Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Jak działał kontrwywiad "Solidarności".Tajni łącznicy

Barbara Szczepuła
Fot. A.Warżawa
Fot. A.Warżawa
Jurek zapytał: - Jest niebezpieczna robota. Wchodzisz? Zgodził się bez wahania, choć jeszcze nie wiedział, w co się ładuje. Potem, gdy poznał szczegóły, spytał: - Dlaczego mnie wybrałeś? – Bo na boisku jesteś ...

Jurek zapytał: - Jest niebezpieczna robota. Wchodzisz? Zgodził się bez wahania, choć jeszcze nie wiedział, w co się ładuje. Potem, gdy poznał szczegóły, spytał: - Dlaczego mnie wybrałeś? – Bo na boisku jesteś twardym zawodnikiem. Grasz ostro, ale zawsze uczciwie. Nigdy nie cofnąłeś nogi.
***
Każdy dzwonek do drzwi, to był potworny stres, choć byli przecież przekonani, że Adam nie pęknie. Ale Jurek pracował w katedrze kryminalistyki i słyszał, jak milicjanci chwalili się, że mają jakieś środki farmakologiczne, które rozwiązują języki...
***
Jerzy Hall, brat Aleksandra otrzymał ważne zadanie. Musiał znaleźć człowieka zaufanego i odważnego, rozsądnego, ale niezwiązanego z opozycją, czyli takiego, któremu esbecy nie deptali po piętach. Człowiek ten miał spotykać się z kapitanem SB, Adamem Hodyszem i odbierać od niego informacje przeznaczone dla liderów "Solidarności". Jerzy zapoznał się z instrukcją SB dotyczącą werbowania agentów i szukał człowieka, który nie ma predyspozycji potrzebnych TW. Na jakich ludzi
stawiała SB? Takich, którzy lubią kobiety, to raz. Tych, co lubią mężczyzn, to dwa. Amatorów alkoholu, to trzy. Na nich bowiem można było łatwo znaleźć haki, a to była podstawa. Hodysz mówił, że nikogo "torturami" nie nakłania się do współpracy. Wystarczy strach i pieniądze.
Jerzy wytypował pięć osób, które nie miały takich skłonności i zaczął im się bacznie przyglądać.
***
@Tekst:Przed Sierpniem ’80 kapitan Adam Hodysz, oficer pionu śledczego Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych przekazywał informacje bezpośrednio Aleksandrowi Hallowi. Wszystko zaczęło się 12 grudnia 1978 roku, gdy wyszedł z przesłuchiwanym liderem RMP na korytarz i powiedział cicho:
- Racja jest po waszej stronie.
W Halla jakby piorun strzelił. Najpierw oczywiście podejrzewał prowokację, bo jakże to, esbek, człowiek ustabilizowany, dobiegający czterdziestki, a więc nie jakiś nieodpowiedzialny młokos, nagle przechodzi na drugą stronę i proponuje współpracę? Ale już podczas pierwszego spotkania na boisku szkoły budowlanej we Wrzeszczu Adam Hodysz przekazał nazwisko tajnego współpracownika SB, świetnie ulokowanego w WZZ - Edwina Myszka.
- Gdyby Adam nie zdekonspirował Myszka - mówi Jerzy Hall - historia Polski potoczyłaby się pewnie inaczej. Strajk sierpniowy mógłby zostać w porę zablokowany przez władze…
Potem z Hodyszem spotkał się Bogdan Borusewicz, bo wszyscy wiedzieli, że "Borsuk" ma siódmy zmysł i wyczuje fałsz albo prowokację na odległość. Hodysz opowiedział mu o swojej rodzinie, o ojcu, który zginął w Powstaniu Warszawskim i o tym, że mama zmarła, gdy miał 15 lat. Adama i jego młodszą siostrę Ewę wychowywała babcia. Po studiach matematycznych na Politechnice Gdańskiej zdecydował się na pracę w "firmie", w sekcji niemieckiej kontrwywiadu, bo sądził, że będzie łapać szpiegów. Tymczasem okazało się, że miał walczyć - jak pisał Norwid - z "kilkoma myślami, co nie nowe". Śledzić studentów i robotników.
Po jakimś czasie kapitan Hodysz podał nazwiska następnych agentów: Piotra Jażdżewskiego i Janusza Bacha.
- Ojej, jaka szkoda, że to właśnie nasz Piotruś - zmartwiła się pani Hallowa, mama Olka i Jurka, która Piotra, biednego studenta spod Człuchowa, dokarmiała jak mogła.
***
W czasie karnawału "Solidarności", gdy Aleksander Hall i Bogdan Borusewicz stali się osobami publicznymi, nie mogli spotykać się w lasach z kapitanem Hodyszem. Hall tracił po kilka godzin na przesiadanie się z tramwaju do autobusu, na jakieś bezsensowne jazdy za miasto, wysiadanie na przystankach, na których nikt nie wysiadał i łapanie następnego autobusu. Wtedy właśnie Jurek Hall wytypował Jarka Reszko. Razem studiowali prawo, razem grali w piłkę nożną, razem pchali po Sopocie wózki, bo obaj mieli małe dzieci. Podczas jednego z takich spacerów Jurek zapytał: - Jest niebezpieczna robota. Wchodzisz? Zgodził się bez wahania, choć jeszcze nie wiedział, w co się ładuje. Potem, gdy poznał szczegóły, spytał: - Dlaczego mnie wybrałeś? – Bo na boisku jesteś twardym zawodnikiem. Grasz ostro, ale zawsze uczciwie. Nigdy nie cofnąłeś nogi.
***
Pijemy herbatę w zawalonym książkami mieszkaniu Jarosława Reszko na Niedźwiedniku. Pokazuje mi wycinek z gazety z 1972 roku. Jest to informacja o tym, że pijany kierowca potrącił biegnącą do autobusu kobietę.
- To była moja mama. Miałem wtedy 16 lat. Siostra dwa lata mniej. Zostaliśmy sami…
A ja myślę, że jest jakieś podobieństwo rodzinnych historii Adama Hodysza i Jarosława Reszki. Gdy spotkał się po raz pierwszy z Adamem - tak właśnie mówi o Hodyszu – ten chciał poznać jego historię, więc opowiedział mu, że mama, Alina, z domu Rodziewiczówna, łączniczka Armii Krajowej dwa lata przesiedziała w łagrze w Archangielsku, mówił o wujku Ziutku, który walczył u "Łupaszki" i z syberyjskiego łagru wrócił dopiero w 1956 roku, o wujku Mietku, żołnierzu AK, któremu udało się uciec Sowietom pod Wilnem. Opowiadał o ciągłym nękaniu rodziny przez UB, gdy po wojnie wszyscy razem mieszkali w Giżycku.
- Wie pani, dlaczego tak naprawdę zgodziłem się na propozycję Jurka? Bo miałem dług wobec mamy i wujka Ziutka. Wcześniej byłem zbuntowanym nastolatkiem, indoktrynacja szkoły też pewnie zrobiła swoje, więc zarzucałem mamie, że patrzy na Polskę przez pryzmat rodzinnych dramatów, że nie rozumie, co się dzieje tu i teraz. Mówiłem - bo tak wtedy myślałem - że socjalizm nie jest taki zły. Pamiętam, że strasznie ją to zabolało. Gdy zginęła, pojawiły się wyrzuty sumienia, nie mogłem już jednak z nią o tym porozmawiać. Gdy zostałem tym łącznikiem, miałem poczucie, że robię coś pożytecznego i że mama byłaby ze mnie dumna.
Pierwszy raz spotkał się z Hodyszem w Sopocie, na tyłach Wydziału Zarządzania Uniwersytetu Gdańskiego. To był chyba wrzesień 1981 roku. Co pamięta po 24 latach? To, że uczestniczył w czymś ważnym, pożytecznym i niebezpiecznym. Gdyby Adam pękł... Byłoby niedobrze, nawet bardzo niedobrze. Ale to twardy facet.
Powstał łańcuch, a może raczej siatka. Adam informował Jarka, a czasem swoją siostrę Ewę, która powtarzała to Jarkowi, Jarek – Jerzemu Hallowi, on - swojemu bratu Aleksandrowi, ten zaś przekazywał informacje Bogdanowi Borusewiczowi.
- Nie znałem Reszki, bo tak było po prostu bezpieczniej – mówi mi Borusewicz.
- Był jeszcze Sławek Sobol i asystent z politechniki, który nazywał się Lamek. Jeździłem czasem do akademika i przekazywałem mu meldunki - przypomina sobie Jarosław Reszko.
***
Aleksander Hall pamięta, że Hodysz studził ich gorące głowy. Gdy wpadli w euforię w listopadzie 1980 roku po zarejestrowaniu "Solidarności", Adam oznajmił: - Widziałem wnioski o areszt dla całej czołówki RMP z tobą na czele oraz władz "Solidarności" z Borusewiczem i Wałęsą.
Nie miejcie złudzeń – przekonywał. W marcu 1981 roku dowiedzieli się od Hodysza, że pułkownik Ring podyktował sekretarce listę osób do internowania. Internowanie? - zastanawiał się Hall. Kojarzyło mu się to z losem polskiego rządu w Rumunii w 1939 roku.
Wkrótce przekonali się co miał na myśli pułkownik Ring.
12 grudnia 1981 roku Jurek Hall miał 39 stopni gorączki i leżał w łóżku, ledwie żywy. Olek urządzał w domu rodziców swoje imieniny. Nagle gdzieś około osiemnastej do Jurka zadzwoniła siostra Adama, Ewa. - Ula przeprasza, ale dziś nie przyjdzie - powiedziała i odłożyła słuchawkę. To było hasło na wypadek katastrofy.
- W jednej chwili wyzdrowiałem - wspomina Jerzy. - Telefonuję do Olka i powtarzam hasło. Po drugiej stronie zapada cisza. Jadę do rodziców. A tam przerażona mama kręci się po domu, biesiadników już nie ma, jak w piosence Kaczmarskiego: nie dogryźli kości, nie dopili wina... Wszyscy pobiegli do stoczni. Na schodach Jurek spotyka spóźnionego Leszka Waliszewskiego z regionu śląsko-dąbrowskiego.
- Nie ośmielą się nas zaatakować – uspokaja Waliszewski. - Jedno słowo i postawię region na nogi. Przykryjemy ich czapkami…
Jerzy Hall jedzie do stoczni, potem do Sopotu, by zaalarmować Bogdana. Jest już noc. Milicyjne suki otaczają dom Borusewicza. Jakaś pani z pieskiem mówi: - Strzelali do kogoś, ale chyba udało mu się uciec do lasu.
***
Jarosław Reszko początkowo przekazywał meldunki ustnie, ale po wprowadzeniu stanu wojennego tyle było danych, że choć fantastycznie wyrobił sobie pamięć, nie mógł wszystkiego ogarnąć i zaczął notować. Gdy Jurek Hall otrzymał pierwszy meldunek, zamarł ze zgrozy. Jakieś bazgroły nie do odcyfrowania. Nie wiedział, że Jarek jest dyslektykiem. Reszko spróbował pisać drukowanymi literami. Ćwiczył i ćwiczył godzinami, wreszcie meldunki stały się czytelne. Sporządzał je w trzech egzemplarzach: dla Aleksandra Halla, dla Bogdana Borusewicza, a trzeci dla Krzysztofa Czuperty, także kolegi z roku, który prowadził archiwum. Dziesiątki nazwisk internowanych i aresztowanych, informacje o toczących się śledztwach i o tych, którzy sypią. Jurek z Jarkiem spotykali się pod Operą Leśną w Sopocie, trochę biegali, grali w piłkę. – Weź futbolówkę - mówił Jarek przez telefon, to oznaczało, że coś przyniesie. Jeśli otrzymywał informację, że ktoś zaczął sypać, należało natychmiast uprzedzić zagrożonych.
- Zlecałem to często Markowi Biernackiemu, który kolportował bibułę w dużych zakładach i miał tam dobre kontakty. Marek pracował wtedy razem ze mną w Katedrze Kryminalistyki UG, która mieściła się w gdańskiej Katowni. Porobił tam różne skrytki i poupychał tyle gazetek, że powstał największy magazyn bibuły w Trójmieście. Część leży tam pewnie do tej pory… Listy internowanych, które Jarek przynosił od Adama, otrzymywał - okrężną drogą - Krzysztof Dowgiałło. On z kolei informował księdza Jankowskiego, a ten organizował pomoc rodzinom. Jerzy Hall wspomina, że kiedyś Adam Hodysz poinformował, iż SB szykuje prowokację wobec Lecha Kaczyńskiego. Nic konkretnego jednak nie wiedział. Kaczyński uczył ich obu prawa pracy. Był strasznym skrupulantem. Kiedyś Jurek
zdawał u niego to nieszczęsne prawo pracy, ale choć był dobrze przygotowany, dostał tylko czwórkę plus. Był zły, bo piątka zwalniała z egzaminu. Ale pewnie Leszek uznał, że znajomego nie wypada zwolnić z egzaminu. Taki legalista. Więc teraz Jurek idzie do Kaczyńskiego i jąka się: - Wiesz, SB coś na ciebie szykuje.
- Co?
- Nie wiem, ale uważaj, bo na zaocznych masz wielu studentów-milicjantów. Może będą chcieli ci coś wcisnąć…
Kaczyński oburzył się do żywego: - Co ty sobie myślisz?! Ja nigdy niczego nie wziąłem! Nawet kalendarza!
- Próbowaliśmy z Jarkiem obliczyć kiedyś ile nazwisk "przeszło" przez nasze ręce. Na pewno około tysiąca. Nie licząc zdemaskowanych przez Adama agentów.
- Agentów było co najmniej kilkudziesięciu – mówi Bogdan Borusewicz. – Mnie osobiście najbardziej poruszyło nazwisko Szumielewicza, mojego byłego nauczyciela. Miałem do niego zaufanie. Dzięki Adamowi Hodyszowi poznaliśmy też metody pracy SB, sposoby werbowania agentów. A nawet nastroje w "firmie".
***
Jarek Reszko spotykał się z Adamem Hodyszem głównie w lesie na pograniczu Wrzeszcza i Oliwy, w miejscu, które pięknie opisał Paweł Huelle w powieści "Weiser Dawidek". Spacerowali po ścieżce, mijali matki z dziećmi i psy ze swoimi właścicielami. Nikt ich nigdy nie niepokoił. Czasem umawiali się w domu siostry Adama. Na stole rozkładali książki i w razie wpadki mieli przekonywać, że to lekcja niemieckiego. Reszko remontował wówczas swoje mieszkanie na Niedźwiedniku, a żona z dziećmi mieszkała u teściów w Sopocie, więc czasem także w tym pustym mieszkaniu spotykał się z Adamem. Tutaj odbyło się też pierwsze w stanie wojennym spotkanie Adama Hodysza z ukrywającym się Olkiem Hallem. W pewnym momencie Jarek zauważył, że pod dom podjechał samochód z którego wysiada jego żona i szwagier. Zdrętwiał. Adam zdążył wybiec na klatkę schodową i przeczekał tę wizytę na wyższym piętrze. Na szczęście nie trwała długo.
***
W roku 1984 pętla wokół Adama Hodysza zaczęła się zacieśniać. Pewnego dnia do Jarka zadzwoniła Ewa i przekazała zaszyfrowaną prośbę o spotkanie. Adam aresztowany! Zawiadomił o tym natychmiast Jurka.
- Co robimy?
- W razie czego idziemy w zaparte.
Każdy dzwonek do drzwi, to był potworny stres, choć byli przecież przekonani, że Adam nie pęknie. Ale Jurek pracował w katedrze kryminalistyki i słyszał, jak milicjanci chwalili się, że mają jakieś środki farmakologiczne, które rozwiązują języki...
Minął tydzień, miesiąc, rok, minęły cztery lata. Hodysz wyszedł dopiero w grudniu 1988 roku. Wtedy, na plebanii u Świętej Brygidy, Jerzy Hall zobaczył go po raz pierwszy w życiu.
- Taki niepozorny facet, a takich fantastycznych rzeczy dokonał - pomyślał.
***
Jarosław Reszko jest dziś wicedyrektorem gdańskiej delegatury NIK. Jerzy Hall prowadzi księgarnię naukową na Wydziale Prawa Uniwersytetu Gdańskiego, jest sopockim radnym i przewodniczącym miejskiej komisji bezpieczeństwa. Adam Hodysz przeszedł na emeryturę. Jarek czasem do niego wpada, bo zaprzyjaźnili się przez te lata. Adam mówi mało i niechętnie wraca do tamtych lat.
:- Siedzi jak niedźwiedź w swoim ogródku w Rumi i częstuje domowym winem. Niby taki z niego pragmatyk, a przecież to, co robił było niezwykle romantyczne, takie porąbane, Conradowskie..
- A wy? Też przecież jesteście porąbanymi romantykami.
Śmieją się: - Byliśmy tylko łącznikami.

od 7 lat
Wideo

Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Jak działał kontrwywiad "Solidarności".Tajni łącznicy - Gdańsk Nasze Miasto

Wróć na gdansk.naszemiasto.pl Nasze Miasto