Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Gdzie system służby zdrowia ma pacjenta?

Dorota Abramowicz
archiwum DB
Dlaczego do człowieka, który stracił przytomność pod szpitalem, trzeba wzywać karetkę pogotowia? Czy szpital powinien oddawać do kasy NFZ pieniądze, których fundusz mu nie zapłacił? Za co ratownik medyczny może być ukarany grzywną do 1,50 zł? Czy rozporządzenie ministra zdrowia, mówiące, że choremu przysługuje "obuwie ortopedyczne na chorą stopę raz na rok", oznacza dwa buty, czy też jeden? Ile jest absurdów w przepisach służby zdrowia?

Piąte prawo Murphy'ego mówi: jeśli udoskonalasz coś dostatecznie długo, na pewno to zepsujesz.

W Polsce obowiązuje kilkaset aktów prawnych regulujących kwestie zdrowotne. Wiele z nich, pochodzących jeszcze z ubiegłego wieku, zostało poddanych tylko kosmetycznej nowelizacji. Inne tworzono od nowa, nie zwracając uwagi na sprzeczność z istniejącymi przepisami.

Ludzie wzywają policjantów do absurdalnych spraw

Pod szpitalem czekał na karetkę kwadrans

- Łatwo policzyć, z czym się zmagamy - mówi dr Marcin Mikos, sekretarz Polskiego Towarzystwa Prawa Medycznego. - Mamy kilkadziesiąt ustaw, w każdej jest kilkanaście rozporządzeń. Pod koniec 2008 roku znaleźliśmy ponad 60 absurdalnych przepisów dotyczących pacjentów i lekarzy. Efekty naszej mrówczej pracy wysłaliśmy do minister zdrowia. Dostaliśmy obszerną odpowiedź, z której wynika, że część naszych wniosków zostanie uwzględniona. Od tego czasu niewiele się zmieniło, obawiam się, że wręcz przybyło nam kolejnych przepisów.

- Żyjemy w świecie absurdu - przyznaje dr Roman Budziński, szef Okręgowej Izby Lekarskiej w Gdańsku. A jeden z dyrektorów pomorskich szpitali dodaje: - Najgorsze, że do wielu wyjątkowo idiotycznych przepisów po prostu się przyzwyczailiśmy i traktujemy je jak coś zupełnie normalnego...

Naczelna Rada Lekarska postanowiła już po raz drugi zrobić ranking najbardziej absurdalnych przepisów i rozporządzeń w systemie ochrony zdrowia. "Kandydatury" można nadsyłać na internetowy adres rady.

A oto kilka naszych propozycji...

Ratunek i zdrowy rozsądek
Marcowy poranek, ul. Nowe Ogrody w Gdańsku. Tuż pod budynkiem sądu przechodzień dostaje ataku padaczki. Traci przytomność. Obok leżącego mężczyzny staje w korku karetka. Kierowca, proszony o pomoc, rzuca, że nie ma zlecenia, i rusza wraz ze zmianą świateł. Po drugiej stronie ulicy jest jednak szpital z oddziałem ratunkowym. Przypadkowy przechodzień biegnie do szpitala, by tam usłyszeć, że musi wezwać karetkę, która przyjedzie prawdopodobnie z Zaspy.
I wszystko jest zgodne z prawem.

- Ustawa o ratownictwie medycznym mówi, że w takim przypadku należy wezwać pogotowie - wyjaśnia dr Jerzy Karpiński, pomorski lekarz wojewódzki, natychmiast dodając: - Oczywiście ważniejszy jest zdrowy rozsądek. Jeśli chory znajduje się w pobliżu szpitala, to trzeba udzielić mu pomocy.

W Gdańsku historia zakończyła się dobrze (chory sam stanął na nogi), ale wystarczy wrzucić w internetową wyszukiwarkę zdanie "zmarł przed szpitalem", by poczytać o prawdziwych horrorach z Polski.

Dr Karpiński przytacza jeszcze przepis ustawy o zawodach lekarza i z kodeksu etyki lekarskiej, nakazujący np. lekarzowi przejeżdżającemu obok leżącego człowieka zatrzymanie samochodu i podjęcie akcji ratowniczej.

Znany jest przypadek, gdy lekarka, która odmówiła wyjścia z przychodni do znajdującej się kilkaset metrów dalej osoby potrzebującej pomocy, została skazana przez sąd lekarski. Do procesu karnego w ogóle nie doszło.

I tak, w porównaniu z ratownikami medycznymi, lekarze są w komfortowej sytuacji.

- Ratownik ma na przykład prawo odstąpić od resuscytacji, czyli podtrzymywania podstawowych czynności życiowych, ale już nie może wypisać aktu zgonu - twierdzi dr Mikos. - Kolejny absurd: ratownik formalnie odpowiada przed Wojewódzką Rada Narodową, przez którą może być obciążony maksymalną karą do 1 złotego 50 groszy.

Dla niezorientowanych - wojewódzkie rady narodowe zlikwidowano w 1990 roku.

W jednym bucie
Dla Naczelnej Rady Lekarskiej jednym z "hitów" jest rozporządzenie NFZ w sprawie butów ortopedycznych. Pacjent po amputacji, ze zniekształconą stopą lub krótszą nogą, powinien dostawać raz na rok obuwie ortopedyczne. Narodowy Fundusz Zdrowia dawniej refundował parę butów, ale obecnie w ramach oszczędności poprzestał na jednym. Jeśli pacjenta stać, kupi drugi taki sam. Jeśli nie - będzie miał nie do pary.

Kontrowersje wokół NFZ

Inny przepis dyskryminuje bezrobotnych. Okazuje się, że refundacja aparatów słuchowych na dwoje uszu przysługuje tylko osobom czynnym zawodowo, dzieciom do lat 18 lub osobom do 26. roku życia, jeżeli wciąż się uczą. Osoby szukające pracy powinny nie słyszeć tylko na jedno ucho.

Czasem poszukiwanie oszczędności może mieć poważniejsze skutki niż kuśtykanie w jednym bucie i kłopot ze słuchem. Aby ograniczyć wydatki, zabroniono lekarzom pierwszego kontaktu zlecać część badań. Opóźnia to możliwość postawienia szybkiej diagnozy, co może być groźne w przypadku nowotworów.

- Internista z przychodni, podejrzewający u pacjenta na przykład raka żołądka, nie może go od razu skierować na gastroskopię - wyjaśnia dr Roman Budziński. - Wypisuje skierowanie do specjalisty. Chory ustawia się w kolejce do gastrologa, mijają kolejne tygodnie. Gastrolog wypisuje skierowanie, znów płynie czas. Po kilku miesiącach czekania szanse na uratowanie poważnie maleją. Znam, niestety, wiele takich przypadków...

Procedury ograniczające zlecanie badań odczuwane są przez wszystkich, którzy się zetknęli z naszą służbą zdrowia.

- Przywiozłem nocą na SOR w Szpitalu Miejskim w Gdyni znajomego z otwartym złamaniem nogi - wspomina lekarz z Trójmiasta. - Dwie godziny czekaliśmy w izbie przyjęć, aż zejdzie ortopeda lub chirurg. Kość wystawała, znajomy strasznie cierpiał, więc spytałem, czy ktoś nie może od razu zlecić rentgena. Nikt nie mógł. Kiedy wreszcie zszedł specjalista, popatrzył na nogę i oczywiście wypisał skierowanie na zdjęcie. A potem czekaliśmy w kolejce na rentgen kolejnych kilkadziesiąt minut. Z wygłoszonym wówczas głośno komentarzem, że "system ma pacjenta w d...", wszyscy czekający się zgodzili.

Zdziwienie psychiatry
- To jakaś paranoja - tak o absurdalnych rozporządzeniach mówi dr Leszek Trojanowski. A chyba wie, co mówi, bo w końcu jest dyrektorem Wojewódzkiego Szpitala Psychiatrycznego w Gdańsku.

Kontrowersje wokół ECS

Dr Trojanowski najpierw opowiada o nadesłanym przed miesiącem przez pomorski NFZ kategorycznym wezwaniu, nakazującym mu w ciągu 14 dni zwrócić 1,5 mln zł z kwoty otrzymanej za ubiegłoroczne świadczenia. Urzędnicy funduszu uznali, iż szpitalowi m.in. nie należały się pieniądze za pacjentów skierowanych przez sąd na przymusowe leczenie.

- Kazali oddać nawet to, czego mi jeszcze nie zapłacili - mówi szef szpitala psychiatrycznego. Kwotę z wezwania ostatecznie skorygowano... tysiąckrotnie, obniżając ją do około 1,5 tys. zł.

Wyjątkowe zdziwienie dr. Trojanowskiego budzi także kwestia interpretacji przez NFZ "dyżuru lekarskiego".

- Jeśli dyżur lekarski, to chyba musi być lekarz? - pyta dyrektor i pokazuje korespondencję w sprawie pacjentów, którzy po południu, nocą oraz w weekendy z powodu nieobecności psychiatry odbijają się od drzwi Szpitala Marynarki Wojennej i tłumnie zjeżdżają na Srebrzysko. - Fundusz podpisał ze Szpitalem MW kontrakt na stacjonarną psychiatrię, dał im pieniądze, a pacjenci trafiają do nas. Kiedy próbowałem sprawę wyjaśnić, dowiedziałem się, że to prezes NFZ musi "bardziej szczegółowo określić wymagania dotyczące dyżuru lekarskiego".

Szczegółowe określanie wymagań przez prezesa nie zawsze wychodzi na dobre finansom szpitala. Okazuje się, że pacjent chorujący np. na schizofrenię (a jest to choroba przewlekła, wymagająca stałego przyjmowania leków) może doprowadzić psychiatrów do bankructwa. Wystarczy, że po opuszczeniu szpitala taki chory odstawi leki i z tego powodu wróci po 14 dniach po pomoc, a już NFZ może zapłacić za niego tylko 70 proc. kosztów leczenia.

Lecznicza moc papieru
Lekarzy najbardziej denerwuje biurokracja.
- Mniej czasu na pacjenta, więcej na wypełnianie rubryk - mówi pomorski chirurg. - Przed 20 laty papierkowa robota związana z operacją zabierała pół godziny, teraz półtorej. Automatycznie odbywa się to kosztem chorego.

Likwidacja książeczek RUM sprawiła, że doktor musi teraz wypisywać na receptach dane pacjenta, łącznie z adresem i numerem PESEL. Kolejki wydłuży także decyzja, która zbulwersowała lekarzy i pacjentów na Mazowszu. Tamtejszy NFZ kontroluje, czy przedłużenie recepty wystawianej osobie przewlekle chorej wiązało się z badaniem lekarskim. Jeśli taki pacjent nie odstał w kolejce w przychodni, lekarz poniesie karę finansową. Ale to i tak nic wobec problemów osób biorących droższe leki na rzadkie choroby. Przy szpiczaku, odmianie raka szpiku kostnego, przedłużenie recepty na lek oznacza dla pacjenta konieczność położenia się co trzy miesiące do szpitala.

Wszystkie te przepisy zostały wymyślone po to, by uszczelnić system wydatków na leki. Chociaż niełatwo sobie wyobrazić handel na czarnym rynku lekiem na szpiczaka.

Absurdalne rozporządzenia towarzyszą nam od początku do końca życia. A nawet po śmierci. Barbara Kozłowska, rzecznik praw pacjenta, interweniowała niedawno u minister zdrowia w sprawie udostępniania rodzinie zmarłego dokumentacji medycznej. Pacjent przed śmiercią musi wyrazić na to zgodę.

- A co zrobić w sytuacji, gdy na przykład nieprzytomny trafił do szpitala i nie zdążył zgody wyrazić? - pyta pani rzecznik.

No właśnie, potrzebny będzie chyba jakiś dodatkowy przepis. Bo, jak mówi prawo Murphy'ego udoskonalanie przynosi w końcu jakieś efekty.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dziennik Zachodni / Wielki Piątek

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gdansk.naszemiasto.pl Nasze Miasto