Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Chłop ma być ciężki. O dużych polskich mężczyznach, Ryszarda Wojciechowska

Ryszarda Wojciechowska
Sabina żartuje, że facet jest prosty jak... cep. Akceptuje siebie w całości. Dlatego, kiedy my niemal bez przerwy się odchudzamy, oni czują się świetnie w swojej skórze. Często z brzuchem jak globus lub arbuz...

Sabina żartuje, że facet jest prosty jak... cep. Akceptuje siebie w całości. Dlatego, kiedy my niemal bez przerwy się odchudzamy, oni czują się świetnie w swojej skórze. Często z brzuchem jak globus lub arbuz...Wierząc pewnie w słowa bohaterki książki "Raz w roku w Skiroławkach", że "chłop ma być ciężki".

Tak czy inaczej, męski brzuch to poważna sprawa. Tak poważna, że dzieli same kobiety. Bo jak to w życiu, jedne twierdzą, że kochanego ciała nigdy dosyć. Inne bezlitośnie pytają - jak tu się przytulać do galaretki, która się trzęsie?
Joanna mówi otwarcie: - Kiedyś mi się wydawało, że tylko brzuch przypominający tarkę albo kaloryfer, może się podobać.
Jej pierwszy mąż był klasycznym "mięśniaczkiem". Pięknie zbudowanym. Wyżyłowanym tak, że na jego ciele można się było uczyć anatomii.
- Ale intelektualnie cieniutko - przyznaje.
A potem poznała drugiego męża. Krzyś nie był dla niej na początku fizyczny. Nie patrzyła na niego jak na faceta, tylko jak na przyjaciela. Po jakimś czasie zobaczyła, że jest duży. Z wielkimi dłońmi i stopami.
- Nie ma mięśnia piwnego. Ale jest tak ładnie, równomiernie nalany - zachwyca się. - To taki wielki miś. Jego brzuch jest jak poduszeczka. Miło się do niej przytulić.
Kiedy słyszy, jak teściowa czasami zawodzi: - Krzysiu ale schudłeś, odbiera to jako afront.
- Sama mu gotuję, sama go karmię i pilnuję, żeby nie schudł. Dla mnie jest najatrakcyjniejszy na świecie. On sam swoją wagą ciężką (105 kilo przy 190 centymetrach wzrostu) też się nie przejmuje. Bo wie, że ma inne atuty. Jest świetnie wykształcony, zna cztery języki. No i jak mnie obejmuje, to czuję się przy nim taka malutka. A mam 173 centymetry wzrostu.


I tak zawsze będziesz boski

Mąż Sabiny w młodości był niesamowicie przystojny. Wszystkie siksy w liceum się w nim podkochiwały. Ale w ciągu ośmiu lat po ślubie, przytył około dwudziestu kilogramów. To jednak nie wpłynęło na jego samopoczucie.
- Może dlatego, że mamusia mu ciągle powtarzała: Jakkolwiek będzie wyglądać, to i tak zawsze będzie boski - śmieje się Sabina.
- A dla mnie? - zastanawia się głośno. - Zawsze lubiłam misiów. Dużych misiów, w których się można wtulić. Ale duży, nie znaczy za duży.
Czasami jej męża nachodzi refleksja, że może by jednak troszkę zrzucić. Idzie na siłownię. Ale zamiast ćwiczyć brzuszki, "pakuje" górę, która i tak już jest napakowana. Ten zapał szybko mu jednak przechodzi.


Duży misiek, duży kłopot

Kasia, na pytanie czy męski brzuch jest sexy, odpowiada szybko: - Taki pasibrzuch, który się trzęsie? Nic z tego.
Ale sam ma dużego męża. Jest ciężki. W łóżku zajmuje dwie trzecie powierzchni.
- Jedna trzecia jest dla mnie, mówi Kasia. - Żeby było wygodniej, śpimy czasami na odwrót, w... nogach drugiego. Zawsze był duży i wysoki, po dziadku. Ale też lubi zjeść. Do jednego kotleta nie siada.
Kasia czasami próbuje go oszukać, żeby tyle nie jadł. Wrzuca kotleta na patelnię i zalewa jajkiem. Że niby dwa są pod spodem. Ale on bywa sprytniejszy. Chwyta za widelec. Pogrzebie pod jajkiem i powie - za mało mięska. Do pracy bierze cały bochenek i pęto kiełbasy. Jest zadowolony z tego jak wygląda. Chociaż waży jak autobus... 118.
- To numer, którym jeździmy do domu - wyjaśnia ze śmiechem Kasia.
- Dlaczego mi się spodobał? Bo na początku przypominał Schwarzeneggera. Taki był duży, umięśniony. Ale mu brzuszek doszedł. Od ślubu przytył tylko dziesięć kilo, wystarczy jednak. Nawet przy jego wzroście 198 centymetrów. Kiedyś mówiłam do niego: mój Belmondo. Teraz już Belmondo nie jest. Więc wołam na niego duży Kris.
Ubrać go to prawdziwe utrapienie. Znaleźć zimowe buty o rozmiarze 52 to prawdziwy cud. Ale też bywają inne problemy. Czasami śmieszne.
- Chcieliśmy kiedyś zwiedzić jaskinię. Kris jako jedyny z wycieczki musiał zostać na zewnątrz, bo się nie zmieścił w wejściu. Duży misiek, duży problem - mówi Kasia, a w jej głosie słychać dużo czułości.
Pięćdziesięcioletnia Ala twierdzi, że jej mężczyzna jest jak kuleczka.
- Czy ja go odchudzam? Pani kochana, ja już od miesiąca nie gotuję mu ziemniaków. Ale on jest taki łasuch na słodycze. Nie kupujemy ich. Ale ja wiem, czy on jadąc do pracy, nie ma przy sobie batoników? Jeśli przypadkiem w domu jest ciasto, to tak długo chodzi koło niego, aż zje. Staram się go karmić dietetycznie. Podaję dużo owoców i warzyw. Ale on nadal jest moją kuleczką.
Czy mi to przeszkadza? Trochę tak. A pani by nie przeszkadzało, gdyby trzeba było kanapy i fotele często wymieniać, bo nie wytrzymywały jego ciężaru? Boże, żeby on wiedział, że ja tak o nim mówię. Obraziłby się jak nic...
To oczywiście kobiecy punkt widzenia na brzuszki. Prosty, podyktowany miłością do swojego misia. Ale jest
też punkt męski. Również podyktowany miłością tyle, że... własną.


Brzuch trzeba nosić jak sztandar

- Idealnie trafiłaś. Jestem misiem — przyznaje muzyk Jarek Janiszewski. I rozwija filozofię istnienia brzucha.
- Bo widzisz - tłumaczy - brzuch to oznaka upływającego czasu. Oznaka pewnego dostojeństwa. Dlatego trzeba go nosić świadomie. Jak sztandar.
Filozofia jest ważna, bo wszystko tłumaczy. Zwłaszcza wtedy, kiedy brzuch się pojawia znienacka. Najpierw jesteś płasko. I nagle hyc, wyskakuje ci coś z przodu. Jak się tylko wybrzuszy delikatnie, to nie ma problemu. Można jeszcze powiedzieć, że to organ miły dla oka. Ale jak już pojawia się coś na kształt balonika, to ważne, żeby zdać sobie z tego sprawę. I zacząć się trochę inaczej ubierać.
- Nie ma nic gorszego - mówi Jarek Janiszewski, niż czterdziestoparoletni facet z brzuchem, któremu się wydaje, że właśnie zdał maturę. I spokojnie może poderwać szesnastkę. Zakłada więc na ten swój lekki balonik obcisłą koszulę. Żałosny widok.
Brzuszek, jego zdaniem, to sygnał, że czas przejść na inne pozycje filozoficzne. Przestać uganiać się za krótkimi spódniczkami. A bardziej postawić sobie za punkt honoru spędzenie wieczoru z przyjaciółmi. Przy dobrej kolacji. Oczywiście częste kolacje to okazja do dalszego pęcznienia. Ale co zrobić.
- Mężczyzna ma szansę odwrócić od swojego brzucha uwagę kobiet, stawiając na intelektualne sprawy. Cytując jej poetów, pokazując unikatowe ptactwo w lesie i tak dalej - kończy swoją teorię.


Gruszka czy arbuz?

Paweł „Konjo” Konnak artysta estradowy:
- Czy ja mam brzuch?
— Mam. Wręcz go hoduję — odpowiada z szybkością karabinu maszynowego. I od czasu do czasu wybucha głośnym zaraźliwym śmiechem.
- Jak twierdzi złośliwy Skiba, ja wygrałem festiwal ludzi o kształtach warzyw i owoców. Zwyciężyłem w kategorii człowiek gruszka. Oczywiście sam Skiba też brał w tym festiwalu udział. I wygrał w kategorii człowiek arbuz. Zaszczytnym zwycięzcą w tej kategorii jest też Wojtek Mann. Oni, jak widać, doskonale sobie radzą w świecie mediów. Więc ten brzuch im zupełnie nie odbiera urody. Zauważ, jak wielu komików było otyłych. Nie wiem - czy to Flip czy Flap? U nas na pewno Tadziu Drozda nie należy do zabiedzonych. Rudi Schuberth także wygląda przyjaźnie arbuzowato.
"Konjo" ma też dowód na to, że brzuszek męski może być seksowny.
- Skoro sam Woody Allen uznał, że śmiech jest afrodyzjakiem w grze wstępnej między partnerami, to można iść dalej i sugerować, że ci mężczyźni dzięki swojej otyłości i poczuciu humoru, mają bardziej ułatwiony dostęp do pięknych kobiet. Łatwiej im, niż takim przystojniakom jak Tomasz Kammel czy Krzysztof Ibisz. Ja też nie miewam kłopotów z płcią przeciwną. Brzuszek mi w niczym nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie. W niektórych rozwija uczucia macierzyńskie. Chcą się mną bardzo zająć. A ja im na to pozwalam. Dla wielu taki facet z brzuszkiem jest jak bezpieczna wyspa.
Brzuszek zdaniem "Konja" nie jest więc powodem do zmartwienia. Trzeba go tylko zaakceptować.
- Mam, co prawda kolegów w estradzie, którzy się permanentnie odchudzają. Tracą przy tym mnóstwo energii i nerwów. Po co to robią? Nie wiem. Mają widać taki pomysł na siebie. Głowę nabili sobie śródziemnomorskim ideałem piękna. I dążą do tego, żeby wyglądać jak hellenistyczna rzeźba Michała Anioła czy innego Rafaela. Ja z tym nie mam problemu. Bo się wywodzę z kultury punk rocka, kultury podziemia, która szła w stronę akceptacji samego siebie, a nie kontestacji.
Na pytanie czy może ta gruszka jest z lenistwa, "konjo" odpowiada:
- Całkiem możliwe. Mnie wykończyły dwie trasy po Ameryce. Kiedy tam byłem, nie miałem żadnych zahamowań. Te wszystkie kuchnie świata były na wyciągniecie ręki. Jedzenie w Ameryce jest wyśmienite i tanie. Stąd się wzięła moja gruszka.
- A poza tym — ja nie mam żadnej motywacji do walki z brzuchem.
No bo tak, wylicza: bardzo duża akceptacja siebie, spokojny żywot artystyczny, akceptacja wszystkiego co nas otacza. Czyli co z odchudzaniem? Kiepsko panie „Konjo”, kiepsko - kończy ze śmiechem.
Poseł Ryszard Kalisz przyznaje, że jest dużego kalibru. — Jeśli się weźmie pod uwagę ogólne kryteria ciężkości, to ja jestem ten bardziej ciężki - mówi poważnie. Bez śmiechu.
Czy można się pogodzić z tym, że ma się brzuszek i to niemały?
- Ale ja się z niczym nie muszę godzić - odpowiada.- Ja, po prostu, taki jestem. Do swojej otyłości podchodzę z należytym dystansem. Ona mi w niczym nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie, uważam że stanowi jakiś wyróżnik.
Jedna z bardzo ładnych pań dziennikarek, Małgorzata Domagalik, w telewizji publicznej w swoim programie z moim udziałem powiedziała: — Wokół pana w Warszawie zawsze były najpiękniejsze kobiety. To słowa tej pani, nie moje. Ja atrakcyjnością swojego życia mógłbym obdzielić kilka osób. Jestem sprawny, aktywny, chodzę na siłownię, jeżdżę na nartach, gram w tenisa. Nie mam żadnych kłopotów z otyłością. Poza tym, że ciśnienie jest trochę za wysokie. Oczywiście, że dla mojego zdrowia byłoby lepiej, gdybym zeszczuplał 20-30 kilogramów. Gdybyż to było możliwe... To nie miałbym nic przeciwko temu. Ale moja waga ciężka to nie jest sprawa, która by mnie zajmowała. No chyba, że dzwoni do mnie dziennikarka z Gdańska.


Jak żona na to patrzy?

Poseł tłumaczy, że żona mu nie dokucza. to nie w jej stylu. A poza tym widziała, co wybierała. Tylko czasami zwraca uwagę i przypomina, że lepiej, aby już dzisiaj kolacji nie jadł. I wtedy poseł nie je. Słucha żony. Wczoraj na przykład nie jadł. Bo był we Wrocławiu. I do domu wrócił po dziesiątej wieczorem mówiąc od progu, że jest głodny. A żona na to — dziesiąta? O tej porze jeść nie wolno.
- I nie jadłem. Poszedłem głodny spać!

od 12 lat
Wideo

echodnia.eu Świętokrzyskie tulipany

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gdansk.naszemiasto.pl Nasze Miasto