Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Gdańscy kochankowie: Narzeczona z Żuław

Aleksander Masłowski
Aleksander Masłowski
Gdańskie historie miłosne to nie zawsze materiał na scenariusz romantycznego filmu. Czasem można by na ich podstawie nakręcić regularny psychologiczny dramat.

Mieszkał kiedyś w Gdańsku miecznik imieniem Albert. Kiedy zaczyna się historia, którą dzisiaj opowiemy był człowiekiem dojrzałym, liczył już sobie ponad trzydzieści wiosen. Nic nie wiemy o jego przeszłości matrymonialnej, ale biorąc pod uwagę jego wiek i pozycję społeczną, z całą pewnością musiał w stosownym wieku ożenić się w odpowiednim dla siebie kręgu społecznym. Jeśli przyjmiemy to za pewnik, uznać musimy, że pierwsza żona Alberta odeszła z tego świata stosunkowo szybko.

Był rok 1363. Albert postanowił zakończyć swoją samotność. Nie wiadomo dlaczego wybranki szukał poza murami Gdańska. Może akurat nie było żadnej odpowiedniej panny, a może jakieś inne względy skłoniły go do decyzji o sprowadzeniu sobie narzeczonej z Żuław.

Żuławska narzeczona

Na południu Żuław Wiślanych, w widłach Wisły i Nogatu, okolicy nazywanej "Cyplem Montowskim", była (i jest) wieś Montowy Wielkie. Żuławy to kraj żyzny, ale trudny do poskromienia, a któż nadawałby się lepiej do podjęcia skutecznej walki z wodnym żywiołem, jakim były regularne powodzie, od mieszkańców Niderlandów, którzy od wieków borykali się z identycznymi problemami. Mądrzy, choć oczywiście obrzydliwi, Krzyżacy sprowadzali na Żuławy osadników z Niderlandów, słusznie przypuszczając, że ci poradzą sobie z kapryśną Wisłą i bagnistą okolicą. Tak znaleźli swoją nową ojczyznę liczni przybysze z "niskich krajów", a wśród nich rodzina Schwartze.

Wilhelm i Agata byli rodzicami ładnej, młodej, ale nieco kłopotliwej córki, Doroty. Dziewczyna od najmłodszych lat wdrażana, głównie przez matkę, do pobożnych praktyk, chodząc dotykała wprawdzie jeszcze ziemi, ale głowę trzymała wysoko w sferach, do których normalny grzesznik nie ma zazwyczaj wstępu.

I tu w naszej historii pojawia się w Montowach Wielkich gdański rzemieślnik, Albert, który szybko dobija targu z opiekunem Doroty, którym po śmierci Wilhelma jest jej najstarszy brat. Brat ów chętnie pozbywa się kłopotliwej domowniczki, która jako szesnastolatka wykazuje liczne dowody pobożności, nieliczne natomiast praktyczne cnoty, wymagane w trudnej walce z ziemią i żywiołami na Żuławach. Znając ówczesne stosunki, przypuszczać możemy, że brat Doroty zrobił świetny interes, bo nie tylko pozbył się siostry, którą coraz częściej podejrzewano o obłęd, ale i zainkasował za nią odpowiednią do jej młodości i urodę sumkę, którą wyasygnował na ten cel zamożny Albert.

I tak ze świeżo zakupioną narzeczoną wrócił Albert do Gdańska. Plany miał piękne. Zamierzał dać swojej wybrance wszystko, czego tylko zapragnąć mogła piękna żona bogatego rzemieślnika. W zamian oczekiwał niewiele. Ot chciał po prostu, by dbała o niego i jego potrzeby, o dom, o przyszłe dzieci, a towarzysząc mu na licznych spotkaniach cechu, budziła swoją urodą liczne ciepłe uczucia wśród znajomych, z zazdrością na czele.

Zamieszkali w domu przy Długiej 64. Już to samo w sobie świadczy o zamożności Alberta, na dom przy tej ulicy stać było bowiem zawsze tylko najbogatszych. Dochody mężowi Doroty zapewniał warsztat, w którym produkował broń, a wojna, jak wiadomo, to najlepszy na świecie interes. W sumie wszystko wskazywało na to, że małżonkowie powinni żyć długo i szczęśliwe. Z tym, że rzadko zdarza się, by o kimś, kto po prostu żył długo i szczęśliwie, ktoś wspomina i pisze po blisko siedmiuset latach...

Pierwsze kłopoty

Dorota, ku bezgranicznemu zdziwieniu Alberta, nie wpadła w zachwyt nad warunkami życia jakie jej stworzył. Po pierwsze nie podobało jej się to, że produkuje broń. Chrystus kazał kochać bliźnich, z wrogami włącznie, a miecze, sztylety i inne tego typu akcesoria do wyrażania miłości słabo się nadają. Umykało jej najwyraźniej to, że głównymi kontrahentami męża byli mnisi, choć dość specyficzni, bo szerzący Ewangelię właśnie między innymi przy pomocy jego produktów.

Szybko okazało się też, że towarzyskie plany Alberta i zadawanie szyku w towarzystwie młodej i pięknej małżonki, też nie mają szansy na realizację. Dorota odmawiała bowiem kategorycznie udziału w rozpustnych jej zdaniem spotkaniach przyjaciół i kolegów po fachu męża. Chętnie natomiast przebywała w kościele. Przebywanie owo miało przy tym, przynajmniej na razie, charakter dość standardowy. Na ekstrawagancje miał dopiero przyjść właściwy moment.

Na szczęście jej pobożność nie obejmowała najwyraźniej pewnych sfer, skoro urodziła Albertowi dziewięcioro dzieci. Inna rzecz, że swoje matczyne posłannictwo kończyła w zasadzie w momencie urodzenia potomka, o czym za chwilę.

Nasilenie pobożności

Lata mijały, a Dorota bynajmniej nie wyrastała z młodzieńczych upodobań. Przeciwnie – jej pobożność miała wyraźną tendencję do eskalacji. Dom był zaniedbany, służba robiła co chciała, kiedy Albert w pocie czoła pracował w kuźni. Zdarzało się, że po powrocie do domu nie czekał na niego posiłek, bo wiedziona chrześcijańskim miłosierdziem żona potrafiła rozdać zgromadzone w spiżarni zapasy, a także pieniądze przeznaczone na zakupy. Zdarzało się jednak, że coś osobiście ugotowała, skoro w jej biografii pojawiają się zarzuty, że gotowała niesmacznie. Zapewne chodziło o to, że traktowała posty bardo dosłownie, a postów było wówczas znacznie więcej niż znają ich dzisiejsze przepisy kościelne.

Gromadka dzieci nie tylko nie dawała Albertowi powodów do dumy, ale bywało, że musiał się z ich powodu mocno wstydzić, kiedy okazywało się na przykład, że głodne, "bo mama w kościele", trafiały do sąsiadów, którzy litując się nad nimi karmili je, a czasem nawet umyli.

Czy można się dziwić, że Albert w końcu stracił cierpliwość i postanowił przemówić żonie do rozsądku? Dodajmy, że słowna perswazja nie dawała żadnego efektu. Doszło więc do rękoczynów. Jaka była reakcja Doroty? Czy zmieniła cokolwiek w swoim nastawieniu do życia i codziennej praktyce? Ależ skąd. Cierpienie fizyczne (po laniu) i psychiczne zadawane jej przez sfrustrowanego męża, uznawała za naturalne umartwienie, które można ofiarować w takiej, albo innej intencji.

Przemiana

Trudno się również dziwić, że zrozpaczony Albert zaczął szukać pociechy w kieliszku. A frustracja i alkohol to bardzo niebezpieczne połączenie. Dość na tym, że któregoś razu tak zbił żonę, że ta w wyniku poniesionych obrażeń o mało nie umarła. Czy był potworem? Nie, skoro tak go to przeraziło, że nie tylko nigdy więcej nie podniósł ręki ma żonę, ale odtąd stopniowo zaczął przejmować jej sposób widzenia świata. Zaczął modlić się, chętnie towarzyszył Dorocie w jej wielogodzinnych wizytach w kościele i rozdawał hojne datki ubogim. Warsztat podupadał, długi rosły, wierzyciele tracili powoli cierpliwość.

Kiedy dwie kolejne zarazy zabrały małżonkom ośmioro z dziewięciorga dzieci, złożyli wspólnie śluby czystości i wyruszyli na pielgrzymkę. Pielgrzymka trwała kilka lat, a kiedy wrócili do Gdańska dawny majątek, dom i warsztat były już w rękach wierzycieli. Zamieszkali więc w drewnianej szopie, którą Albert, za resztkę pieniędzy, zbudował koło Kościoła św. Katarzyny. Na pielgrzymkę do Rzymu w 1390 r. już z Dorotą nie pojechał. Zmarł wkrótce potem w nędzy, a jego żona, uwolniona od krępujących ją mimo wszystko więzów małżeńskich, rozpocząć mogła swoją drogę, która zaprowadziła ją przez zamurowaną celę w kwidzynskiej katedrze, prosto, choć z pewnymi problemami, na ołtarze.

Tak, w wielkim skrócie, przedstawia się rodzinny wątek w hagiografii błogosławionej Doroty z Mątowów Wielkich, beatyfikowanej dopiero w latach 70. XX w., a więc sześć wieków po śmierci. Do jej postaci można mieć rozmaity stosunek, zależny głównie od światopoglądu. Kuriozum natomiast jest to, co zdarza się na jej temat usłyszeć w kościołach, a mianowicie, że była "wzorem cnót matki i żony". Od takich żon i matek uchowaj nas Panie.

od 18 latnarkotyki
Wideo

Jaki alkohol wybierają Polacy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gdansk.naszemiasto.pl Nasze Miasto