Maria Peszek przyzwyczaiła nas bowiem do wypowiedzi silnie naznaczonych niemal aktorską kreacją. Na poprzednich płytach powoływała do życia swoje sceniczne wcielenia, alter ego - czującą ze swoim miastem silną, emocjonalną więź Manię ("MiastoMania") albo uzbrojoną w pióropusz Marię Awarię, poszukującą na styku hedonizmu, erotyki i cielesności. Jej ostatnia wypowiedź, "Jezus Maria Peszek", jest mniej wykoncypowana i - jak mówi artystka - należy ją czytać ja- ko zapis osobistych stanów emocjonalnych samej Marii Peszek.
Zobacz także inne koncerty w Gdańsku
Dlatego pewnie teksty na tej płycie są prostsze, bliższe języka mówionego. Peszek nie epatuje już grami słownymi, błyskotliwymi metaforami, zabawą brzmieniem języka. Ale nie przestaje prowokować i wciąż wbija drzazgi w to, co dla wielu stanowi trzon konserwatywno-narodowej tożsamości. Śpiewa o załamaniu nerwowym ("Ej, czy ktoś wie, jak tu jest na samym dnie?"), z którego jednak udało jej się wyjść - i to z odpowiedziami na najważniejsze dla siebie pytania. Otwarcie deklaruje więc, że Bóg nie jest jej do niczego potrzebny, skoro usypia ludzką zdolność do radzenia sobie z własnymi problemami ("Pan nie prowadzi mnie/ Sama prowadzę się/ Własną drogą/ Zawsze obok"). Wadzi się z tym, co stanowi kościec polskiej kultury i mentalności, twierdząc, że nie chce ginąć i przelewać krwi za ojczyznę ("Lepszy żywy obywatel niż martwy bohater"), że niekomfortowo czuje się w gorsecie tradycyjnych wartości ("Męczy mnie Polska/ Wisi mi krzyż") i że nie zamierza realizować się jako matka. A kiedy dodała, że na patrona płyty wybrała Jezusa - największego rewolucjonistę w historii - musiało się zagotować...
Wręcz manifestacyjny ciężar treściowy tej płyty Peszek równoważy atrakcyjną, piosenkową formą. Artystka porzuciła wcześniej kojarzone z nią dyskretne, gitarowo-melancholijne podkłady ("MiastoMania") czy snujące się, ilustracyjne tematy ("Maria Awaria") na rzecz klubowo-gitarowego pulsu i dynamicznej, brudnej przebojowości, rzadziej: lirycznych, fortepianowych ballad.
Cieszy jednak, że Peszek zrezygnowała z przydawania swojej, w sumie jednak rozrywkowej, twórczości ideologicznego nadsensu. Wcześniej nazywała swoje projekty "antyfaszystowskimi" albo sugerowała, że wulgarne internetowe wpisy na jej temat są soczewką, w której przeglądają się polskie kompleksy. Dziś mówi raczej: "Ta zupa mi nie smakuje" - nie "Ta zupa jest niedobra".
Mimowolnie Peszek przekroczyła jednak poziom intymnego, prywatnego wyznania. Choć broniła się przed zostaniem "ambasadorką depresji", wyraziła odczucia i rozterki większej grupy młodych, kontestujących, "wykluczonych" ludzi - o czym świadczy nie tylko powodzenie płyty (już platynowej), ale też jej bardzo emocjonalny odbiór. Sama artystka mianuje się zresztą "śmieciową królową", "niedobrem narodowym", śpiewającym "pieśni z pleśni" dla "duszy podpalaczy". Ilu ich jest - przekonamy się już w tę niedzielę, kiedy Peszek da koncert w gdańskim Parlamencie.
Instahistorie z VIKI GABOR
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?