Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

From the first sight, czyli od pierwszego wejrzenia

Irena Łaszyn
Pan młody w rodowym kilcie z tartanem Hendersonów, panna młoda w białej sukni z polskimi akcentami. Jutro, o godz. 18, w Bazylice Mariackiej w Gdańsku, powiedzą sobie: Yes. Ona jest Polką, on – Szkotem.

Pan młody w rodowym kilcie z tartanem Hendersonów, panna młoda w białej sukni z polskimi akcentami. Jutro, o godz. 18, w Bazylice Mariackiej w Gdańsku, powiedzą sobie: Yes. Ona jest Polką, on – Szkotem. Pieniądze, które zbiorą, przeznaczą dla biednych dzieci z Ekwadoru.

Datę wybrali nieprzypadkowo. Siódemka, według numerologów, jest liczbą szczęśliwą i magiczną, a 7.07.2007 – to w dodatku urodziny miesiąca i roku. Czy może być lepszy dzień na przypieczętowanie miłości? Lepsza wróżba na wspólne życie?

- Nie przewidzieliśmy tylko, że i inni akurat tej soboty zechcą brać ślub – opowiada Dominika Hasiuk. - Niektórzy rezerwowali termin dwa lata wcześniej. My zjawiliśmy się w Gdańsku w marcu i byliśmy bez szans. Zwłaszcza że ja wymarzyłam sobie, iż uroczystość odbędzie się w Bazylice Mariackiej. Na szczęście, przynajmniej dla nas, któraś para – dwa dni przed naszą wizytą w biurze parafialnym – zrezygnowała…

Poznali się 3,5 roku temu, w sylwestrową noc.
- Mieszkałam wówczas w północnej Anglii, pracowałam jako au pair, czyli taka opiekunka do dziecka – wspomina Dominika. – Przyjaciółka Philippa namówiła mnie na wyjazd do Edynburga, na streetparty. W jednym z pubów zobaczyłam Greiga. Wysokiego, przystojnego, niebieskookiego Szkota. Poczułam motylki w brzuchu. Pogadaliśmy, poflirtowaliśmy, ale przed północą rozstaliśmy się. A po północy oboje przed ten pub wróciliśmy.
Greig Dyas:
- Oparła się o latarnię, wyglądała zjawiskowo. Zapytałem, czy mogę jej złożyć życzenia i pocałować. Zanim odpowiedziała „tak”, minęło dziesięć najdłuższych sekund w moim życiu.
Dominika:
- Życzenia były krótkie, ale całowaliśmy się dziesięć minut.
To była miłość od pierwszego wejrzenia. Love at first sight.

Pierścionek, nie kaczka
Greig, inżynier lotnictwa, mieszkał w bazie RAF-u, w Lossiemouth w północnej Szkocji. Bardzo daleko od jej miasteczka, siedem godzin jazdy samochodem w jedną stronę. Przez pierwsze pół roku głównie więc podróżowali.

Potem Dominika przeniosła się do Szkocji.
- Skończyłam zarządzanie, w Polsce i Anglii, ale w rezultacie zostałam tłumaczem policyjnym i sądowym – mówi. – W Elgin kupiliśmy z Greigiem dom. Ściągnęłam z Gdańska mamę i brata. Tylko taty nie mogę na wyjazd namówić, woli Jasień. On twierdzi, że starych drzew się nie przesadza.

Dominika czuje się obywatelką świata.
- Nie boję się nowych wyzwań i zetknięć międzykulturowych – wyjaśnia. – Mam dopiero 28 lat.
Rodzice Greiga przeprowadzili się niedawno z Edynburga do Glasgow.
- Są cudowni, urzekli mnie już na początku – zachwyca się Dominika. – I zaakceptowali mnie bezapelacyjnie. Podczas pierwszego spotkania powiedzieli: Kochamy Greiga, skoro więc wybrał ciebie, masz całą naszą miłość. Oni wiedzą najlepiej, czym jest miłość. Gdy idą ulicą, zawsze trzymają się za ręce. Po 30 latach małżeństwa!

Oni z Greigiem też nie potrafią bez siebie żyć.
- Gdy go przy mnie nie ma, coś mnie ściska w dołku – wyjawia Dominika.
Zaręczyli się po roku znajomości, w święta Bożego Narodzenia. W Edynburgu.
- Podczas uroczystego śniadania Greig klęknął, wyjął pierścionek z 18-karatowego złota, z pięcioma diamencikami w platynie, który jest w jego rodzinie od czterech pokoleń i zapytał, czy za niego wyjdę – relacjonuje Dominika. – Tak się wzruszyłam, że zamiast cokolwiek odpowiedzieć, płakałam i płakałam. Po dziesięciu minutach jego mama się znudziła i orzekła: To chyba oznacza „tak”, więc idę otworzyć szampana.

Gdy się uspokoiłam, postanowiłam zadzwonić do mamy. Już po raz drugi. Pół godziny wcześniej telefonowałam, by zapytać, jak piecze się kaczkę z jabłkami, bo chciałam się przed przyszłą teściową wykazać, a kucharka ze mnie średnia. Mama, zanim się odezwałam, wykrzyknęła: Ojej! Już zdążyłaś spalić tę kaczkę? No to jej powiedziałam, że kaczki jeszcze nie zrobiłam, ale mam pierścionek. Greig to pewnie dawno zaplanował, bo on nic nie robi bez planu.

Tartan i nóż w skarpecie
Dominika planuje rzadko. Ale ślub w Gdańsku zaplanowała. I niemal wszystko zorganizowała sama. Głównie przez Internet. Nawet jedną z trzech sukien kupiła przy pomocy komputera.

- Dopiero dwa dni temu zdecydowałam, którą z nich założę – uśmiecha się. – Taką z trenem, mnóstwem halek i ciemnoczerwonymi akcentami.
Greig wystąpi w tradycyjnym stroju szkockim. Będzie mieć kilt, szyty jeszcze dla jego taty, z ostatniego kawałka materiału, jaki uchował się gdzieś u edynburskiego wytwórcy. Z tartanem Henderson. Teraz takich tartanów, czyli kratek, nie produkuje się, tym bardziej jest cenny. Do tego - skarpety z podwiązkami, do których przymocowany jest specjalny nożyk. I Bonnie Prince Charlie Jacket, taki czarny żakiet, z muszką.

- Zamówiłam dla siebie jeszcze sash, rodzaj chusty, w taką samą kratę jak kilt Greiga, ale nie wiem, czy ją wykorzystam – przypomina sobie Dominika. – Na pewno założę welon, piękny, trzymetrowy…
Jednego nie udało się jej załatwić: kobziarzy. Dlatego szkocki marsz „Highland Cathedral”, który jest tak przejmujący, że aż ciarki idą, puszczą z płyty.

O Bazylice Mariackiej myśleli już podczas pierwszych wspólnych wakacji w Polsce.
- Do tej świątyni mam szczególny sentyment – wyznaje. – Zachwyca mnie przestrzeń i surowość ścian. Jako nastolatka, często tu wpadałam. Gdy przebiegłam na wieżę ze dwa razy, gubiłam po drodze wszelkie smutki. Ale potem trochę się od kościoła oddaliłam. Musiałam więc przez godzinę przekonywać księdza Ludwika, który mnie w biurze parafialnym przyjął, że na ślub w tym miejscu zasługuję. To mądry duszpasterz.

Dla dzieci w Ekwadorze
Związek Dominiki i Greiga pobłogosławi jednak ojciec Jan Łempicki, franciszkanin z Sekretariatu Prowincjalnego ds. Misji w Gdyni.

- Zwróciliśmy się do ojca Jana z dwóch powodów: po pierwsze, świetnie zna angielski, po drugie - zebrane podczas ceremonii pieniądze chcemy ofiarować franciszkanom, którzy budują w Ekwadorze placówkę dla biednych dzieci – mówi Dominika. - W Szkocji poznaliśmy ojca Marka z Zakonu Ojców Franciszkanów Konwentualnych, który nam o tym opowiadał.

Ojciec Marek Szymański teraz jest w Kanadzie. Do Ekwadoru, do franciszkańskiej parafii w Santo Domingo de los Colorados, jedzie we wrześniu.
- Bywałem tam już kilka razy i zawsze wracałem z myślą, aby coś zrobić dla ubogich dzieci, spotykanych na ulicach miasta, bosych, głodnych i bez rodziców – wyjaśnia w e-mailu. – Zastanawiałem się nad tym wspólnie z moimi włoskimi przyjaciółmi, którzy założyli stowarzyszenie „Gioia di vivere dei bambini in Ecuador”, co znaczy "Radość życia dzieci w Ekwadorze". W zeszłym roku wzięli oni kredyt w banku i rozpoczęli budowę domu, w którym będzie stołówka, świetlica, zaplecze sanitarne, a w przyszłości także szkoła katolicka. Budowę nadzoruje o. Zbigniew Braun OFMConv. z prowincji gdańskiej. O szczegółach można poczytać na www.gioiadivivere-ecuador.it.

- To piękna idea, chcemy ją wesprzeć – mówi Dominika. - Zaprosiliśmy 150 gości, ale to duża świątynia, pomieści więcej osób. Zapraszamy więc na nasz ślub wszystkich gdańszczan. Tych, którzy są nam życzliwi i tych, którzy pragną po prostu do akcji się włączyć. Przypominam: 7.07.2007 to data magiczna. Spełniają się wszelkie marzenia.

Ojciec Jan Łempicki do daty ma stosunek sceptyczny.
- Nawet kiedyś o tym zamieszaniu czytałem – przyznaje. – Nie sądziłem jednak, że będę w tym uczestniczyć. Z religijnego punktu widzenia data nie ma znaczenia. Ślub jest ważny. I żeby młodzi byli szczęśliwi.

od 7 lat
Wideo

Pismak przeciwko oszustom, uwaga na Instagram

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gdansk.naszemiasto.pl Nasze Miasto