Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Gdańsk na talerzu. Jak "rybę moczyć w rzece przez dwa dni”? [ROZMOWA Z BLOGERKĄ]

Ewa Andruszkiewicz
Z autorką kulinarnego bloga Nerdy Cookin’, który szybko stał się w internecie hitem, Aleksandrą Wawrzynów, rozmawia Ewa Andruszkiewicz.

Pochodzi z Wrocławia, ale do Gdańska przeprowadziła się już kilka lat temu. Z wykształcenia jest kosmetologiem, na co dzień pracuje w firmie laboratoryjnej, a w kuchni wszystkiego nauczyła się sama. Jak przyznaje, stara, wysłużona „Gdańska Książka Kucharska” otworzyła jej oczy na bogactwo nadmorskich potraw. Z autorką kulinarnego bloga Nerdy Cookin’, który szybko stał się w internecie hitem, Aleksandrą Wawrzynów, rozmawia Ewa Andruszkiewicz.

Jak zaczęła się Pani przygoda z Gdańską Książką Kucharską?

Wszystko zaczęło się tak naprawdę przez przypadek. Pewnego dnia zauważyłam, że na Facebooku miasto Gdańsk publikuje przepisy z tej książki. Zaintrygowała mnie, byłam ciekawa, czy gdzieś można ją zdobyć. Okazało się, że jest łatwo dostępna. Kupiłam ją przez internet i zaczęłam działać!

A kuchnia jest Pani pasją?
Lubię gotować, traktuję to jako formę relaksu. Zawsze interesowałam się kuchnią regionalną, pochodzę z Wrocławia, a morze kojarzyło mi się tylko i wyłącznie z rybami. Szybko okazało się, jak bardzo przez całe życie się myliłam (śmiech).

Co jest w tej książce tak nietypowego, że postanowiła Pani uczynić z niej bohatera swojego bloga?
To pierwsza tego typu książka, z jaką miałam okazję się spotkać. W całości napisana jest językiem staropolskim i znacznie odbiega od współczesności. W przepisach podawane są dawne miary, które trzeba przeliczać. Mamy tu funty, łuty i kwarty. Problem polega na tym, że jest kilka rodzajów przeliczeń, np. kwarta gdańska, która liczy 1,72 l i kwarta drezdeńska, czyli 0,94 l. Najlepsze jest to, że tak naprawdę nie wiadomo, którą z tych miar należy w danym momencie zastosować (śmiech). W książce takiej informacji nie znajdziemy, więc na początku wszystko robiłam „na oko”. Ja na swoim blogu umieszczam przepisy już w uwspółcześnionej wersji.

A jak robiła Pani „na oko”, to potrawy wychodziły?
Bywało różnie (śmiech). Ale się nie poddawałam, skomplikowane przepisy robiłam do skutku.

Co jeszcze oprócz dawnych miar sprawiało Pani problem?
Niejasne proporcje. Przepisy są tak skonstruowane, że nie wiadomo, ile czego trzeba dać. Na przykład napisane jest „weź mąki tyle, ile trzeba”, a skąd ja mam wiedzieć, ile trzeba (śmiech) albo „gotowe już ciasto zanieś do piekarza i upiecz” - co, jak wiadomo - przez lata stało się nieaktualne. Pomijam też to, że połowy składników dziś już w ogóle nie dostaniemy.

A jakich na przykład?
Na przykład minogi. To kręgowce zagrożone wyginięciem, które w Polsce są pod ścisłą ochroną. Dziś nie zrobimy też już wielu potraw z ptactwa, które dawniej nie było, a obecnie jest pod ochroną.

Które z przepisów w wyjątkowy sposób zapadły Pani w pamięć i dlaczego?
Na pewno wypiekane ozory wołowe. Podrobów ogólnie nie lubię, ale okazało się, że zrobione według przepisu z tej książki, smakują pysznie, jak pieczone boczniaki. Było to dla mnie bardzo miłe zaskoczenie. I jeszcze stare sucharki, tzw. „biedni rycerze”. To po prostu czerstwa bułka, obtoczona w mleku, przyprawach, bułce tartej i usmażona. Niby nic specjalnego, a smak bardzo dobry, przypominający trochę gofry.

A są w tej książce przepisy niedobre?
Zdarzają się, na przykład na sos beszamelowy. To, moim zdaniem, nieudany przepis, no chyba że dawniej sos miał tak smakować, ale według mnie, jest nie do zaakceptowania. W ogóle całej książki nie możemy brać dosłownie. W przepisie na potrawkę z cielęciny i ozorków znajdziemy polecenie: „cielęcinę oskubać z sierści”, a przy daniu z ryby: „rybę moczyć w rzece przez dwa dni”. Trzeba przełożyć to na czasy współczesne.

Mówiła Pani, że gotowanie traktuje jako pasję. A czy możliwe, aby stało się to sposobem na życie? Pani blog, którego stara, wysłużona „Gdańska Książka Kucharska” jest bohaterem, podbił internet!
To jest naprawdę niesamowite, w życiu nie spodziewałam się takiego odzewu. Na razie jednak gotowanie zostaje w sferze zainteresowań, a nie sposobu na życie. Postawiłam też sobie ambitny plan przetestowania wszystkich przepisów z tej książki. Jestem bardzo uparta, więc jak się zawezmę, to nie ma na mnie mocnych. Poza tym jestem ciekawa, jak mi wyjdą potrawy, których do tej pory jeszcze nie próbowałam.

Dużo przepisów zostało Pani jeszcze do przetestowania?
Oj, bardzo dużo. W całej książce znajduje się ich ponad 400. I to niezmiernie różnorodnych, bo i na ryby, i na mięsa, ciasta, weki, sosy. Do tej pory przetestowałam może 1/10 wszystkich przepisów. Ogranicza mnie czas. Jak by się tak chciało zrobić to szybciej, to przez cały rok trzeba by siedzieć w kuchni (śmiech).

A czy dostaje Pani sygnały, że w ślad za Panią z przepisami zaczynają eksperymentować także Pani czytelnicy?

Tak. Kilkakrotnie już słyszałam, że przepisy, które zamieszczam na blogu, faktycznie innym też wychodzą i są dobre - tak było ze świątecznymi piernikami czy ciastem ziemniaczanym.

Co Pani daje przygoda z „Gdańską Książką Kucharską”?
Przede wszystkim otwiera mi oczy na to, jak bogata może być kuchnia regionalna. Wciągnęła mnie i mam nadzieję, że będzie mnie zaskakiwać jeszcze przez dłuższy czas.

od 12 lat
Wideo

Wybory samorządowe 2024 - II tura

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gdansk.naszemiasto.pl Nasze Miasto