Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Historia Starej Oliwy. Gra o tron, czyli awantura w oliwskim klasztorze

Marek Adamkowicz
Widok klasztoru w Oliwie, lata 80. XVIII wieku
Widok klasztoru w Oliwie, lata 80. XVIII wieku Ryc. M. Deisch
W tym roku mija 90 lat od momentu włączenia Starej Oliwy w granice Gdańska. Z tej okazji przybliżamy historię dzielnicy. W 1697 r. ważyły się tu losy polskiego tronu .

Oliwa na rycinie Mateusza Deischa jawi się sielankowo. Mamy tu kościół i zabudowania klasztorne, są kochankowie flirtujący w cieniu. Asumpt do niepokoju dają tylko jeźdźcy. Ci sprawiają wrażenie, jakby się szykowali do pojedynku albo do gonitwy.

Dzieło Deischa pochodzi z lat 60. XVIII wieku, ale równie idylliczny klimat posiadała Oliwa i u schyłku poprzedniego stulecia, tyle że wtedy przetoczyły się przez nią - zresztą nie po raz pierwszy - wichry historii.

Kandydat z przypadku

Jesienią 1697 r. na redzie Gdańska pojawiła się eskadra francuska pod dowództwem Jeana Barta. Słynnemu admirałowi powierzono zadanie przetransportowania do Polski Franciszka Ludwika Burbona, księcia Conti, który w drodze elekcji miał zostać następcą zmarłego króla Jana III Sobieskiego.

Pomysł na tę kandydaturę wyszedł od ambasadora Francji w Warszawie i spotkał się z zainteresowaniem Ludwika XIV. Dla Króla Słońce była to okazja do umocnienia swojej pozycji na arenie międzynarodowej, a zarazem sposobność, aby pozbyć się z kraju księcia Conti, do którego nie miał zbytniego zaufania. Otrzymawszy wiadomość, że sejm elekcyjny wybrał - znaczną większością głosów - Kondeusza na króla, Ludwik XIV wezwał go do siebie, nie wyjawiając jednak celu zaproszenia. Jak gdyby nigdy nic wprowadził go do salonu, by w tym właśnie momencie oznajmić zebranym: „Oto przyprowadzam wam króla”.

Sam zainteresowany nie sprawiał wrażenia szczęśliwego. Niespodziewane honory spadły na niego jak grom z jasnego nieba. Potwierdza to w pamiętnikach książę Saint-Simon, stwierdzając, że „książę Conti był nader daleki od pożądania sukcesu, jakim byłoby wyniesienie na tron, o którym nigdy nie marzył; można nawet powiedzieć, że się tego lękał”. Nic dziwnego, że do podróży szykował się nader opieszale, co skrzętnie wykorzystał elektor saski i późniejszy król August II Mocny. Wkroczywszy z wojskiem do Polski, szybko pozyskał licznych zwolenników.

Kiedy więc 26 września 1697 r. wioząca księcia Conti eskadra Jeana Barta stanęła na redzie gdańskiego portu, poparcie dla francuskiego kandydata było już relatywnie niewielkie. Dzień wcześniej za elektorem saskim opowiedział się nawet Gdańsk, który, wedle obietnic francuskich emisariuszy, miał z otwartymi rękoma czekać na pojawienie się Kondeusza.

Między koronacją a biesiadowaniem

August II działał metodą faktów dokonanych. Nie zważając na trudności, zdobył królewskie insygnia złożone na Wawelu. Ponieważ klucze do skarbca mieli zwolennicy Contiego, elektor kazał wybić dziurę w murze i tędy wyciągnął oznaki władzy królewskiej. A kiedy już je posiadł, został koronowany.

O ile August II nie ustawał w wysiłkach, by umocnić swoją pozycję, o tyle jego rywal czekał na wybrzeżu na dalszy rozwój wypadków. Kwaterą Kondeusza stała się Oliwa, w której raz po raz organizowano wystawne biesiady. Ich echa, o czym zaświadcza książę Saint-Simon, docierały aż nad Sekwanę.

„Biskup płocki wydał wielką ucztę na cześć księcia koło klasztoru oliwskiego, z udziałem wszystkich co znaczniejszych Polaków. Pili na cześć swojego króla on zaś nie przyjął jeszcze swojego tytułu i wzniósł toast za wolność Rzeczypospolitej. Pewien szlachcic gaskoński ze świty księcia Marege, którego dowcipy i docinki pokłóciły ze wszystkimi, ledwie wstawszy z ciężkiej choroby wyjechał ze swym panem. Był na uczcie, gdzie pito szczerze po polsku. Zmuszano go, choć bronił się, jak mógł. Książę przyszedł mu z pomocą tłumacząc, że jest chory, ale Polacy, którzy, chcąc, by ich zrozumiał, mówili wszyscy po łacinie, i to kiepską łaciną, nie uznali całkiem tego usprawiedliwienia i zakrzyknęli wściekle: Bibat et moria tur! [Niech pije i umiera!] Marege, bardzo dowcipny, ale też choleryk, nie mógł się uspokoić jeszcze gdy to opowiadał po powrocie, i wywoływał mnóstwo śmiechu tą przygodą”.

Oczekiwanie na katastrofę

W chwilach wolnych od biesiad Conti snuł plany wojenne i odbierał fałszywe wiadomości o nadchodzących posiłkach. Tak naprawdę niewiele jednak mógł zdziałać, gdyż… nie miał wojska. Do Polski przybył z sześcioma okrętami Barta, a to było stanowczo za mało, by zawojować kraj, zaś targi dyplomatyczne na niewiele się zdały. Przeciągający się, a do tego bezowocny pobyt nadwerężył nerwy Francuzów. Kiedy więc doszło do incydentu z udziałem admiralskiego pisarza, który wszedł w sprzeczkę z załogą Wisłoujścia, Bart nie wytrzymał. Opanował stojące na redzie, wyładowane towarami, gdańskie statki handlowe. W odpowiedzi gdańszczanie wzniecili tumult. Jego ofiarą padli znajdujący się w mieście kupcy francuscy, ale też lokaj Kondeusza, którego rozebrano do naga, przywiązano do słupa i kazano mu krzyczeć: „Niech żyje książę Conti!”

Kropkę nad „i” postawiły wojska polsko-saskie, które po intensywnym marszu zjawiły pod Gdańskiem. Wieczorem 8 listopada dotarły do Oliwy, a rankiem następnego dnia ruszyły do ataku.

Czarne chmury nad klasztorem

Zaskoczenie stronników Kondeusza była całkowite. Wydaje się natomiast, że zdziwiony nie był ówczesny opat, Michał Antoni Hacki, który jako „tuendo partes (trzymający stronę) Augusta króla, dawał sekretnie znać o wszystkiem do Krakowa”.

Opisy najazdu na Oliwę A.D. 1697 są wyjątkowo barwne, choć napadniętym z pewnością nie było wtedy do śmiechu. Sasi ścigali zwolenników Contiego po całym klasztorze. Wyciągali ich z ambon i konfesjonałów, siekli przy wozach oraz w karetach, przy okazji rabując, co tylko się dało. Walczono na szable i pistolety, strzelano z łuków, bo taką akurat bronią władali Wołosi na służbie Jerzego Lubomirskiego, będącego w tym czasie stronnikiem księcia Conti. Walka przeniosła się na przyklasztorny cmentarz, a nawet na brzeg morza, gdzie Sasi próbowali złapać marynarzy Barta.

Francuski dziejopis, Jean Baptiste Desroches de Parthenay, relacjonował tę bitwę następująco: „Kasztelan kaliski, którego szczególnie poszukiwali Sasi, był tyle szczęśliwy, że nie wpadł w ich ręce, uszedłszy do lasu, gdzie 30 żołnierzy długi czas na próżno go szukało. Lubomirski, starosta sandecki [sądecki], w większem daleko był niebezpieczeństwie, gdy z szablą w dłoni z pięcioma tylko ludźmi przebijać się musiał przez mnogie gromady nieprzyjaciół, spośród których jednakże zdołał ujść nie poniósłszy na ciele żadnego szwanku. Biskup kijowski i kasztelan brzeski schronili się do kościoła, ale Sasi wyparli drzwi gwałtownie, kasztelana zbili okropnie, a biskupowi modlącemu się na stopniach ołtarza, wydarli krzyż brylantami wysadzany”.

Cios zadany przez wojska Augusta II, połączony z upadkiem twierdzy w Malborku, która wkrótce skapitulowała przez Sasem, i ogólna sytuacja w kraju, zmusiły księcia Conti do wycofania się z Rzeczypospolitej.

Czas zresztą był ku temu najwyższy. Zima nie sprzyjała prowadzeniu wojny. Zresztą i pretendent nie miał na nią ochoty. Nieceniony Saint-Simon zauważył wręcz, że: „Książę, który nie umiał ukryć rozpaczy przy wyjeździe [z Francji], nie mógł przeszkodzić temu, by dostrzeżono jego wielką radość z powrotu”.A

Partnerem cyklu o Starej Oliwie jest Inpro

od 7 lat
Wideo

META nie da ci zarobić bez pracy - nowe oszustwo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gdansk.naszemiasto.pl Nasze Miasto