Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Jak Maciej Lesiński uciekł z Warszawy nad morze rowerem. Samotność długodystansowca

Gabriela Pewińska
Sobota 1 lipca 2006, godzina 5.00. Otwieram oczy. Tak, to dzisiaj jest ten dzień! Spokój i radość jaka jest we mnie sprawia, że wczesna pora nie robi większego wrażenia.

Sobota 1 lipca 2006, godzina 5.00. Otwieram oczy. Tak, to dzisiaj jest ten dzień! Spokój i radość jaka jest we mnie sprawia, że wczesna pora
nie robi większego wrażenia. Jedyna myśl przewijająca się przez głowę - czy trasa 500 km, z Warszawy do Kołobrzegu, jest do pokonania w dwa dni? W zeszłym roku zrobiłem ją w trzy, na rowerze górskim przystosowanym do tej wyprawy i wiele wysiłku mnie to kosztowało. Tym razem mam do dyspozycji rower szosowy, o połowę lżejszy, oraz plecak - 6 kg i sam mniej ważę. Nazywam się Maciej Lesiński.
***

Czas na śniadanie, jakiego nie przełknąłbym jeszcze rok temu, a
które teraz daje właściwą dawkę energii, węglowodanów i białka - i nawet smakuje! Miseczka mussli z mlekiem i bułka z ziarnem przekrojona na pół, na jednej części masło orzechowe, na drugiej serek kremowy philadelphia z nutellą. Na deser banan, a wszystko to na koniec popijam isostarem i wodą. „Bak” napełniony, ostatni przegląd techniczny roweru. W mojej głowie zaczyna się gromadzić coraz więcej myśli i pozytywnych emocji. Pozostało założyć plecak, pożegnać żonę w milczeniu, ale ze szczerym uśmiechem. 6.15 - start!
***

Jestem już za Łomiankami, tutaj trasa piękna - prosto na Gdańsk.
Prędkość utrzymuje się idealna, jadę w tej chwili 41 km/h, ale po kilku godzinach jazdy nie będzie taka dobra, dlatego trzeba „deptać” w pedał póki jest świeżość.
Nawet muzyka na słuchawki nie jest potrzebna, żeby przeżywać tę radość. W duszy taka cisza, że samochodów nawet nie słychać. Człowiek zagłębia się w swoje myśli i sunie przed siebie. To rodzaj dynamicznej medytacji.
***

30 km od Warszawy złapałem gumę. Mam w plecaku dwa zapasy, trzeci wyjąłem w domu wczoraj uznając, że dwa wystarczą - teraz żałuję. Po 20 min. dętka zmieniona, koło napompowane, jeszcze łyk wody i w drogę. Złość jaką mam w sobie po stracie cennego czasu, przekłada się jeszcze pozytywniej na dalszą jazdę. Bez postoju dojeżdżam do Płońska, tutaj skręcam na Bydgoszcz. Za miejscowością Dzierzążnia zatrzymuję się na stacji. Tu pierwsze tankowanie wody i napoju izotonicznego. Trochę doskwiera ból pleców od plecaka, ale nic to. Nie myślę ile przejechałem czy też ile mi zostało - kompletna prostota umysłu, wszystko dookoła się wydarza, a ja w tym trwam. Uwielbiam ten stan, jest jak piękny sen, w którym wszystko spokojnie płynie, a jednocześnie obrazy stają się wyraźniejsze, łatwiejsze do zapamiętania i przeżywania. Po drodze piję dużo wody, z tylnej kieszonki koszulki wyjmuję po kawałku sezamki. Na samej motywacji daleko nie zajadę...
***

Ta jazda ma dla mnie głębszy wymiar. To sposób na wyrwanie się ze schematów wielkomiejskiego życia. Wiele osób dziwił fakt, że się porwałem na taki długi dystans: Nie lepiej pojechać pociągiem? Ale tego przecież nie robi się, żeby komuś coś udowodnić, to się robi dla siebie. To przykre, gdy ludzi interesuje tylko samochód, wczasy, zarezerwowane miejsce. Zero spontaniczności! To o tyle smutne, że ludzie zaczynają tak i tak kończą, a radości z tego, co uda im się przewidzieć, i tak nie osiągają.
***

Na 20 km przed Rypinem czas się zatrzymać na jakiś posiłek. To już trzecie podejście, wszystkie bary mają ociekającą tłuszczem golonę, stary schabowy albo flaczki wołowe, po których mój żołądek zapewne wyczyniałby takie hece, że siodełko by nie wytrzymało, nie mówiąc o energii, jaka kompletnie zostałaby odebrana na trawienie tego wynalazku kulinarnego. Dorwałem w końcu zajazd, w którym podają to, co moja dieta przewiduje czyli ryby i filet z kurczaka i to nawet nie smażony. Ale wybrałem łososia pieczonego w folii z ryżem. Miała być mała porcja okazało się, że dostałem „wiadro”...
***

To jest ucieczka. Choć moje codziennie życie nie jest schematem. Jestem informatykiem, ale pracuję w domu. Sam sobie wyznaczam zakres zajęć, ich efektywność, więc nie uciekałem przed pracą. Ale każdy ma zawsze coś, przed czym ucieka. Ja, urodzony warszawiak, uciekłem od tego miasta, tego pędu, wyścigu szczurów, wielkomiejskiego bałaganu, chaosu. Mój eden to morze. Mieszkam w samym centrum, tęsknię za przestrzenią. Przestrzeń to jest wszystko, co chcę poczuć w sobie i to, co przeżywam na zewnątrz, coś ku czemu zmierzam jadąc rowerem, a co jest osiągalne na, przykład, dopiero za 400 km. W połowie drogi odczuwam niesamowitą radość, że po prostu jadę. To wolność. Jedni osiągają ją w górach przy wspinaczce, inni na ścigaczu, który mknie 300 km na godzinę, jeszcze inni, gdy dostają awans i wydaje się im, że są lepsi od innych.
***

Zaczynają się wzniesienia. Z perspektywy jazdy samochodem są to drobne pagórki, ale rowerzysta musi we właściwy sposób rozkładać siły. Nocleg miałem w Chełmnie. Dotarłem tam na godzinę 18, tego dnia utrzymałem średnią 31 km/h, czas jazdy w sumie około 12 godzin, czas jazdy efektywnej 9 godzin, bo myliłby się ten kto sądzi, że nie robiłem sobie postojów, a i owszem.
***

W hoteliku w Chełmnie dostałem ładny pokoik z łazienką. Wielkie zdziwienie pani recepcjonistki, że zabieram swój rower do pokoju! Nie wiem czego się spodziewała! Że zostawię go na parkingu?! Ale ta sama pani zrehabilitowała się, bo dostałem na kolację bardzo dobrą pierś grillowaną z kurczaka. Około 22 „odleciałem”. W nocy obudziła mnie bzykająca się za ścianą parka. Na szczęście trzy kopnięcia piętą w ścianę pomogły natychmiast i sąsiedzi uciszyli się. Na śniadanie dostałem jajecznicę ociekającą tłuszczem i jedyne co się nadawało do zjedzenia to kromka chleba z dżemem. Świadomy jednak, że muszę się posilić zjadłem połowę jajecznicy, która potem przez dobre półtorej godziny dawała się we znaki. Czułem się jakbym ważył 10 kg więcej. Ale w międzyczasie wypiłem sporo wody i wypompowałem to świństwo z siebie.
***

Lubię wyobrażać sobie, co będzie za kolejnym szczytem, zwłaszcza, gdy trasa akurat nie jest łatwa i dopadają mnie różne kryzysy. Czasem w moim umyśle toczy się walka między myślami, a tym, co na szosie. Ale przeważnie izoluję się zupełnie, jest tylko spokój i czystość, którą się osiąga poprzez przeżywanie tego, co mijam po drodze. Tę trasę pokonuję jak swoje życie. Przemierzam kilometry sunąc raz łagodniej, raz agresywniej, z jakiegoś czasu do innego czasu, z jakiejś drogi do innej drogi, z jakiegoś życia do innego życia. To jest przemijanie. Najważniejsze poddać się temu, nie próbować na siłę zatrzymywać ani krajobrazów, ani myśli, ani niczego innego. Być tu i teraz.
***

Drugiego dnia jedzie się trochę trudniej - zróżnicowany teren, silniejszy wiatr. W Człuchowie droga na Koszalin odbijała w prawo gdzie znajdował się drogowskaz - Kołobrzeg - 144 km, gęba mi się zaśmiała.
***

Ja właściwie wyruszyłem na spotkanie z samym sobą. Na trasie izoluję się od wszelkich zbędnych kontaktów. Samotność jest moim sprzymierzeńcem. Potrzebuję jej choćby do lepszej koncentracji i żeby przyjrzeć się własnym słabościom. Taka samotność długodystansowca.
***

Trasa do Białego Boru wiedzie przez tereny leśne, to prawdziwe odludzie,
woda i płyny izotoniczne kończą się, a najbliższa stacja lub sklep jest dopiero za 40 km. Tutaj droga jest jak stół równa i i prosta jak kreska. Bardzo monotonna, lasy, lasy, lasy. Od Białego Boru zaczynają się poważne wzniesienia, które miejscami wymagają niemałej wspinaczki, ale za to przy zjazdach miejscami można się rozbujać do 70 km/h. O 20.45 dotarłem do Kołobrzegu...
***

Taki rower to czasem wszystko. Ale nie, że siedzę sobie na siodełku i myślę jak mi dobrze, mam siebie, nikogo nie lubię, jadę sobie w dal... Nie tędy droga! Im cięższa jazda, tym lżejszy umysł. Wraz z przebytymi kilometrami można wszystko, co negatywne z siebie wyrzucić. Jak w saunie, razem z potem spływa cały nieznośny zamęt organizmu. Tak dzieje się z umysłem poprzez to mozolne pedałowanie. Wjazd pod górę i zjazd z górki, nawet do 70 km na godz. Wtedy płynę! Kiedy się podjeżdża, człowiek wypruwa z siebie wszystkie negatywne energie, a kiedy zjeżdża z górki czuje się wolny. To taka interwałowa praca z psychiką. Psychoterapia? Aż tak daleko bym się nie posunął. Ta jazda to jest na pewno jakiś stan ducha, do którego chce się powrócić.
Trasa 498 km, czas jazdy: 23 godziny, efektywny czas jazdy: 18 godzin, skutki uboczne: jedna guma.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Zejście na plażę przy hotelu Neptun w Łebie gotowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na gdansk.naszemiasto.pl Nasze Miasto