Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Kładka na Ołowiankę i inne wizje

Aleksander Masłowski
Aleksander Masłowski
Jak dowiedzieliśmy się ostatnio z mediów, kładka na Ołowiankę, sztandarowa wizja dyrektora Filharmonii Bałtyckiej, p. Peruckiego, ma być, mimo kryzysów, protestów i wszystkich innych przeszkód, lub raczej na przekór im, zbudowana.

Jest Ołowianka, która jest wyspą. Nie leży jednak na środku oceanu i nie jest niedostępna. Niektórym marzy się jednak, by była dostępna bardziej. Ta wizja, jak to bywa w przypadku większości wizji, sprawia, że wszystko inne znika z pola widzenia wizjonera. Kładka musi być i koniec. "Jest potrzebna jak drugie płuco."

Ołowianka to miejsce, gdzie mają swoją siedzibę dwie instytucje kulturalne. Są nimi Centralne Muzeum Morskie, które ma tam swoją centralę i część pomieszczeń wystawienniczych, oraz Państwowa Filharmonia Bałtycka, która zajmuje budynek dawnej elektrowni. CMM, do którego dostęp jest dokładnie taki sam jak do Filharmonii, przyjmuje licznych gości, głównie turystów, ale nie tylko. Nigdy nie słyszałem, aby jego dyrektor żądał zbudowania kładki na Ołowiankę na wysokości Żurawia. Dlaczego tego nie żąda? Bo po pierwsze to pomysł chory i obłędny, po drugie kosztowny, po trzecie zupełnie zbędny. Jest zresztą w tym miejscu prom, którym w cenie biletu do muzeum każdy może przekroczyć Motławę, by bez konieczności obchodzenia połowy Miasta zwiedzić Żurawia i spichlerze na Ołowiance.

A tuż obok jest filharmonia, z tym, że jej dyrektor ma wizję. Nie oglądając się na nic, żąda, by w imię kultury, sztuki i innych imponderabiliów zrujnować zabytkowe otoczenie, bo on chce mieć kładkę. Kładka ta oczywiście spowoduje zapewne, że sale koncertowe filharmonii zaczną pękać w szwach, że żądni obcowania z muzyką klasyczną obywatele będą pchali się na koncerty drzwiami i oknami, bo temu, że ludzie nie przychodzą do przybytku muzy winny jest... brak kładki.

Dyrektor Perucki nie widzi (jak większość wizjonerów) autentycznych powodów niskiego zainteresowania dziedziną, która jego samego pasjonuje. Nie widzi, że oferta kierowanego przez niego przedsiębiorstwa jest po prostu nieatrakcyjna. W innych miastach, tam gdzie filharmonii nie oddziela od centrum rzeka, zainteresowanie repertuarem koncertowym i frekwencja na koncertach jest dokładnie taka sama jak w Gdańsku. Kto bowiem chce, ten dostanie się na Ołowiankę bez problemu, a melomana nie zrazi to, że trzeba tam dojechać, dojść, czy dopłynąć.

A co będzie, kiedy (za nasze pieniądze) wizja dyr. Peruckiego zostanie zrealizowana? Nic nie będzie. Frekwencja na koncertach w filharmonii nie zmieni się w najmniejszym stopniu. Ale... Na realizację wizji pójdzie masa pieniędzy, przez co inne inwestycje nie zostaną sfinansowane. Ale ruch statków wycieczkowych na Motławie, od pewnego czasu (nareszcie) całkiem spory i rosnący z roku na rok, ulegnie ograniczeniu, lub wręcz zacznie zamierać. Ale zabytkowa (i chroniona przez prawo) panorama Gdańska od strony Brabanku ulegnie dewastacji. I tak dalej, i tak dalej. Tylko, że takie drobiazgi nie zrażają wizjonerów.

Znawcy i miłośnicy historii Gdańska i jego wyjątkowych walorów przestrzennych napisali już całe setki negatywnych opinii i protestów przeciwko projektowi kładki dyr. Peruckiego, przytaczając liczne argumenty, które jednak nie przekonały, jak widać nikogo. Nie będę ich tu powtarzał - są łatwe do odnalezienia w internecie. Na dewastacji przestrzennej się jednak nie kończy.

To, co stało się ostatnio wielką atrakcją turystyczną Gdańska, a więc rejsy wycieczkowe po gdańskim porcie, co przynosi Miastu niemałe dochody, zacznie być mocno problematyczne. W chwili obecnej z nabrzeży na Motławie (tj. przed planowaną kładką), do Westerplatte i na Hel kursuje regularnie kilka jednostek należących do kilku armatorów. Statki te przewożą łącznie w ciągu dnia do paru tysięcy pasażerów. Odpływają przeważnie co godzinę. Do tego dochodzą jednostki korzystające z mariny na Nowej Motławie. Projekt kładki zakłada 3,5-metrowy prześwit – żaden z wycieczkowych statków, ani jachtów pod kładką się nie zmieści. Kładka ma jednak być otwierana, a jakże, ale... na 20 minut w ciągu każdej godziny. Na taki pomysł mógł wpaść tylko ktoś, komu wizja odbiera zdolność logicznego rozumowania, kto nie przejmuje się niczym, poza swoją wizją, kto nie ma bladego pojęcia na temat realiów uprawiania żeglugi pasażerskiej w gdańskim porcie. Albo ktoś kto ma w głębokiej pogardzie wszystko co nie jest... jego kładką.

Ciągle słyszymy, że ze względu na kryzys, nie ma pieniędzy na właściwie nic (oprócz Baltic Areny). Ale okazuje się, że dla wizjonerów są. Gdańsk nie ma dostatecznej ilości parkingów, nie ma sprawnego systemu komunikacji, nie ma stu bardzo potrzebnych mieszkańcom i turystom rzeczy, bo... nie ma pieniędzy. Ale na pomysły tuzów typu dyr. Perucki, czy prof. Limon, którzy nie oglądając się na nic, odwołując się do szczytnych haseł, dopuszczając się przy tym manipulacji opinią publiczną, zmierzają do realizacji swoich wizji, powodujących dewastację miejskiej przestrzeni zabytkowego Gdańska, środki się jakoś w tajemniczy sposób znajdują.

Czy tak właśnie powinno być? Czy tak powinno być zarządzane miasto, które aspiruje do bycia turystycznym centrum regionu? Czy pieniądze podatników powinny być przeznaczane na chybione inwestycje? Czy powinno się pozwalać, by pomysły niszczące wyjątkowy charakter zabytkowego Gdańska były realizowane? Nie. Zdecydowanie nie. Jeśli ktoś chce mieć pomnik, to niech go sfinansuje sam, albo poczeka, aż historia zadecyduje, że mu się pomnik należy.

od 7 lat
Wideo

Polskie skarby UNESCO: Odkryj 5 wyjątkowych miejsc

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na gdansk.naszemiasto.pl Nasze Miasto