W sobotę mieliśmy kulminacyjny punkt tegorocznego festiwalu SKOK Jazz Sopot. Kwartet Kenny’ego Garretta chyba nikogo nie rozczarował. Amerykanie pokazali, kto rządzi na jazzowych estradach. Polska reprezentacja, bardzo bogata, nie skompromitowała się, lecz wygrała ojczyzna jazzu.
Potwierdził się także fakt, że Sopot jest za mały na ten festiwal. Większość koncertów odbywała się przy komplecie widowni, a wielu fanów zostało odprawionych z kwitkiem. Może warto robić tę imprezę w kooperacji z sąsiednimi miastami, które mają większe sale koncertowe. W końcu świętej pamięci Gdynia Summer Jazz Days też miały koncerty poza Gdynią. Warto pomyśleć o tym w przyszłym roku, tym bardziej, że organizatorzy mają podobno bardzo ambitne plany. Może wtedy uda się obdzielić jazzem o wiele szerszą publiczność.
Festiwal zaczął się od dwóch koncertów wspominkowych. W czwartek muzycy złożyli hołd trębaczowi Chatowi Bakerowi, w piątek trójmiejskiemu basiście Tomkowi "Świętemu” Hesse. Udowodnili, że istnieje życie po śmierci, przynajmniej w muzycznym wymiarze.
Sobota należała do Amerykanów, ale nie do pogardzenia był koncert polskiego zespołu Globetrotters prowadzonego przez wibrafonistę Bernarda Maseli. Tu właśnie kontrast stał się oczywisty - perfekcja wykonania była w obu przypadkach, ale Garrett pokazał, skąd pochodzi jazz. W muzyce jego kwartetu było wszystko od Johna Coltrane’a do hip-hopu, przemieszane dokładnie i przyprawione niesamowitą wirtuozerią i energią. Każdy z czterech muzyków w tym układzie był perfekcyjny. Tym razem mityczny czworokąt się sprawdził. Muzycy w dodatku pokazali, jak może wyglądać jazz przyszłości.
Jutro przedstawimy podsumowanie festiwalu, który zakończył się późnym wieczorem w niedzielę.
Tatiana Okupnik tak dba o siebie
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?
