MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Emigracja talentów

Tadeusz Skutnik
Różne są sposoby ostrzegania o niebezpieczeństwie. Dzwonek alarmowy, syrena, migająca lampka, znak drogowy. Słabość, podwyższona temperatura, ciemność w oczach...

Różne są sposoby ostrzegania o niebezpieczeństwie. Dzwonek alarmowy, syrena, migająca lampka, znak drogowy. Słabość, podwyższona temperatura, ciemność w oczach...

Tym razem sygnałem niebezpieczeństwa była "emigracja wewnętrzna" Leszka Możdżera. Zamienił Gdańsk na Wrocław, choć Gdańska tak do końca się nie wyrzekł. (Nikt zresztą, kto stąd emigruje, nie chce palić za sobą mostów i wyrzekać się raz na zawsze miasta i kraju). I, jak zapewniał podczas podwójnie platynowego koncertu "The Time", specjalnie wybrał "swoje miasto" na miejsce odbioru platyny. Niby nic, a jednak dostrzegam w tym wyraźne pęknięcie.
Na ponuro
Tym bardziej, że podobnych sygnałów - jak się rozejrzeć po kulturze - jest dużo więcej. - Atelier - mówił na rozpoczęcie minionego sezonu dyrektor Teatru Atelier im. Agnieszki Osieckiej, André Ochodlo - jest w okresie siedmiu lat chudych. Oczywiście tylko finansowo. Mamy za mało pieniędzy, aby żyć, za dużo, aby umrzeć. - Okazało się, że to tylko ponury żart, ale na dnie każdego żartu znajduje się osad prawdy. Po prostu: Ochodlo ma już dość bycia na łasce miasta Sopot i sponsorów. Dał dowód, że stać go na teatr o międzynarodowym wymiarze. Nie powinien martwić się o finanse. A zamartwia się.
Podobnie ponure pomruki doszły nas ostatnio podczas jubileuszowego przeglądu spektakli Teatru Dada von Bzdülöv, z okazji trzynastej rocznicy jego istnienia.
W rozproszeniu
Teatr ten i osobiście Leszek Bzdyl jest przykładem wręcz rozpaczliwego utrzymywania Gdańska w czołówce polskich ośrodków współczesnego tańca i traktowania go (i Bzdyla, i tańca) przez naszą ,stołeczność" po macoszemu. A przecież po prof. Janinie Jarzynównie-Sobczak, po teatrze Wojciecha Misiuro, po wykształceniu dziesiątków znakomitych tancerzy przez naszą baletówkę, Gdańsk miał szansę znaleźć się w towarzystwie najważniejszych polskich, a nawet europejskich ośrodków tanecznych. Nikt nie podjął się tego zadania i niestety, środowisko uległo rozproszeniu.
Dowody? Bardzo proszę. "Odwirowani" absolwenci baletówki ostatnich paru lat, Izabela Sokołowska oraz bracia Marcin i Dawid Kupińscy - do kopenhaskiej Opery Królewskiej. Aurora Lubos i Patrycja Kujawska pracują na stałe w Sheffield. Robert Przybył i Filip Szatarski w Wiedniu. Magdalena Reiter w Lubljanie. Wojciech Mochniej i Melissa Monteros na stałe osiedli w Kanadzie. Spotykają się raz, dwa razy do roku...
Wahadłowo
Owszem, znam inne niż Leszek Bzdyl przykłady zdecydowanie antyemigracyjne. To np. Katarzyna Chmielewska, tancerka.
- Nie wyobrażam sobie - mówi - stałej emigracji. Co jakiś czas potrzebuję "kopa" w świat. Oderwania się od tutejszych realiów. Wtedy ruszamy w trasę. Objeżdżamy Europę, zatrzymujemy się tam, gdzie nas zapraszają. Dajemy przedstawienia, warsztaty. Ale po jakimś czasie zaczynam odczuwać ssanie, ciągnie mnie do Polski. Muszę wrócić. Czuję się odtruta, odpłynęła ze mnie zła energia. A po jakimś czasie tutaj znowu zaczynam tęsknić za światem. I tak - jak wahadło. Ten rytm może być jednak zburzony, gdy np. zdecyduję się urodzić dziecko.
Na inny motyw powołuje się Aneta Szyłak, kuratorka wielu międzynarodowych projektów plastycznych. - W dzisiejszych czasach - przekonuje - nie trzeba być "tam", żeby mieć rozpoznanie zawodowe za granicą. Natomiast jest ważne, by być ,skądś" i myślę, że moje "bycie z Gdańska" ma swoje znaczenie i wpływ na to, co robię i to, jak jest to rozumiane. Byłam bardzo blisko naznaczenia etykietką "międzynarodowy kurator", ktoś kto nie jest nigdzie przypisany. Zdecydowałam jednak inaczej.
Piekiełkowo
Oczywiście: jest dobrze, gdy nasz artysta wybija się w Polsce i świecie, bo robi Gdańskowi dobrą promocję. Np. Paweł Lejman (gdynianin, ale kto w Nowym Jorku to rozróżni?), Leszek Możdżer i inni wspomniani artyści. A jednak mi żal, że rzadko spotyka się ich tutaj. Że tu się wykształcili, a zaspokajają gusty bogatszych od nas. Dotyczy to zresztą nie tylko artystów i nie tylko wadliwej polityki kulturalnej miasta i województwa (rozproszenie, niedomiar wyobraźni, nadmiar "poprawności politycznej" itp.), ale też środowiska samych artystów. Kto się wybije - jest natychmiast ściągany w dół. Wie coś o tym np. prof. Roman Perucki.
Jeszcze raz świadectwo Anety Szyłak. - Często wyjeżdżam na zagraniczne stypendia czy kontrakty, ten moment oddalenia, dystansu i refleksji jest mi bardzo potrzebny, żeby mieć lepszy pomysł na Wyspę i nie gotować się tylko w lokalnym sosie - mówi. - I na razie to mi wystarcza, co nie oznacza, że kiedyś nie zmienię zdania. A te intrygi i obszczekiwania na miejscu i tak obrócą się przeciwko tym, którzy je tworzą. Nie do wiary, na co ludzie trwonią energię, zamiast zająć się zrobieniem czegoś pozytywnego i konstruktywnego. Mogę tylko współczuć.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Lady Pank: rocznica debiutanckiej płyty

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gdansk.naszemiasto.pl Nasze Miasto