Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Gdańsk 1945. Ścieżki wśród gruzów. Miasto powoli wracało do życia za sprawą nowych mieszkańców

Tomasz Chudzyński
Tomasz Chudzyński
Bocznica kolejowa zbudowana na potrzeby odgruzowywania Głównego Miasta, pierwotnie miała być dłuższa i sięgać aż do Długiego Targu, jednak z uwagi na ruiny ratusza, które mogły runąć w każdej chwili, tory skończono kłaść na wysokości kościoła Mariackiego
Bocznica kolejowa zbudowana na potrzeby odgruzowywania Głównego Miasta, pierwotnie miała być dłuższa i sięgać aż do Długiego Targu, jednak z uwagi na ruiny ratusza, które mogły runąć w każdej chwili, tory skończono kłaść na wysokości kościoła Mariackiego Kazmierz Lelewicz/ Zbiory Muzeum Gdańska
Piramidy gruzów, które nie przypominały dawnych ulic. Wszechobecna cisza – tak Śródmieście Gdańska z 1945 r. zapamiętali jego mieszkańcy. 8 maja 1945 r., gdy zakończyła się II wojna światowa, miasto było w rękach rosyjskich i polskich ponad miesiąc. Gdańsk powoli zapełniał się Polakami, nowymi mieszkańcami. Powoli rozpoczynało się odgruzowywanie. – Stałem się gdańszczaninem – mówił Wiesław Gruszkowski rodem ze Lwowa, architekt.

- Centrum Gdańska było jedną, wielką ruiną – tak swoją opowieść w Gdańskim Archiwum Historii Mówionej Muzeum Gdańska rozpoczyna Jerzy Młynarczyk, zmarły w 2017 r. prawnik, wykładowca akademicki, ale też polityk i reprezentant Polski w koszykówce. O tym, jak wyglądał Gdańsk tuż po zakończeniu walk w 1945 r. usłyszał w relacjach od pierwszych przybyłych nad Motławę Polaków.

Ktoś mi tłumaczył, że Armia Czerwona miała instrukcję. Tam gdzie było terytorium państwa polskiego, nie ruszać. Tam gdzie były Niemcy, trzeba im dać popalić – wspominał. – Coś w tym było. Gdynia przetrwała, a Gdańsk, w centrum, był zniszczony w 90 proc.

Jan Małgorzewicz (rocznik 1936) mieszkał od urodzenia w Gdańsku. Po śmierci matki wychowywał się w domu dziadków przy ul. Nowomiejskiej (Jungstädtischegasse), tam też przebywał w czasie wojny. Wspomina ostatnie dni walk o Gdańsk między Niemcami a Armią Czerwoną w końcu marca 1945 r. Z babcią, ciocią próbował znaleźć schronienie przed upadającymi pociskami i pożarami.

Szliśmy wzdłuż Dworca Głównego – budynki z lewej już się paliły. Z piwnicy dworcowej buchał ogień. Ludność szukała schronienia w okolicach kościoła św. Józefa, gdy on już zaczął płonąć. Podeszliśmy pod bastion św. Elżbiety, tam przycupnęliśmy, szukając schronienia. Ponad głowami latały pociski. Uderzały w ścianę (budynków – red.) – huk, dym, pył, a potem odsłaniał się wielki otwór. Kościół św. Elżbiety także płonął, wewnątrz był potężny żar – wspominał.

Wojna się kończy

„Gdańsk jest miastem, któremu wyrwano serce”, „Rozpoznałem tylko trzy budynki”, „Miasto jest martwe” – pisał Brytyjczyk Dennis Wawer. „Ulica Mariacka, Długi Targ, ulice Długa i Ogarna – wszystko spalone. Ruiny, wśród których gdzieniegdzie zachowały się jeszcze wspaniałe portale” – to z kolei zdanie szwajcarskiego profesora Linusa Birchlera. Obaj opisali stan gdańskiego Śródmieścia w końcu marca 1945 r., gdy zajęły miasto wojska Armii Czerwonej.

Nieco ponad miesiąc później sytuacja oczywiście nie uległa poprawie.

Pamiętam Bazylikę Mariacką. Mury stały, dach był zawalony. Szabrownicy dobierali się do grobów patrycjuszy. Szukali skarbów. W 1945 cała posadzka była „wypatroszona”. Chodziło się wokół rozkopanych grobów, szkieletów, pozostałości szat – mówił Jerzy Młynarczyk.

– Rosjanie niszczyli w miastach wszystkie rynki – wspomina Boguchwała Bramińska (rocznik 1922), plastyczka pochodząca ze Starogardu Gdańskiego. – W Gdańsku ustawili armatę w Bramie Wyżynnej i strzelali wzdłuż ul. Długiej. Ul. Mariackiej w ogóle nie było. Wszystko było zniszczone.

Wiesław Gruszkowski (zmarły w 2018 r.) wspominał gruzy Śródmieścia i Głównego Miasta.

– Na gruzach rosły chwasty, samosiejki, które kwitły, pachniały, do których z okolicy przylatywały osy, trzmiele, pszczoły. Brzęczenie owadów było jedynym dźwiękiem, przerywającym wszechobecną ciszę. Słychać było szmer osuwających się kawałków gruzu, które ze szczytów piramid zsuwały się na dół.

Malarka Bohdana Pietkiewicz wspominała, że Śródmieście Gdańska „to była taka ruina, że trudno było określić, gdzie co się znajdowało”.

Waldemar Krupowicz, rodem z Wilna, pamięta powojenny Wrzeszcz.

Wrzeszcz, część ulicy Wajdeloty, Mickiewicza itp. – tam nie było zniszczeń. Było jak ongiś. Zupełnie zniszczona była Grunwaldzka. Domy od początku Grunwaldzkiej do Alei Wojska Polskiego, oprócz tych najmniejszych, były w ruinie.

Stałem się gdańszczaninem

W maju 1945 r. były już zręby polskiej administracji, do miasta docierali jego nowi, polscy mieszkańcy. Wśród nich była rodzina Jerzego Winnickiego z okolic Lwowa.

– Na ul. Traugutta mieszkaliśmy od sierpnia 1945 r. – wspominał. – Tam gdzie jest Opera Bałtycka i kino, były baraki. W tych barakach Polski Urząd Repatriacyjny umieszczał repatriantów. W tych barakach przygotowywali posiłki, przychodziło się po zupę. Ludzie brali tę zupę w puszki po unrze na drucie (UNRRA – organizacja humanitarna dostarczająca pomoc po zakończeniu II wojny światowej – red.). Kucharz mówił „tylko czysta ma być”. W Gdańsku pierwszy raz jechałem tramwajem. Siedzenia były kanapowe, eleganckie, wyściełane. Nie jakieś deski.

Christiana Herbasch urodziła się w Nowym Porcie i w tej dzielnicy spędziła wojnę. Pamięta, że już w polskiej szkole, dzieci które „uznawano” za niemieckie były szykanowane.

– W domu, przed wojną, mówiło się po polsku. W czasie okupacji, niestety, już tylko po niemiecku. W 1945 r. należało szybko wrócić do języka polskiego. Byłam w klasie z dziećmi przyjezdnych z centralnej Polski, z Kresów. Niestety, akcent nas zdradzał. Miałam wspaniałą nauczycielkę, która mówiła nam, uczniom, że poprawnie po polsku to nie mówi nikt – wspominała.

Marek Fiszer, którego rodzina zasiedliła okolice Wisłoujścia, zapamiętał ogromną ilość broni i amunicji, która znajdowała się w powojennym Gdańsku. Opowiadał, że grabiami ogrodowymi można było wydobyć z na wpół zatopionej barki skrzynki z materiałami wybuchowymi.

– Takie zabawy były na porządku dziennym – mówił.

Teresa Knadler urodziła się w Wisłoujściu w roku 1948 r. Wspominała, że tuż po wojnie mieszkańcy byli właściwie samowystarczalni.

– Każdy miał jakiś ogródek, hodował kury, świnki. Sąsiedzi mieli krowę, chodziliśmy do nich po mleko. Wielu z mieszkańców to byli repatrianci z Kresów.

– Komunikacja w Gdańsku w pierwszych latach po wojnie polegała na tym, że jeździły ciężarówki, z metalowymi schodkami, zatłoczone do nieprzytomności. Ja też tymi ciężarówkami jeździłem – dodawał Jerzy Młynarczyk.

Wiesław Gruszkowski powiedział: Stałem się gdańszczaninem.

Jedziemy odgruzowywać Gdańsk

– Jako młodzież szkolna braliśmy udział w odgruzowywaniu Gdańska – wspominał Waldemar Krupowicz. – Robiliśmy to z przyjemnością. Była frajda, że lekcji nie ma, że mamy udział w odbudowie naszego miasta. Przyjeżdżała pod szkołę ciężarówka, część klas jechała na ulicę Długą. Tam, pod nadzorem, nosiliśmy cegły, za pomocą prymitywnych nosidełek. Gdańsk (Śródmieście – red.) to była ruina. Niebezpiecznie było chodzić, nie było tam wody, ani nic do zjedzenia.

– Zapadła decyzja, że będziemy odbudowywać Gdańsk. Ratusz z początku nie był zabezpieczony. Był mocno uszkodzony, ale nadawał się do odbudowy. Były obiekty, które były znacznie gorzej zniszczone – mówił Wiesław Gruszkowski.

– Ściany wypalonych budynków były przewracane, a obalony mur był rozbijany i wyszukiwano cegły – wspominał Jan Małgorzewicz. – Do tych robót zatrudniani byli głównie Niemcy, którzy jeszcze w tych pierwszych latach powojennych tu zostali. Oni do tej pracy byli pewnie przymuszeni, ale też przychodzili z innych względów. Panowała w Gdańsku straszna bieda, wręcz głód. Oni w tej pracy dostawali coś do jedzenia.

– Gdy rozpoczęła się odbudowa, byłam w zespole prof. Wnukowej, pracowałam przy odbudowie kamienic. Znajomy, taki trochę ludowy malarz, namalował na jednej z fasad „kumoszki”. One ciągle są – mówiła Boguchwała Bramińska.

Wszyscy chodzili na roboty – wspominała Barbara Krupa-Wojciechowska, lekarka rocznik 1930, urodzona i wychowana w Warszawie (tuż po wojnie była studentką ówczesnej Akademii Lekarskiej). – To było nawet zabawne, gdy profesorowie, starsi eleganccy panowie, szli na tę odbudowę. Nikt nie odmówił. To był taki fason.

Śródmieście było zrujnowane jeszcze w roku 1950. Latem, pięć lat po zakończeniu II wojny światowej, do Gdańska trafiła Zofia Czarnecka, harcerka. Organizowała tu pracę tzw. junaków przy odgruzowywaniu poszczególnych ulic.

– Pracowałyśmy przy Kościele Mariackim. Tamtędy szły tory. Dostawałyśmy kilofy, łopaty... Taka była nasza praca dziewczęca, bardzo ciężka – wspominała Zofia Czarnecka.

Tam gdzie jest skwer przy ul. Św. Ducha, była ogromna góra gruzów, aż do Kaplicy Królewskiej. My całą tę górę gruzów musiałyśmy przerzucić na wagoniki. Między kaplicą a plebanią były schody do piwnicy. Pod tymi schodami znalazłyśmy olbrzymią skrzynię. W środku był majątek: kryształy, srebrne nakrycia, porcelana. Pilnowałyśmy tego, aż do przyjazdu specjalnej komisji.

Marian Pelczar w 1934 r. przeprowadził się do Gdańska, gdzie nauczał historii w Polskich Szkołach Handlowych. Wiosną 1945 r. wrócił do Gdańska i zabezpieczał zbiory biblioteczne i archiwalne. Został dyrektorem Biblioteki Miejskiej 9 kwietnia 1945 r. Jego córka Maria Pelczar (w latach 1998–2009 piastowała stanowisko dyrektora gdańskiej biblioteki PAN) pamiętała, że jej ojciec, już po przejęciu administracji miasta przez Polaków, nie zgadzał się na nadanie ulicy Długiej imienia Stalina. Zastosował przy tym fortel.

Tata mówił (przedstawicielom władz komunistycznych – red), że imieniem wodza należy nazwać jakąś reprezentacyjną ulicę Gdańska – wspominała Maria Pelczar. – A Długa jest w takim towarzystwie jak ulice Krowia, Chlebnicka, a to są nazwy o negatywnym wydźwięku. Dzięki temu ulicy Stalina w centrum Gdańska nie było. Nie ma na to żadnych dokumentów, to tylko przekaz rodzinny.

Bohdana Pietkiewicz wspominała, że ruiny Gdańska były... „malownicze”.

– Przyjeżdżaliśmy z mężem na plenery malarskie. Przeprawialiśmy się przez rzekę i malowaliśmy wśród ruin. Było całkowicie pusto – tylko stosy gruzów, a wśród nich ścieżka. Jeszcze w 1959 r. było mnóstwo ruin. Brygida (kościół św. Brygidy – red.) był w zupełnej ruinie. Co chwila dzwoniłam po straż pożarną, bo chłopaki się wdrapywały na górę, dachu był tylko kawałek, i piekli gołębie. Mam takie myśli, bo teraz jest wszystko odbudowane, że nie daj Bóg komuś znowu przyjdą jakieś myśli do głowy, bomby zrzucić.

Korzystałem ze zbiorów Gdańskiego Archiwum Historii Mówionej Muzeum Gdańska (http://relacje.dziedzictwo-gdansk.pl/online-collection/-/results/init).

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Kto musi dopłacić do podatków?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Gdańsk 1945. Ścieżki wśród gruzów. Miasto powoli wracało do życia za sprawą nowych mieszkańców - Dziennik Bałtycki

Wróć na gdansk.naszemiasto.pl Nasze Miasto