Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Historia z paragrafem: Jak ukraść statek, czyli cudowna zmiana między Gdańskiem a Gdynią

Dorota Abramowicz
Zdjęcie ilustracyjne
Zdjęcie ilustracyjne R.Kwiatek/Archiwum DB
Ukraść samochód, wymienić tablice, a nawet przemalować auto prawie każdy złodziej potrafi. Ale zrobić to samo ze sporym statkiem, zmieniając mu nazwę, banderę i armatora to już jest złodziejska sztuka. Dokonano jej przed niespełna 20 laty na Zatoce Gdańskiej, a dokładniej gdzieś między Gdańskiem a Gdynią. Sprawą zajął się Interpol, a "Wieczór Wybrzeża" opisał ją jako precedens w skali kraju.

Historia ta zaczęła się w kwietniu 1993 r., gdy ze stoczni remontowej w Ramsgate w hrabstwie Kent w Zjednoczonym Królestwie Wielkiej Brytanii zginął statek.

Zguba, wybudowana w 1955 roku i początkowo ochrzczona jako "Andrea", miała wówczas już całkiem frapującą kryminalną przeszłość. Poprzedni właściciele wykorzystywali motorowiec do przemytu narkotyków. Na trop przestępczej działalności wpadli policjanci i celnicy, ostatecznie "Andrea" została zajęta przez brytyjski Urząd Celny. Urząd wystawił statek na sprzedaż, kupcem okazał się niejaki Marc C.

Czytaj także: Gdańsk - Gdynia. Nieuczciwy monter złapany na próbie kradzieży

Nowy armator wyraźnie przeliczył się z możliwościami finansowymi - rozpoczął niezbędny remont, ale nie miał już pieniędzy na jego opłacenie. Obciążył go hipoteką, ale i to nie pomogło. Zdecydował więc o sprzedaży motorowca firmie Westpoint Overseas Limited. Niestety, okazało się, że koszty remontu znacznie przekroczyły koszt zawartej umowy i Marc C. zaczął zastanawiać się, jak odzyskać pieniądze - nomen omen - utopione w dawnym statku przemytniczym.

Tymczasem w lutym 1993 r. Westpoint przemianował "Andreę" na "Redeem" i kontynuował remont. Błogi spokój księgowych renomowanego brytyjskiego armatora zakłóciło przysłanie rachunku... za pilotaż m/v "Redeem" . Natychmiast wysłano do stoczni pracowników firmy, którzy zamiast motorowca zobaczyli puste nabrzeże.
Na miejsce kradzieży statku wezwano policję, która ustaliła, że Marc C. na podstawie sfałszowanych dokumentów sprzedał w imieniu Westpoint Overseas Limited połowę udziałów w statku Grekowi, Nicolasowi L. W ten sposób nie dość, że zdobył gotówkę, to jeszcze zachował prawa własności do połówki motorowca.

Wieści o działaniach policji dotarły do dowodzącego statkiem Nicolasa L. poza granicami brytyjskich wód terytorialnych. Wiele wskazywało, że na "Redeem" czekał już kolejny kupiec, więc L. nie miał najmniejszej ochoty na powrót. I tak 9 lipca 1993 r. statek pod banderą Belize wpłynął do portu w Gdańsku.

Statek nie igła, a Europa - nawet dwie dekady temu - nie przypominała krajów trzeciego świata. Informacja o pojawieniu się w polskim porcie porwanej jednostki dotarła do brytyjskich detektywów, którzy natychmiast powiadomili Interpol. Kiedy jednak detektywi zaczęli rozpytywać się o "Redeem", kapitan Nicolas L. podniósł kotwicę i cichcem wypłynął z Gdańska w nieznanym kierunku.

Kryminalna lista przebojów Pomorza: Rozbójnik z wódką, nadpobudliwy wandal i wymyślony morderca

Dwa tygodnie później do gdyńskiej Stoczni Remontowej Nauta wszedł pod pozorem przedłużenia świadectwa radiotelekomunikacyjnego niezapowiedziany przez nikogo statek m/v "Titi" bandery honduraskiej z załogą składającą się z Polaków, Algierczyków i Litwinów. Dowodził nim kapitan Nicolas L., podający się też za armatora statku. Przy wejściu do portu nie pokazał żadnych dokumentów, dopiero wieczorem wszelkie niezbędne papiery z certyfikatem okrętowym dostarczył agent. Niektórzy potem wspominali, że dokumenty jeszcze pachniały farbą drukarską.

Na szczęście dla brytyjskiego armatora prywatni detektywi byli fachowcami i zaczęli badać ruch statków we wszystkich polskich portach. Pojawienie się w Gdyni "Titi" wzbudziło ich podejrzliwość. Ustalili, że parametry "Redeem" i "Titi" były identyczne, sygnał rozpoznawczy statku nie figurował w żadnym rejestrze, a osoba malująca na burcie nazwę statku nie miała zbyt wprawnej ręki. Późniejsze śledztwo wykazało, że na krótkiej trasie między Gdańskiem a Gdynią doszło do zmiany bandery, nazwy oraz armatora. Prace kosmetyczno-malarsko-maskujące wykonała sama załoga.

Kapitan Nicolas L. początkowo zaprzeczał sugestiom, jakoby jego statek był zaginionym "Redeem". - Udowodnię swoją uczciwość - zapowiedział. - Skompletuję i dostarczę niezbędne dokumenty.

Następnie wyjechał z Gdyni i wszelki ślad po nim zaginął. Podobnie zniknęła międzynarodowa załoga, która wcześniej powiadomiła agenta, że L. nie dość, że im nie płaci, to jeszcze lodówka statkowa świeci pustkami.
Na początku sierpnia 1993 r. do Sądu Wojewódzkiego w Gdańsku wpłynął wniosek o aresztowanie statku "Titi" stojącego w Naucie. Po zarządzeniu aresztu okazało się, że "Titi" jest otwarty, pozbawiony wachty, a nieznani osobnicy zdążyli wynieść z niego co bardziej wartościowe części. Nauta domagała się od agenta polsko-greckiej spółki usunięcia jednostki z akwenu stoczni. Poprzedni właściciel żądał zwrotu statku. I wszyscy czekali na zakończenie rozprawy przed Sądem Wojewódzkim w Gdańsku.

Pod koniec artykułu autorka tekstu, Beata Jajkowska, zadała kilka pytań: "Jak to się dzieje, że statek wchodzi do portu na kilka dni, następnie wychodzi z niego po to, by w drodze nieoczekiwanie i niemal bezkarnie zmienić banderę, nazwę i armatora? Jak to się dzieje, że statek wpływa i wypływa z portu, nie legitymując się żadnymi dokumentami? A jeśli już, to dlaczego nikt nie sprawdza ich wiarygodności? Jak to możliwe, że polsko-grecki agent nic nie wie o inwencji kapitana statku. Czyżby udawał Greka?"

Pytania pozostały bez odpowiedzi.

od 7 lat
Wideo

Uwaga na Instagram - nowe oszustwo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gdansk.naszemiasto.pl Nasze Miasto