Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Jedenaścioro samobójców plus pies

Grażyna Pewińska
Ważny adres. Sopot i Gdańsk poety Mirona Białoszewskiego Kiedyś wyglądał zwyczajnie. Dwa piętra. Dwa drzewa. Trzy okna werandy. Dziś wygląda inaczej. Wybickiego 23 w Sopocie.

Ważny adres. Sopot i Gdańsk poety Mirona Białoszewskiego

Kiedyś wyglądał zwyczajnie. Dwa piętra. Dwa drzewa. Trzy okna werandy. Dziś wygląda inaczej. Wybickiego 23 w Sopocie. O tym domu mówiło się kiedyś, że zaraz po wojnie zaczęło tu straszyć. Tajemnicze trzaskanie drzwi, brzęk łańcuchów, wędrowanie przedmiotów, czyjeś głosy, choć nikt nie mówił, czyjeś kroki na strychu, choć domownicy w salonie...

- Ponoć wszystko zaczęło się od czasu, gdy w obliczu nadchodzącej Armii Czerwonej niemiecka rodzina popełniła tu zbiorowe samobójstwo - mówi Wojciech Kass - poeta, tropiciel literackich legend Sopotu, obecnie gospodarz leśniczówki Pranie. - Prawdopodobnie wszyscy jej członkowie zostali pochowani w ogrodzie. Mieszkanie na piętrze zostało zasiedlone jako ostatnie ze wszystkich na tej ulicy. Zamieszkali w nim ojciec Czesława Miłosza, jego brat, wuj oraz dwie ciotki. Do domu tego często przyjeżdżał i zatrzymywał się na dłużej lub krócej poeta Miron Białoszewski. Był gościem Marii Winiarskiej, która mieszkała na parterze.

Mówi Kass, czyli Białoszewski w Sopocie
- Interesowałem się śladami Czesława Miłosza w Sopocie. Krewni poety jak również jego ojciec i brat zamieszkali po wojnie w domu przy ul. Wybickiego 23, na piętrze. Nie wiedząc o tym zapukałem do drzwi państwa Musidłowskich - sąsiadów z dołu. No i z tematu krewnych Miłosza, jak i samego Miłosza, o którym moja rozmówczyni nie miała zbyt dobrego zdania, szybko przeszliśmy do wspomnień o Białoszewskim. Widziałem pokój, w którym autor "Obrotów rzeczy" był goszczony i kilka pamiątek, które ofiarował rodzinie. Z korespondencji wynika, że Sopot i Gdańsk wizytował ze swoją bliską przyjaciółką, również poetką - Jadwigą Stańczakową. Towarzyszyła mu w 1976 i 77 roku na spotkaniach autorskich na Uniwersytecie Gdańskim, gdzie poetę zapraszała prof. Misia, tak zdrabniał imię prof. Marii Janion. Jak wspomina Halina Bocianowa - przyjaciółka poety jeszcze z okresu okupacji i Powstania Warszawskiego, odwiedził ją w Gdańsku w 1947 i 48 roku. Ich korespondencja urwała się około 1966 roku i wznowiona została po 10 -letniej przerwie, kiedy to poeta przyjechał do Gdańska na zaproszenie prof. Janion. Pani Bocianowa wspomina, ze zjedli wówczas obiad w hotelu Posejdon w Oliwie, a Jadwiga Stańczakowa dzwoniła do Mirona z Sopotu.

***
- Przyjaciele z Wybickiego opowiedzieli Białoszewskiemu historię nawiedzonego domu. Poruszyło to jego wyobraźnię. Jeden z jego listów w całości traktuje o spirytualizmie i lekturach, które na ten temat czytał. Po wojnie, kiedy to wszystkie domy przy ul. Wybickiego były już zasiedlone, ten pod nr. 23 wciąż stał pusty. Krewni Miłosza nie obawiali się duchów. Pochodzili z Litwy, gdzie wierzenia pogańskie i obcowanie z duchami były czymś naturalnym. Tym bardziej nie straszne były im duchy niemieckie. Zamieszkali w miejscu, w którym nikt nie chciał zamieszkać. Legenda mówi, że w tym domu, w roku 1945 r. popełniła zbiorowe samobójstwo niemiecka rodzina sędziowska trując się jakimś środkiem. Białoszewski podaje w "Balladzie sopockiej", że był to cyjanek. I że tych co się otruli, było jedenaścioro. Plus pies.

***
- Pewnego dnia w Krakowie noblista zapytany przeze mnie o Białoszewskiego powiedział: To taki polski Budda i roześmiał się sardonicznie. - Świetnie pływał - kontynuował, widziałem go hen, hen na tle horyzontu Zatoki Gdańskiej, takiego małego... Halina Bocianowa wspomina, że jeździli na plażę na Stogach, i że Miron uwielbiał wodę, siedział wciąż w morzu, bo nie lubił się opalać... Może odnajdziesz w Gdańsku panią Bocianową?

Mówi Bocianowa, czyli Białoszewski w Gdańsku

Pokój wygląda identycznie jak wtedy, gdy był tu stałym gościem. No, prawie identycznie. Pani Halina właśnie wymienia okno, przez które wyglądał na Długą. Ale łóżko, stół, biblioteczka z książkami, wszystko jak dawniej. To okno... Dzięki niemu odnalazłam Halinę Bocianową. W swoich wspomnieniach pisze: "Miron przyjeżdżał do nas na tydzień lub dwa, przeważnie na jesieni. Ponieważ zasłony w pokoju przepuszczały światło, zakładał na oczy przepaskę z szalika, a do uszu wkładał zatyczki ("bo u was dzwony i hejnały...") i dopiero wtedy mógł spać. A sypiał przeważnie od szóstej rano do trzeciej po południu. Potem wstawał i wypijał szklankę bardzo, bardzo mocnej herbaty. Łykał tabletkę na pobudzenie energii i zaczynał egzystować. Chodziliśmy na spacery po Gdańsku i gadaliśmy o dawnych i obecnych czasach albo szliśmy do księgarń i antykwariatów oglądać i kupować książki, a Miron w zależności od nastroju mówił: - Ten Gdańsk ze swoimi gotykami jest wspaniały, masz szczęście, że tu mieszkasz... Albo: Przejechałem dzisiaj przez Gdańsk i Wrzeszcz. Co tu właściwie robić? Te parę ulic na krzyż?"

Wśród dziesiątek nazwisk Bocian w książce telefonicznej jest i to z adresem przy Długiej. Tylko mieszkając tutaj mógł słyszeć taką muzykę miasta. "Halo? Tak, mówi Halina Bocianowa. Jak pani mnie znalazła?". Cóż, "te dzwony i hejnały". Miron mi podpowiedział.

***
Siedzę przy stole, przy którym jadał. Starsza pani, która robiła mu kiedyś mielone, dziś podaje mi kawę. Odręczna dedykacja w tomiku "Poezje wybrane", które Białoszewski podarował Halinie Bocianowej przed wyjazdem do Warszawy w 1977 roku. Czytam: Halinie i Alkowi, żeby sobie wspomnieli nieraz niedzielę z deszczem i jedzeniem obiadu przy stole w Gdańsku na Długiej, na cześć urodzin Haliny i długiej, długiej przyjaźni, która już dawno przeszła w pokrewieństwo (rodzeństwo). Ściskam - Miron.

***
Ze wspomnień Haliny Bocianowej: Najpiękniejszy czas mojego życia. Była wojna, a my mieliśmy po 20 lat. Swen (Czachorowski - przyjaciel, poeta - red.), Miron i ja - ciągle razem. Swen mieszkał na Powiślu. Pewnego popołudnia spotkaliśmy się u niego we trójkę. Namówili mnie, żebym została na noc. Żeby posłuchać muzyki i poczytać wiersze. Okna tego mieszkania wychodziły na Wisłę. Był czerwiec. Czekaliśmy na wschód słońca słuchając "Tannhausera". Miron czytał swoje wiersze.

***
Ze wspomnień Haliny Bocianowej: "Do Gdańska przyjeżdżał kiedy tylko chciał. Po raz pierwszy na Boże Narodzenie, chyba w 1947 roku. Przyjechał ze Swenem. W Wigilię od rana ubieraliśmy drzewko. Było przy tym dużo radosnego zamieszania, bo trzeba było wymyślać ozdoby, na poczekaniu robić łańcuchy z papieru, wydmuszki z jajek, kleić i malować. Miron rysował na jajkach wymyślne wzory. Miałam wtedy rudego kota, który nazywał się Rudy. Miron zawsze pamiętał tego kota. Jeszcze w 1965 roku w dedykacji napisał mi m.in. "przypomnij sobie Rudego, jakeśmy go wyłapywali zza pieca na Oruni, bo był malutki". Po Wigilii śpiewaliśmy kolędy, a o północy poszliśmy na Pasterkę, w mroźną noc. Miron zawsze bardzo lubił obrzędy kościelne. Może przede wszystkim chodziło mu o scenerię i nastrój, choć wtedy jeszcze wszyscy troje wierzyliśmy szczerze w Boga. Po wielu latach, przed wyjazdem Mirona do Ameryki, podczas jednej z naszych nocnych rozmów w Gdańsku spytałam go, czy wierzy. Powiedział: "nie, za dużo tych słodkości Serca Jezusowego".

***
Ze wspomnień Haliny Bocianowej: Mieszkańców ulicy Wybickiego zapoznał poprzez poetkę Jadwigę Stańczakową. To była jej sopocka rodzina. Często ich odwiedzał. Byłam u nich raz. Miron chciał, byśmy się zaprzyjaźnili. Krewny pani Winiarskiej zajmował się ezoteryką. Ćwiczył... wychodzenie z ciała. Miron był tym zafascynowany! Ale nie próbował się tego nauczyć, bo się do takich rzeczy w ogóle nie nadawał. Nawet nie medytował.

***
Ze wspomnień Haliny Bocianowej: "Jesienią 1981 roku Miron był w Gdańsku ostatni raz. I właśnie w czasie tego ostatniego pobytu coś się między nami popsuło. Miron potraktował pobyt "hotelowo". Spał jak zwykle do czwartej, piątej po południu, jadł, co mu naszykowałam, i wychodził. Jeździł do przyjaciół do Sopotu, wracał późnym wieczorem, a czasem w nocy. Widywaliśmy się mało. Parę razy zaproponował mi kino. W ogóle często chodził do kina, nieraz bez wyboru. Poszliśmy na jakiś film holenderski. Był nudny. Miron nie znosił nudzenia się. Chodził tylko tam, gdzie mógł się rozerwać. Unikał miejsc, gdzie były jakieś konflikty. Powiedział mi kiedyś: "mało jest ciekawych ludzi." Któregoś dnia po obiedzie siedzieliśmy naprzeciw siebie w milczeniu. Pomyślałam: "nie będę się odzywać - czy on przerwie milczenie, czy nie?" Sytuacja była nieprzyjemna. Miron siedział, zapatrzony w przestrzeń, obojętny, obcy. Nie mogłam dłużej tego znieść. Zaczęłam mówić byle co, żeby przerwać milczenie. Miron odpowiadał niechętnie. Powiedziałam: "ludzie w ciągu życia bardzo się zmieniają...". Spojrzał na mnie chłodno: "tak, zmieniają się". Po chwili wstał i wyszedł. Pojechał do Sopotu. Taki nastrój trwał podczas całego jego pobytu. Nie odprowadziłam go na dworzec, jak zawsze dotąd, a kiedy zamknęły się za nim drzwi, weszłam do pokoju i rozpłakałam się jak małe dziecko".

***
Ze wspomnień Haliny Bocianowej: Ostatnią kartkę napisał do mnie na parę dni przed śmiercią. Kilka słów. Że nie czuje się najlepiej. Zauważyłam, że jest z nim coś nie tak, bo nie napisał nawet daty. To do niego niepodobne! W każdym liście zawsze była data. Gosposia znalazła go ponoć martwego na podłodze. Trzeci zawał. Tego wieczora siedziałam przed telewizorem. W telewizorze "Dziennik". Byłam podenerwowana, jakbym na coś czekała. Na mój ostatni list do Mirona nie otrzymałam odpowiedzi, niepokoiło mnie to. Spiker powiedział: "dziś w Warszawie..." Miron!

***
Ze wspomnień Haliny Bocianowej: "W parku oliwskim mój mąż zrobił nam obojgu pamiątkowe zdjęcie pod palmą. Miron bardzo się wzbraniał, w końcu usiadł przy mnie na brzegu palmowej donicy z miną męczennika. Zdjęcie gdzieś mi się zapodziało, szkoda. Byliśmy wtedy tacy młodzi".

Zapraszamy na ważny adres
Trójmiasto pełne jest takich miejsc. Ważnych domów, słynnych kamienic, kultowych barów, kawiarni, osławionych balkonów, na których raz, gdzieś, kiedyś, ktoś ważny, znany stał, choćby przez pięć minut. Mało kto wie, że w tym domu mieszkał Cybulski, w tym gościł Miłosz, tam spacerował Herbert, a tam pijał kawę (lub coś innego) Bobek Kobiela. Na tej ulicy karmił gołębie kapitan Borchardt, a tu kręcił swój pierwszy film Roman Polański. Te miejsca chcemy pokazać, jakoś oznaczyć w pamięci, żeby stały się małymi "pomnikami" dziejów Gdańska, Sopotu, Gdyni. Żeby w ferworze zmian, remontów, przebudowy, ogólnego wyburzania, ocalić je od zapomnienia.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gdansk.naszemiasto.pl Nasze Miasto