił go przy pomocy skomplikowanych technik, intaglio i reliefu. Dopieszczał. Stworzył pięć kondygnacji.

Do stworzenia skarbca potrzebował różnych gatunków i kolorów bursztynu. Rzeźbił go przy pomocy skomplikowanych technik, intaglio i reliefu. Dopieszczał. Stworzył pięć kondygnacji. - On cały jest z bursztynu, tylko nogi ma z brązu, potrójnie złoconego – objaśnia. – Wnętrze przypomina sale pałacowe, a zewnętrzna dekoracja jest opowieścią o największym z ludzi, cieśli z Nazaretu, Jezusie Chrystusie.

Myrta mówi też o pieniądzach. Muzeum Historyczne Miasta Gdańska zobowiązało się kupić część jego zbiorów, za 12 mln zł. Kupiło tylko za milion, obiecując wkrótce zapłacić resztę. A on miał zobowiązania, kredyty. Potrzebował materiału na dokończenie skarbca. Przecież rok wcześniej go okradli, stracił m.in. bursztynowe personifikacje Czterech Pór Roku, będące fragmentem tworzonej repliki i sto kilo płyt bursztynowych, też przy tej pracy nieodzownych. Straty oszacował na 1,5 mln zł, ale w rzeczywistości były dużo większe.

Gdy mówią, że to największe bursztynowe dzieło w dziejach ludzkości, porównywalne z Bursztynową Komnatą, Lucjan Myrta nie zaprzecza. Skarbiec ma 200 cm długości, 60 cm szerokości, 275 cm wysokości i waży 954,70 kg. Gdy mówią, że skarbiec przewyższa skalą wszystkie znane do tej pory przedmioty sztuki dekoracyjnej, Myrta też się zgadza. Nad tą ogromną szkatułą pracował bowiem 12 lat i zaprzedał jej duszę. Gdy jednak dopytują się o wartość, to się zżyma.
- Takiego dzieła nie da się wycenić – odpowiada. – Jest jedyne w świecie.
Bursztynowy Skarbiec sopockiego artysty można podziwiać na Zamku Królewskim na Wawelu. Stoi w specjalnej gablocie, na którą przeznaczono 24 m. kw. szkła, żeby zwiedzający oglądali również plecy szkatuły. A więc - tryptyk składający się z trzech scen z życia Chrystusa: Kazania na Górze, Nauczania z Łodzi i Wniebowstąpienia.
- Może one nie są równie piękne jak front, ale na pewno robią wrażenie – uważa Myrta. - Zwłaszcza kolory, bo to sceny malarskie. Najpierw układałem, z dość grubych płytek bursztynowych, mozaikę w stylu florenckim, tworzyłem obraz, a dopiero potem w nim rzeźbiłem. Nawet starzy mistrzowie tego nie robili, więc to takie moje osiągnięcie. Malowanie bursztynem.
Ten mebel, będący repliką szafy na biżuterię królowej Marii Antoniny, podobnie jak inne dzieła sopockiego bursztynnika, miał być ozdobą powstałego w ubiegłym roku gdańskiego Muzeum Bursztynu.
- Ponieważ zabrakło tam dla niego miejsca, zabrałem z Zespołu Przedbramia także inne swoje eksponaty – opowiada artysta. – Najpierw pokazałem je w Muzeum Zamkowym w Malborku, potem urządziłem autorską wystawę w Krakowie.
Są na niej bursztynowe stoły i szkatuły, lampy, zegary, wazony i świeczniki, ponad 3000 naturalnych bursztynowych sopli i 15 tysięcy bursztynów z inkluzjami – choćby słynna inkluzja z jaszczurką i kleszczem, jedna z dwóch takich na świecie. Eksponaty tak wyjątkowe, że Amerykanie, Francuzi i Niemcy pieją z zachwytu, chcą tę kolekcję ściągnąć do siebie.
- Na Wawelu wszystko się zmieściło – uśmiecha się Myrta. - A skoro zło obróciło się w dobro, nie mam powodu, żeby się żalić.

Do Gdańska jak do Luwru

A jednak ten żal w nim tkwi, choć Myrta stara się myśleć pozytywnie.
- Pozytywne myślenie jest modlitwą - przekonuje. - Nic tak nie uzdrawia i nie pomaga duchowo. Poza tym, jestem już w takim wieku, że mam większą skłonność do podziękowań i okazywania wdzięczności niż do rozpamiętywania krzywd.
Siedzimy w ogrodzie, nad sadzawką, po której pływa kaczka krzyżówka z kaczętami, niby dzika, a oswojona; sielsko i anielsko.
- W czerwcu ubiegłego roku, dzień przed otwarciem muzeum, siedziałem przy tym stole z prezydentem Gdańska Pawłem Adamowiczem – wspomina Myrta. – Rozmawialiśmy o skarbcu, który wtedy nie był jeszcze dokończony, stał w mojej pracowni. Prezydent się zachwycał. On jest jak Mona Lisa, mówił, wszyscy powinni przyjeżdżać do Gdańska, żeby go oglądać, tak jak jeżdżą do Luwru. Dzień później okazało się, że nie ma mnie wśród członków Światowej Rady Bursztynu, takiego kolegium doradczego przy prezydencie miasta Gdańska, które z czasem miało się przerodzić w samodzielne ciało. I że nadal brakuje miejsca dla skarbca. Bo ja chciałem, by stanął w sali kinowej, na przyziemiu. Tak, żebym mógł nad nim nadal pracować, na oczach zwiedzających. I bez przeszkód dowozić potrzebne materiały. Niestety, mnie oddano do dyspozycji tylko jedną salkę w wieży, ok. 30 m kwadratowych. W niej eksponaty nie mieściły się, sporo trafiło do magazynu. To nie miało sensu.
- Nawet dla repliki słynnej solniczki Benvenuta Celliniego zabrakło miejsca, choć to była wówczas sensacja, bo oryginał właśnie cudem się odnalazł – przypomina.
Myrta mówi też o pieniądzach. Muzeum Historyczne Miasta Gdańska zobowiązało się kupić część jego zbiorów, za 12 mln zł. Kupiło tylko za milion, obiecując wkrótce zapłacić resztę. A on miał zobowiązania, kredyty. Potrzebował materiału na dokończenie skarbca. Przecież rok wcześniej go okradli, stracił m.in. bursztynowe personifikacje Czterech Pór Roku, będące fragmentem tworzonej repliki i sto kilo płyt bursztynowych, też przy tej pracy nieodzownych. Straty oszacował na 1,5 mln zł, ale w rzeczywistości były dużo większe.
Podkreśla, że nie działał pod wpływem impulsu. Podpisaną jeszcze w 2000 roku umowę o depozycie eksponatów (bo one sześć lat stały w Sali Czerwonej Ratusza Głównomiejskiego w Gdańsku) wypowiedział już w kwietniu ub. r. Chciał się jednak dogadać. Dlatego nie zabrał eksponatów przed otwarciem muzeum, lecz dopiero jesienią.
- Do prezydenta usiłowałem się dodzwonić 34 razy, ale jego współpracownicy mnie zbywali – opowiada. – We wrześniu spisałem więc swoje żale na pięciu kartkach i mu przekazałem. Potem wywiozłem eksponaty i zamknąłem sprawę. Od tego czasu dzieje się tylko dobro. Nie chcę więcej do tego wracać. Porozmawiajmy raczej o krakowskiej wystawie i skarbcu. To dzieło mego życia. Kosztowało mnie wiele nerwów i emocji.


Dzięki Bogu, nie religii

Myrta mówi, że dziś by się tej pracy nie podjął.
- To wyzwanie, które wymknęło się spod projektu i kontroli - wyjaśnia. - Wszystko stawało się święte. Każdy detal. Nie mogłem tworzyć z byle czego. Po tej kradzieży, gdy zabrakło mi odpowiednich listew, prawie półtora roku gromadziłem kolejny materiał.
Któregoś dnia przyjechali do niego detektywi z Hanoweru. Oznajmili, że odnaleźli w Paryżu Lato i Jesień, dwie ze skradzionych Czterech Pór Roku. Nie był ubezpieczony, chcieli więc, by te rzeźby wykupił. Ale one były tak zniszczone, że odmówił ich przyjęcia, a detektywów odesłał do Centralnego Biura Śledczego.
- Tylko jedną bryłę bursztynu odzyskałem – relacjonuje. – Miał ją niejaki Czarek z Mierzei. Twierdził, że ją kupił, za jedną trzecią ceny.
Do tego skarbca potrzebował różnych gatunków i kolorów bursztynu. Rzeźbił go przy pomocy skomplikowanych technik, intaglio i reliefu. Dopieszczał. Stworzył pięć kondygnacji.
- On cały jest z bursztynu, tylko nogi ma z brązu, potrójnie złoconego – objaśnia. – Wnętrze przypomina sale pałacowe, a zewnętrzna dekoracja jest opowieścią o największym z ludzi, cieśli z Nazaretu, Jezusie Chrystusie. Żeby tę opowieść stworzyć, kilka razy czytałem Ewangelię i rozważałem różne prawdy. Weźmy choćby Ostatnią Wieczerzę. Wielu artystów pokazuje trzynastu mężczyzn przy stole. Ale Ewangelia św. Jana mówi o Judaszu: Wziął kęs i wyszedł. To oznacza, że uczniów zostało jedenastu. Dlatego moja Ostatnia Wieczerza, w formie płaskorzeźby na jednej z szuflad, przedstawia Chrystusa z jedenastoma uczniami.
Nawet prof. Jan Ostrowski, dyrektor Zamku Królewskiego na Wawelu, podkreślił staranność, jaką artysta zachował przy tworzeniu dzieła. To, że wszelkie elementy zdobnicze ściśle trzymają się pierwszego wieku naszej ery, czyli czasów Augusta i Tyberiusza. A więc - czasów Chrystusa.
Ale protestuje, gdy ktoś mówi, że to co robi, ma podteksty religijne.
- Jestem człowiekiem wierzącym w Boga, nie w religię - zaznacza. – To dzięki Bogu, za pośrednictwem Syna Bożego, dostaliśmy największe rzeczy: wiarę i nadzieję i miłość.
Czwarta kondygnacja skarbca przedstawia centralną scenę Kazania na Górze. Postać Chrystusa otaczają kompozycje ukazujące niesienie pomocy ludziom, wspomaganie odrzuconych, uzdrawianie chorych i wskrzeszanie zmarłych.
- W nich odzwierciedliłem swój żal i smutek po śmierci córki Eweliny – wyjawia Lucjan Myrta. – Wiem, że one nigdy nie przeminą, ale wtedy praca nad skarbcem pomagała mi przetrwać. Zmuszała do myślenia o Chrystusie i idei zmartwychwstania. Ta idea stawała się bardziej realna.
Ewelina miała 24 lata, umarła w 2003 roku, z powodu żółtaczki, której lekarze w porę nie rozpoznali.
- Na pomniku, który jej postawiliśmy, Chrystus wskrzesza córkę Jaira, mówiąc: Dziewczynko, wstań! Kazałem to wyrzeźbić w granicie.


Trzeba połknąć tę żabę

Myrta od 40 lat zajmuje się bursztynem. Stworzył kobietę z pawiem i mleczarki. Największe na świecie bursztynowe jajo i największą na świecie kulę podtrzymywaną przez siłaczy. Replikę szkatuły Christopha Mauchera i kunsztowne szkatuły o imionach córek. Zgromadził tysiące niepowtarzalnych okazów, brył i inkluzji.
Raz dał się podejść oszustom. Stracił wielkie pieniądze.
- Do pracowni przyszedł człowiek, powiedział, że nazywa się Przykucki i pokazał mi inkluzję z żabą. Pomyślałem, że śnię, bo ja już w latach 70. o takim znalezisku, gdzieś na terenie gdańskiego Jelitkowa, słyszałem.
Mężczyzna się wylegitymował, Myrta spisał z dowodu jego dane. Wszystko wydawało się wiarygodne, bo gość opowiedział taką historię: odziedziczył dom po ojcu, który dawno temu pracował przy budowie osiedla w Jelitkowie. I w tym domu, za krokwią na strychu, znalazł dwie bryły bursztynu. Jedna z nich była z żabą. Przyszedł do Myrty, bo słyszał o jego pasji.
- Wiedziałem, że nie mogę go wypuścić – mówi Myrta. - Powiedziałem, że dam za tę żabę wszystkie pieniądze, jakie mam. I dałem. Nie powiem ile, bo nawet żona nie wie, ile mnie to kosztowało.
A potem parę osób, które się na tym znało, zaczęło badać żabę pod mikroskopem. Dawały głowę, że prawdziwa. Tylko tę sensację opublikować i odcinać kupony od sławy. Ale Myrtę coś gniotło. Gdy eksperci poszli do domu, on zszedł do pracowni i postanowił zrobić próbę ognia.
- Nie patyczkowałem się, przeszlifowałem bursztyn aż do żabiej łapy i podpaliłem. Zapachniało żywicą, żaba okazała się współczesna, unikat - podróbką, a dowód osobisty Przykuckiego - sfałszowany.
Myrta musiał przełknąć tę żabę. Pieniędzy nie odzyskał.
- Chylę czoła przed artystą, który tak precyzyjnie, wewnątrz bryły bursztynu, miejsce dla żaby wyrzeźbił – mówi Myrta żartobliwie.- Chętnie bym go zatrudnił.
Tę inkluzję też można na Wawelu zobaczyć. Wbrew pozorom, jest cenna, bo w bursztynie – oprócz młodej wiekiem żabki - tkwią inne żyjątka. A lakoniczny opis przy eksponacie sprawił, że historią zainteresowała się znana autorka kryminałów, Joanna Chmielewska.
- Gdybym nie uległ świętemu oburzeniu i nie zabrał eksponatów z Gdańska, wiele rzeczy by mnie ominęło – usiłuje żartować Myrta.
Milknie. Wstaje z krzesła.
- Wrona przyleciała i kaczki się denerwują – tłumaczy. – A pani wie, że w tradycji Wschodu kaczki są symbolem ogniska domowego? Ich podobizny stawia się w mieszkaniach i w razie konfliktu – bardziej urażony małżonek swoją odwraca, by gość od razu wiedział, jak się zachować. Tak mnie to urzekło, że też dwie kaczki zrobiłem, oczywiście z bursztynu.

Od autora:
Irena Łaszyn
[email protected]
Żeby dzieła sopockiego artysty zobaczyć, trzeba jechać do Krakowa. Wystawa potrwa do października, jeszcze zdążymy. Potem możemy mieć dalej: bursztynowymi cudami interesują się mecenasi sztuki z całego niemal świata, nawet z Nowego Jorku.


Lucjan Myrta

Urodził się 11 lipca 1946 r. w Żelisławicach w Jurze Krakowsko-Częstochowskiej. Przypadek sprawił, że w wieku 22 lat znalazł się w Warszawie, w pracowni bursztynniczej Franciszka Wójcika i uległ bursztynowej magii. Tytuł mistrza rzemiosła artystycznego otrzymał w 1977 r. Najpierw miał własną jednoosobową pracownię w Bytomiu, potem otworzył pracownię w Sopocie. Tu również próbował otworzyć własne muzeum bursztynu. Kupił wielką willę Basnera, 150 m od mola, wyremontował ją, ale przegrał z fiskusem i musiał zrezygnować. Wybudował w życiu osiem domów. I największy obiekt bursztynowy na świecie: Replikę skarbca Marii Antoniny.


Pod patronatem prof. Bartoszewskiego

"Lucjan Myrta. Bursztyn" - to wystawa w Centrum Wystawowo-Konferencyjnym na Wawelu, ukazująca prawie czterdziestoletnie dokonania sopockiego artysty i kolekcjonera, w tym - niepowtarzalny i unikatowy Bursztynowy Skarbiec, obiekt przewyższający skalą wszystkie znane dotąd przedmioty sztuki dekoracyjnej, które wykonano z bursztynu. Wystawie patronuje prof. Władysław Bartoszewski.
A towarzyszą jej dwa albumy: Jeden - bibliofilski, oprawny w płótno i obwolutę, ze złoceniami i zdjęciami na okładkach, ręcznie wklejanymi, ponad 300-stronicowy, w trzech wersjach językowych: polskiej, angielskiej, niemieckiej oraz drugi, 160-stronicowy, także w trzech wersjach językowych. "Dzieła zadziwiające skalą, różnorodnością formy i funkcji, a przede wszystkim perfekcyjnym stosowaniem całej gamy skomplikowanych technik pracy, wywodzących się z tradycji niedoścignionych dotąd warsztatów gdańskich bursztynników z XVII wieku, są dziś specjalnością jednej tylko pracowni. Jest to pracownia Lucjana Myrty w Sopocie” - napisał w przedmiowie do tego pierwszego Wiesław Gierłowski.
Wystawę na Zamku Królewskim na Wawelu można zwiedzać codziennie, od godz. 9 do 17.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Nie tylko o niedźwiedziach, które mieszkały w minizoo w Lesznie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gdansk.naszemiasto.pl Nasze Miasto