Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Gdańscy kochankowie: O Janie Heweliuszu - kawalerze z odzysku

Aleksander Masłowski
Aleksander Masłowski
Kolejna część opowieści o Heweliuszu i o tym, że można mieć nie tylko zawodowe sukcesy, ciekawe hobby, ale i szczęście w miłości...

Pierwsze małżeństwo Heweliusza było tak szczęśliwe, jak tylko mógł być szczęśliwy związek kupca w XVII-wiecznym Gdańsku, z jednym zasadniczym wyjątkiem – zabrakło potomstwa. Brak dzieci był wówczas znacznie bardziej poważnym problemem, niż to jest dzisiaj, kiedy dotyka on właściwie jedynie sfery emocjonalnej człowieka. Wtedy, zwłaszcza w sferach do których należała rodzina Hewelke, bezpotomne opuszczenie świata rodziło rozmaite kłopoty, głównie natury majątkowej, ale nie tylko.

Kawaler z odzysku

Pięćdziesięcioletni astronom, rajca i przedsiębiorca został wdowcem po 27 latach małżeństwa. Był niezwykle atrakcyjnym kawalerem z odzysku. Zamożny, sławny, szanowany, całkiem jeszcze młody, stał się zapewne obiektem planów matrymonialnych wielu okolicznych rodzin. Jak w szczegółach odbyło się swatanie go z młodszą o 35 lat narzeczoną, o tym kroniki milczą. Wiadomo natomiast, że w związek małżeński z szesnastoletnią Elisabeth Koopmann wstąpił jeszcze przed upływem zwyczajowo przyjętego, rocznego okresu żałoby po śmierci pierwszej żony.

Podobnie jak w przypadku pierwszego małżeństwa Heweliusza, trudno, a nawet jeszcze trudniej, przypuszczać, by u źródeł powtórnego ożenku astronoma leżało uczucie. Z całą pewnością było to małżeństwo zaaranżowane. Trudno powiedzieć (choć można się domyślać) co czuła i myślała Elisabeth, kiedy oznajmiono jej, że ma stać się żoną człowieka, którzy mógłby być jej ojcem. A jednak wkrótce okazało się jak świetnie odnalazła się w roli, jaką wyznaczył jej los i rodzina.

Pod szczęśliwą gwiazdą

Heweliusz miał znowu szczęście. W miejsce nieodżałowanej pierwszej małżonki, która dbała o to, by interesy przynosiły dochody pozwalające na spędzanie czasu z głową w gwiazdach, dostał drugą, która nie tylko dała mu potomstwo, ale i podzieliła jego życiową pasję. Szybko okazało się, że znalazł w niej nie tylko towarzyszkę życia, ale i osobę, z którą mógł rozmawiać o swoich ukochanych gwiazdach, która szybko wdrożyła się w badania i obserwację nieba.

Popuśćmy wodze romantyzmowi i wyobraźmy sobie co czuł Heweliusz, mając za towarzyszy swoich nocnych sesji na dachu kamienic przy Korzennej nie tylko gwiazdy, planety, mgławice i całą resztę niebiańskich przyjaciół, ale i towarzyszkę życia, piękną kobietę, która bynajmniej nie ograniczała się do przesiadywania w kącie obserwatorium. Czy to nie piękna wizja? Cóż lepszego może spotkać wielkiego człowieka poświęconego całkowicie pasji, którą większość okolicznej ludności zapewne szanowała, ale mało prawdopodobne, by jednocześnie wykazywała zrozumienie dla ekstrawagancji pana Hewelke.

Na wspólnym zadzieraniu głowy ku niebu, notowaniu wyników pomiarów, rysowaniu trajektorii planet i gwiazdozbiorów nie kończyło się małżeńskie pożycie państwa Hewelke, skoro pani Elżbieta czterokrotnie rodziła dzieci astronoma. Pierwszy na świat przyszedł chłopiec, którego, po ojcu, ochrzczono imieniem Johann, dodając drugie, niezwykle wymyślne: Adeodatus, oznaczające tyle, co "od Boga dany". Mocno opóźnione, ale z pewnością wielkie szczęście i duma ojca z powodu narodzenia męskiego potomka nie miały jednak trwać długo. Chłopiec przeżył zaledwie rok. Rozpacz rodziców, szczególnie ojca, musiała być straszna, tym bardziej, że na ów "dar od Boga" przyszło Heweliuszowi czekać tak długo, że pewnie już zdążył stracić nadzieję. Wkrótce po śmierci synka Elisabeth urodziła córeczkę, Katharinę Elisabeth (imiona obu połowic Heweliusza), a potem dwie następne nazwane Juliana Renata i Flora Konstantia.

Elisabeth towarzyszyła mężowi także wówczas, kiedy dotknęło go kolejne nieszczęście – pożar domów i obserwatorium, będący podobno skutkiem podpalenia. Spłonęło wówczas wszystko. Ogień pochłonął dobytek, wszystkie instrumenty astronomiczne, a także, co było szczególnie dotkliwe – cały nakład najnowszego dzieła Machinae coelestis pars posterior, w którego powstaniu spory udział miała małżonka astronoma.

Pani astronom

Następne lata to odbudowa strat. I tutaj Elisabeth wspierała aktywnie męża. I tak miało być aż do roku 1687, kiedy choroba zabrała Heweliusza ostatecznie ku innemu światu. Chciałoby się wierzyć, że do gwiazd... Elisabeth, mimo, że o tyle lat od niego młodsza, przeżyła męża zaledwie o sześć lat. Zdążyła jednak uporządkować naukową jego spuściznę, a nawet wydać część jego dzieł w formie książkowej. Kto wie, czy biorąc pod uwagę jej wkład w pracę, którą przypisuje się tradycyjnie Heweliuszowi, oraz jej późniejszy wkład w redakcję i pośmiertne wydania jego dzieł, nie należałoby jej uznać za pełnoprawnego astronoma.

Z całą pewnością natomiast była Elisabeth Koopmann dla Heweliusza nie tylko żoną i matką jego dzieci, ale i powiernicą niebiańskich tajemnic, których z takim zapałem przez całe życie dochodził i dzięki którym jest wśród astronomów wymieniany zaraz po Koperniku. Gdyby nie dwie wspaniałe kobiety, z którymi połączył go los, byłby dziś może dawno zapomnianym producentem piwa.

Zobacz jakie możliwości daje Ci MMTrojmiasto.pl >>

od 7 lat
Wideo

Uwaga na Instagram - nowe oszustwo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gdansk.naszemiasto.pl Nasze Miasto