Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Jachty uciekają z Polski

Edward Zając Edward ZajĄc
- Złe przepisy żeglarskie nie dają mi wyjścia. Muszę pływać pod obcą - w moim przypadku niemiecką - banderą. W zeszłym sezonie przepłynąłem samotnie po Bałtyku prawie tysiąc mil na jachciku długości 6,3 metra; gdybym ...

- Złe przepisy żeglarskie nie dają mi wyjścia. Muszę pływać pod obcą - w moim przypadku niemiecką - banderą. W zeszłym sezonie przepłynąłem samotnie po Bałtyku prawie tysiąc mil na jachciku długości 6,3 metra; gdybym miał polską banderę, nie mógłbym nawet wypłynąć z portu! Mam już 63 lata, więc nie mogę wiecznie czekać na to, że za ileś lat nastąpi i w Polsce liberalizacja.

Polskie żeglarstwo morskie po wojnie praktycznie przestało istnieć. Lekki powiew wiosny ‘56 roku sprawił, że i żeglarze niekiedy mogli wypłynąć na morze. Nie będę tu opisywał tych przeszkód, jakie zapaleńcy musieli pokonać, aby to zrobić.
Wydawało się, że wielkie zmiany ‘89 roku otworzą żeglarzom drogę na morze. Niestety, nic bardziej złudnego. Restrykcyjne przepisy dotyczące możliwości żeglowania morskiego niewiele się zmieniały. Nawet wejście Polski do UE nie zmieniło zapatrywań naszych władz morskich na kwestię żeglarstwa morskiego. Budziło to coraz powszechniejsze przekonanie, że zarówno urzędy morskie, jak i Polski Związek Żeglarski są głównym przeciwnikiem liberalizacji, dostosowania polskich przepisów do europejskich standardów.
Jest takie powiedzenie: Polak potrafi... może niekoniecznie o całkowicie pozytywnym wydźwięku. Żeglarze znajdowali "wyjście zapasowe". Wystarczyło przecież przewieźć jacht na przyczepie do pierwszego zagranicznego portu, tam go zwodować - i droga w świat stała otworem. To nie jest niestety przeszłość - tak jest obecnie w Polsce należącej do UE!
Inną metodą znaną żeglarzom jest stacjonowanie jachtu w obcym porcie, poza zasięgiem jurysdykcji polskich urzędów morskich. Pozwala to pływać pod polską banderą, ale bez przymusu stosowania się do naszych przepisów. Nikt dokładnie nie wie, ile jachtów w ten sposób opuściło Polskę - niektórzy mówią, że połowa ogólnej ich liczby.
Drastycznym sposobem ucieczki przed polskimi przepisami jest rejestracja jachtu pod obcą banderą. Nie od rzeczy będzie tu wspomnieć, że prawie wszystkie polskie statki handlowe skorzystały z tej możliwości. Od kilku lat zjawisko to dotyczy również jachtów. Wejście do UE pozwoliło Polakom szukać pracy w krajach Unii, zakładać tam swoje firmy. Otworzyło też szeroko możliwość rejestracji jachtów za granicą, zresztą nie tylko w krajach unijnych. Powód jest jeden: żeglarze szukają wolności!
Dyr. Królikowski pisze, że projekt przepisów oparty jest na wzorcach brytyjskich i szwedzkich. "Zapomniał" tylko dodać, że tamtejsze przepisy dotyczące żeglugi komercyjnej (statków handlowych, rybackich czy pasażerskich) chciał zastosować w Polsce do jachtów rekreacyjnych, służących pływaniu dla przyjemności. To nie jest drobna pomyłka!
W obu tych krajach jachty zwolnione są całkowicie z przepisów dotyczących żeglugi morskiej. W Anglii na jachtach o długości do 45 stóp (ok. 13,7 m) jedynym wymaganym dokumentem jest dowód własności. W Szwecji dotyczy to jachtów sięgających 12 metrów długości lub 4 metrów szerokości. Owszem, prowadzone są szkolenia, wydawane różne patenty, szeroko rozpowszechniane są publikacje dotyczące bezpiecznego żeglowania. Są to jednak tylko zalecenia.
Zastanawiam się, jaki cel do spełnienia miał list dyr. Królikowskiego? W tym samym dniu, w Słupsku po raz pierwszy udało się zebrać razem przedstawicieli wszystkich trzech urzędów morskich oraz żeglarzy reprezentujących różne opcje: oficjalne związki żeglarskie, stateczki komercyjne, armatorów jachtów prywatnych oraz stowarzyszenia grupujące żeglarzy opowiadających się za swobodą żeglarstwa morskiego. Jako uczestnik tego spotkania mogę wyrazić nadzieję, że było ono wydarzeniem wręcz przełomowym dla rozwoju polskiego żeglarstwa morskiego.
Na spotkaniu tym dyr. Rekść ze Słupskiego Urzędu Morskiego wyszedł z propozycją, która została zaakceptowana przez wszystkich przedstawicieli żeglarzy: zmianę przepisów i oparcie się na wzorcach brytyjskich. Osoby reprezentujące Gdyński Urząd Morski (któremu szefuje dyr. Królikowski) nie wypowiadały się - wystąpiły tylko w roli obserwatorów.
Zmiany proponowane przez dyr. Rekścia i popierane przez ministra Wiecheckiego mają wielu przeciwników. Urzędnicy pozbywają się władzy nad żeglarzami. Wielu działaczy żeglarskich przestanie zarabiać na różnych atestach, świadectwach czy stempelkach. Nie są to małe kwoty: jeden z żeglarzy na słupskim spotkaniu pokazał rachunki na kwotę ponad tysiąca złotych za przegląd techniczny, wystawione przez obecnego na sali inspektora. Wprowadzony w ostatnich dniach ubiegłej kadencji obowiązek rejestracji i przeglądów technicznych jachtów śródlądowych miał zapewnić inspektorom technicznym i Związkom dochód liczony w milionach złotych.
Minister Wiechecki zapowiada, że stworzy warunki do powrotu statków pod polską banderę. Wierzę w jego intencje, jak również w to, że dyr. Rekść jest zdecydowany wprowadzić polskie żeglarstwo do Europy. Jednak, na wszelki wypadek, w tym sezonie nadal będę pływał pod obcą banderą. To obecnie jedyna możliwość, abym bez przeszkód ze strony administracji morskiej żeglował z kim chcę, na czym chcę i tam, dokąd chcę. Tym bardziej że preferuję żeglugę samotną na małym jachcie. Stanąłem przed wyborem: albo obca bandera, albo nigdy nie zrealizuję marzeń o samotnym żeglowaniu. Nie jestem dumny z bandery powiewającej na rufie "Holly", ale to ona daje mi wolność - prawie pół wieku po moim pierwszym publicznym wystąpieniu w sprawie swobody żeglowania.
*Autor jest członkiem Stowarzyszenia Armatorów Jachtowych

Żeglarstwo na krótkiej cumie

n 21 marca opublikowaliśmy w "Dzienniku Bałtyckim" artykuł pt. "Topienie żeglarstwa w morzu przepisów", w którym opisaliśmy projekty nowych - naszym zdaniem bardzo szkodliwych - zarządzeń planowanych do wprowadzenia przez urzędy morskie. Jak twierdzą urzędnicy - ich celem jest wyłącznie dobro i bezpieczeństwo żeglarzy. Tymczasem polskie żeglarstwo - i bez tych regulacji - jest krępowane niespotykaną w Europie plątaniną przepisów. Nigdzie indziej urzędy nie troszczą się o żeglarzy tak jak u nas. Efektem tej fałszywej troski jest całkowita zapaść żeglarstwa, ucieczka jachtów pod obce bandery, utrata wpływów przez polski biznes turystyczny i niedorozwój portów jachtowych.
W naszej publikacji przedstawiliśmy stanowisko środowiska żeglarskiego: domaga się ono nie tylko wstrzymania wprowadzania nowych przepisów, ale przede wszystkim liberalizacji dotychczasowych. Żeglarze chcą, żeby w Polsce było po prostu tak jak w Europie.
Dwa dni po tej publikacji doszło do zapowiadanego spotkania żeglarzy z ministrem gospodarki morskiej Rafałem Wiecheckim oraz dyrektorami urzędów morskich. Uczestnicy tego spotkania relacjonowali nam, że byli autentycznie zaskoczeni radykalną zmianą tonu i nastawienia urzędników. Dyr. Rekść, szef Urzędu Morskiego w Słupsku, zaproponował wręcz, by w projektowaniu nowych, liberalnych przepisów oprzeć się na wzorach europejskich. Czyżby więc nastąpił przełom?
A jednak w tym samym dniu dyr. Urzędu Morskiego w Gdańsku skierował do "Dziennika Bałtyckiego" list, w którym zdecydowanie bronił pierwotnych, restrykcyjnych pomysłów urzędniczych (oczywiście motywując to bezgraniczną troską). Ten list wywołał wielkie oburzenie żeglarzy i pytanie: do czego naprawdę zmierzają urzędnicy, komu ufać i czyje stanowisko jest wiążące?
Nie ukrywam, że też chcielibyśmy to wiedzieć!

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gdansk.naszemiasto.pl Nasze Miasto