MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Demer czyli wspomnienia o tych, co odeszli

Barbara Szczepuła
Fot. A. Warżawa
Fot. A. Warżawa
Już przed świętami Bożego Narodzenia osaczają ją wspomnienia. Zawsze zaprasza gości na Wigilię, bo nie chce być w tym dniu sama. Stara się nie myśleć o tych, co odeszli, ale gdy bierze do ręki opłatek, mówi: pomyślmy o ...

Już przed świętami Bożego Narodzenia osaczają ją wspomnienia. Zawsze zaprasza gości na Wigilię, bo nie chce być w tym dniu sama. Stara się nie myśleć o tych, co odeszli, ale gdy bierze do ręki opłatek, mówi: pomyślmy o bliskich, których już z nami nie ma. Pani Mirosława Danecka-Kalicka, opowiada Barbarze Szczepule o swoim długim i niełatwym życiu.
*

Jest rok 1983. Córka z mężem przyjeżdża z Krosna do Sopotu na święta, więc ona krząta się, gotuje barszcz, do tego pampuszki, czyli pieczone pierożki z drożdżowego ciasta, takie, jakie robiła jej matka, babka i prababka, właściwie ma je już gotowe, zamrożone. Kisiel z mleczkiem migdałowym i kutia oczywiście być musi, nie z ryżem, ale prawdziwa, z pszenicą, bo Nika po prostu przepada za kutią. Bakalie przygotowane, nastała się w kolejkach, ale skoro córka przyjechała, wszystko musi być takie, jak w jej dzieciństwie, takie, jak lubi.
Mąż jeszcze słaby po naświetlaniach, po chemii, ale cieszy się, że Nika jest z nimi, nagadać się nie mogą.
– Wszystko będzie dobrze tatusiu, pociesza go, przymila się, obejmuje, całuje, nie choruj już, prosi, jakby to od niego zależało. Ładnie wygląda ta nasza córeczka – cieszą się oboje, tak bardzo kochają swoją jedynaczkę. Mieszka daleko, aż w Krośnie, no, ale dobrze, że przyjechała na parę dni. Wieszają razem ozdoby na choince, Mirka wsuwa sianko pod obrus, Nika rozkłada sztućce.
- A opowiadałam ci Nikusu – mówi do córki Mirka otrzepując ręce z mąki – jakie to wspaniałe Święta u dziadziusia Oktawiana na Ukrainie bywały?
- Znacie? No to posłuchajcie! - śmieje się mąż, a ona opowiada po raz kolejny o stosach ubitych z okazji świąt kur i indyków, o biednych prosiętach przerobionych na szynki, o spiżarniach wypełnionych ciastami rozmaitymi, bo do stołu we dworze dziadziusia Oktawiana Szostakowskiego siadało kilkadziesiąt osób. O saniach, którymi jechało się do kościoła, a mróz był trzaskający, dochodził nieraz do czterdziestu stopni, więc wszyscy mieli filcowe walonki na nogach, przykryci byli baranicami, a dzieciom głowy owijano baszłykami z wielbłądziej sierści. Mama, piękna i elegancka w szykownym futrze i tata, Roman Szostakowski, dziedzic fortuny. A przede wszystkim dziadkowie: Oktawian i Julia. Babunia Julcia była trzecią żoną Oktawiana. Pierwsza, Aniela dała mu syna Romana i dwie córki, druga, hrabina Mieleszko-Mieleszkiewicz, zwana Lulą, okropnie nieszczęśliwa była, kilkanaście lat leżała spraliżowana i cztery Horpyny zmieniały się przy niej co kilka godzin. Woził ją dziadunio po całej Europie, do najlepszych lekarzy. Bezradnie rozkładali ręce. Ale umysł Lula miała jasny, Oktawian wszystko z nią konsultował, omawiał, bardzo ją kochał.
- A opowiadałam, jak ją poznał? – pyta Mirka córkę, męża i zięcia, którzy wiedzą, że mama lubi tę historię opowiadać, więc zachęcają, żeby mówiła. Skandal z Lulą wstrząsnął całym milieu, całą okolicą, hen po sam Kijów. Wydano ją za mąż, gdy miała lat siedemnaście za dobiegającego sześćdziesiątki hrabiego, który czas głównie spędzał w Paryżu. Dobra miał wielkie, pałac ogromny, jak Wilanów niemal. - A dziedzica jak nie było, tak nie ma, zamartwiała się rodzina. W noc poślubną hrabia nie pojawił się jednak w sypialni Luli. O następcy tronu chyba jednak pomyślał, bo przysłał młodego i przystojnego Kozaka. Kozak uśmiecha się, pierś umięśnioną wypina i pyta zalotnie, czy czegoś jaśnie pani hrabinie nie trzeba, nie dziękuję, mówi zdumiona nieco Lula. Noc spędza sama, następne także, mąż mieszka w drugim skrzydle pałacu, jej tam wchodzić nie wolno, spotykają się podczas obiadów, kolacji, czasem spacerują po parku - i tyle. Luli to nie przeszkadza, bo nikt jej nie powiedział, co robią małżonkowie w nocy. Ale któregoś wieczora zrywa się burza, ach te ukraińskie burze, gwałtowne były i dzikie, wiatr przewraca lampę, firanka zajmuje się ogniem, po chwili pokój płonie jak pochodnia. Przerażona młoda hrabina biegnie boso, w samej koszulce tylko, przez ciemny pałac szukać ratunku w ramionach męża. Wpada do jego sypialni, widzi starego człowieka bez sztucznej szczęki, bez peruki, wokół niego pląsają młodzi, roznegliżowani Kozacy. Pada zemdlona.
Unieważnianie małżeństwa w Rzymie trwało kilka lat. Gdy już je otrzymała, miała lat dwadzieścia osiem i zszarganą opinię. Przechadzała się pewnego dnia po parku przed dworkiem, który na otarcie łez podarował jej ten łobuz hrabia, i wtedy, w liliowej sukni, stosownej rozwódkom i wdowom, zobaczył ją Oktawian, już zaawansowany w latach, ale całkiem do rzeczy. Dobrze, że był wdowcem, bo Lula, choć jej małżeństwo nie zostało skonsumowane, jako rozwódka nie mogłaby wyjść za mąż za kawalera. Jak on ją kochał! Specjalnie dla Luli sprowadził z Paryża nowe meble. Hebanowe, macicą perłową wykładane.
Którejś zimy wracał dziadunio przez pola saniami do dworu i nagle mówi do córki: - Stefa, słyszysz, marsz żałobny Chopina gdzieś grają. - Jezus Maria, co tatuś opowiada, przecież tu na kilka wiorst wokoło żadnych zabudowań nie ma. Może to wiatr tak szumi?
- Grają Stefa, grają.
Podjeżdżają pod pałac, a klucznica i lokaj już biegną i krzyczą, że pani hrabina nie żyje.
Babcia Julcia, trzecia żona Oktawiana miała sześćdziesiąt lat, gdy się pobrali. I także dziewicą była.
*

Mirka z rodzicami oraz starszym rodzeństwem, Basią i Jarosławem mieszkali nieopodal dziadunia, w Owsiannikach nad rzeką Roś. Ojciec tam na dzierżawie siedział. Gdy po rewolucji świat się zatrząsł w posadach, musiał uciekać, natomiast żona z dziećmi, zabrała fortepian, biżuterię, trochę złotych rubli, konie, kilka krów oraz świnek i przeniosła się do pobliskiego miasteczka Pohrebyszcze, by przeczekać. Co przeczekać? Nikt nie wiedział. Wynajęła piętro willi i patrzyła jak przez wielki kraj przewalała się dziejowa zawierucha. Ukraińcy poważali dziedzica Szostakowskiego i jego rodzinę, więc choć ziemię zabrali, meble ze dworu podzielili między siebie, to do nich osobiście pretensji nie mieli. Ale katastrofa goniła katastrofę: najpierw kucharz zmarł na tyfus, potem służąca została zgwałcona i zmarła przy porodzie, a na koniec lokaja wzięto do wojska. Kolejna władza zarekwirowała konie, potem krowy, na koniec tylko jedna Krasula im została.
Mirka pamięta tamte czasy jak przez mgłę. Urodziła się w 1913, więc w 1918, czy 1919 roku coś niecoś już rozumiała. Przypomina sobie Rosjanina-nauczyciela z vis á vis i jego córki: Nataszę, Maszę, Luboczkę i Aniutkę z którymi się bawiła, a także Żydówkę, która mieszkała obok z dwójką malutkich dzieci. Codziennie przychodziła do mamy po mleko.
A przede wszystkim zapamiętała pogrom. Mama zabroniła dzieciom podchodzić do okien, ale i tak słyszały najpierw strzały, potem rozdzierające krzyki. Jakaś banda złych ludzi wpadła do miasteczka, rabowała i zabijała, opowiadała Mirce przejęta, starsza od niej o osiem lat, Basia.
Potem wszystko ucichło. I nie była to dobra cisza. Przez szparę w zasłonie wyjrzały na ulicę. Jeden za drugim jechały wozy. Na wozach leżały trupy. Duże, małe, mężczyźni, kobiety i dzieci. Tu sterczała ręka, tam noga, ówdzie głowa.
Także ich sąsiadkę i jej dzieci zabito, a potem jeden z Ukraińców przyszedł do mamy i powiedział: - Ty dawała za darmo mleko tej Żydówce, a ona pod łóżkiem miała dwa garnki złota! Ej głupia ty, głupia. Innej Żydówce udało się uratować, bo wpadła do nich do kuchni, zawiązała głowę chustką na ukraińską modłę, przepasała się fartuchem, chlusnęła wodą na podłogę i dalejże szorować. Zmyliła prześladowców, bo wszyscy wiedzieli, że Żydówka nie może sprzątać u goja.
Wiosnę 1920 roku Mirka pamięta już całkiem dobrze. Gdy wjechało do Pohrebyszcz polskie wojsko, płakali ze szczęścia. Wszystkie kwiaty z okolicy poszły na bukiety dla żołnierzy.
*

Po wojnie miało już być dobrze, ale nie było. Rodzice się rozwiedli. Mama nigdy ojca nie kochała, zawsze bardziej interesowała ją muzyka, niż mąż i dzieci, żeby nie wiem co się działo, wojna, rewolucja, burza z piorunami, grała na fortepianie po sześć godzin dziennie. Wydano ją za mąż wbrew woli, teraz postanowiła zacząć inne życie. Tata wziął Jarka, mama – Basię, a Mirka została bez przydziału. Mama spojrzała na nią, jakby dziwiąc się jej obecności i zapytała: - Z kim chcesz zostać, z mamusią, czy z tatusiem? Osiemdziesiąt lat minęło, a pani Mirka słyszy to pytanie wyraźnie. Wkręca się jej w głowę, przebija mózg, rozsadza go, świdruje. Z kim chcesz zostać? Z kim chcesz zostać?
- Z mamusią i tatusiem – płacze, ale już wie, że przegrała, wysyłają ją do szkoły pod Kowlem prowadzonej przez Niepokalanki. Rodzice osiadają w Warszawie, każde osobno, ma się rozumieć, a Mirka na święta i na wakacje jeździ nie do nich, a do krewnych, dalszych i bliższych. Najczęściej do brata babci Uziębłowej, wuja Olesia Zapolio-Zapolskiego, do majątku Różyszcze. Żoną wuja Olesia była baronówna Kira de domo von Meck, z bajecznie bogatej rodziny z Odessy, wyklęta przez swoich rodziców za mezalians. Mirka słyszała jak Kira żaliła się którejś ciotce: - Już trzeci rok chodzę w tym samym futrze. Wuja nie stać było na nowe futro dla żony, ale Mirkę na święta i wakacje przyjmował. *
Jest rok 1940. Mirka wychodzi za mąż za Bolesława Daneckiego. Wkrótce rodzi się Bożenka. Co za szczęście, jest taka milutka, taka śliczna! Mirka, cierpiała z powodu braku miłości matki, chce otoczyć małą uczuciem jak kokonem.
Bożenka, moja Bożenka.
Po ośmiu miesiącach Bożenka umiera na chorobę zakaźną, nawet nie wiadomo dokładnie, jaką.
Dlaczego inne dzieci żyją, a moja Bożenka nie? Dlaczego Bóg na to pozwala?
I wtedy przypomniała sobie tę wróżbę. Miała dziewiętnaście lat, spędzała wakacje pod Warszawą, w majątku wujostwa. Przebywała tam też pani Gebethner, tak, z rodziny tych wydawców. Poszły na spacer w pole. – Daj rękę, powróżę ci – przyjrzała się dłoni Mirki.
- Będziesz miała troje, nie - dwoje dzieci…
- Dwoje mi wystarczy – uśmiechnęła się Mirka.
- Jedno umrze, a drugie… – zacisnęła rękę Mirki w pięść i powiedziała szybko: - To tylko głupstwa.
*

Jest rok 1943. Święta Bożego Narodzenia w Kraśniku. Do Wigilii siadają we trójkę, z Tadeuszem, który się u nich ukrywał. Piją kawę, jedzą makowiec. Nagle szklanka Mirki z hukiem rozpada się na pół. Rano przychodzi depesza od Basi: Ojciec nie żyje.
*
- Co ja za smutne historie wam opowiadam – zżyma się sama na siebie Mirka i sieka bakalie uderzając szybko nożem z deskę. - Pomówmy o czymś wesołym. - Kto mi pomoże kroić te bakalie do kutii?
Nika wychodzi z ojcem do drugiego pokoju, a zięć mówi szeptem:
- Nikusi zostało jeszcze tylko parę dni życia. Nowotwór. Proszę nic nie mówić, ona nie wie, co jej jest.
- Mamo, pierwsza gwiazdka, siadamy do wieczerzy – woła Nika z drugiego pokoju. – Gdzie opłatek? Tatusiowi życzę zdrowia, zdrowia i jeszcze raz zdrowia…
Nika umiera po paru dniach, 3 stycznia 1984 roku. Ma lat czterdzieści.
*

„Gorzkie łzy padają z oczu bolesnych Demeter na ziemię. Polami idzie dniem i nocą, nie znajdując snu ni wytchnienia, bezradosna bogini w zgrzebnej szacie i szuka swojej utraconej córki. A gdzie przejdzie smutna Matka, tam zieleń blednie i żółknie i usycha kwiat i kłos pszeniczny czernieje, łamią się i kruszą łodygi, dotąd napęczniałe zielonym sokiem, a szarość, żar i pustka unoszą się nad ziemią. Bo ziemia, czując ból Matki i jej tęsknotę za ukochaną córką, z żalu płacze…”. (Demeter i Kora – Mity Greckie, Wanda Markowska)
*

Mirce śni się córka. Swoimi pięknymi dłońmi wyjmuje z pieca żarzące się węgle.
- Córeczko, co robisz? – krzyczy.
- Wygaszam ognisko domowe.
Bolesław Danecki zmarł osiem miesięcy po śmierci córki.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Tatiana Okupnik tak dba o siebie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gdansk.naszemiasto.pl Nasze Miasto