Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Królewskie opowieści

Dariusz Szreter
Zastąpienie wysłużonego statku pasażerskiego "Batory", nowszym "Stefanem Batorym" było na wiosnę 1969 r. wydarzeniem, którym żyła cała Polska. Jednym z cichych bohaterów tej wymiany był kapitan Jerzy Pszenny.

Zastąpienie wysłużonego statku pasażerskiego "Batory", nowszym "Stefanem Batorym" było na wiosnę 1969 r. wydarzeniem, którym żyła cała Polska. Jednym z cichych bohaterów tej wymiany był kapitan Jerzy Pszenny. W gdyńskim mieszkaniu kapitana, przy ulicy - a jakże! - Batorego - namawiam gospodarza na wspomnienia z dziesięcioletniego stażu na "królewskim" statku, który przez wiele lat pozostawał chlubą Polskich Linii Oceanicznych.

Pierwszy rok

- Jak większość chłopaków w tamtych czasach najpierw chciałem być furmanem, potem szoferem, a w końcu marynarzem albo lotnikiem - mówi o swoim dzieciństwie kpt. Pszenny. Z Janikowa pod Inowrocławiem, gdzie się urodził, nad morze było wprawdzie bliżej niż ze Śląska czy Warszawy, ale pod każdym innym względem dystans był podobny. W dodatku na jego drodze stanęła wojna, która wybuchła w przededniu rozpoczęcia roku szkolnego. I tak zamiast iść do liceum, zakończył edukację na tzw. małej maturze.

Z marzeń rozbudzonych lekturą miesięcznika "Morze i kolonie" jednak nie rezygnował. Przez cały okres okupacji nosił w sobie wspomnienie wycieczki do Gdyni z 1937 roku. Miasto fascynowało swoją portową egzotyką. Wtedy po raz pierwszy na własne oczy zobaczył Murzyna. Było też, oczywiście, zwiedzanie portu. Obwoziły po nim statki nazwane imionami córek marszałka Piłsudskiego.

Kiedy w 1945 roku Jerzy Pszenny ponownie pojawił w Gdyni, z trudem rozpoznał to miejsce. Port został systematycznie, z zimną precyzją zniszczony przez wycofujących się Niemców. Z polskiej floty nie pozostało prawie nic. A jednak on, i podobnych jemu 800 zapaleńców, którzy przystąpili do egzaminów wstępnych do Wyższej Szkoły Morskiej, wierzyło, że wszystko da się odbudować.

Z dzisiejszego punktu widzenia była to nietypowa zbieranina. Rozpiętość wieku studentów pierwszego roku sięgała 10 lat. Najstarszy urodził się w 1919, najmłodsi w 1929 r. Budynek szkoły mocno wewnątrz "sponiewierany", służył nie tylko za miejsce wykładów, ale jednocześnie akademik. W czasie wojny mieścił się tam wydział nawigacyjny szkoły niemieckiej marynarki. Dzięki temu zostało trochę podręczników. Polskich nie było. Oprócz pierwszego roku utworzono jeszcze trzeci - kończący, na który przyjęto przedwojennych studentów, którym wojna przerwała studia.

Najpierw na morze

Dopiero po pierwszym roku adepci morskiego rzemiosła mieli okazję wypłynąć na swój pierwszy rejs szkoleniowy "Darem Pomorza". Żaglowiec niedługo wcześniej wrócił do kraju ze Szwecji, gdzie przetrwał wojenną zawieruchę pod komendą radiooficera "Dziadzia" Kwiatkowskiego. Ów pierwszy rejs przywiódł jednostkę ponownie na drugą stronę Bałtyku, do Sztokholmu, gdzie "Dar" został odmagnetyzowany. Był to proces, któremu regularnie poddawano wówczas statki. W tym czasie w morzach pływała bowiem cała masa różnego rodzaju min. Część z nich miała charakter kontaktowy - wybuchały, kiedy stykały się z burtą, część natomiast magnetyczny. W celu uniknięcia tych drugich statek neutralizowało się przechodząc przez system spirali magnetycznych.

Po ukończeniu studiów w 1948 roku, Jerzy Pszenny otrzymał propozycję pozostania na uczelni. - Jak mam uczyć młodych ludzi pływania, jeśli samemu nie "powącham" najpierw tego fachu? Może kiedyś w przyszłości - powiedział dziekanowi.

Obrażona Ameryka

Mniej więcej w tym samym czasie m/s "Batory" wznowił linię do Nowego Jorku. Ta transatlantycka przygoda została jednak szybko przerwana, w związku z tak zwaną sprawą Eislera, niemieckiego komunisty, który podpadł władzom amerykańskim. Opuścił on cichcem USA właśnie na pokładzie "Batorego".

Sprawa wydała się za sprawą brytyjskich służb granicznych, które zatrzymały Eislera, gdy usiłował zejść na ląd w Southampton. Zrobiła się z tego afera. Amerykanie się wściekli, bo już raz udaremnili próbę przeszmuglowania Eislera z USA na pokładzie "Batorego". W efekcie szykan strona polska zdecydowała o zawieszeniu rejsów do USA. Pozostał Trzeci Świat.

I tak dla "Batorego" zaczął się okres indyjski: zimowe rejsy na trasie Southampton-Gibraltar-Malta-Port Said-Suez-Aden-Bombay- Karaczi. Do swej byłej kolonii pływali Brytyjczycy, ale też Hindusi. Wiązało się to z koniecznością przebudowy statku do potrzeb rejsów w strefie tropikalnej oraz nietypowych wymagań egzotycznych pasażerów. Zatrudniono m.in. kilku kucharzy specjalizujących się w kuchni hinduskiej.
W lecie natomiast "Batory" woził europejskich turystów na wycieczki po norweskich fiordach.
Linię transatlantycką udało się przywrócić dopiero po 1956 r., ale już nie do USA, ale Montrealu w Kanadzie.

Starzejący się szczęściarz

Kapitan Pszenny mustrował na "Batorego" dwukrotnie. Na trzy lata jako pierwszy oficer w okresie ,indyjskim" i jako kapitan, już w czasach powrotu na linię amerykańską. - Dobra kuchnia, dobra obsługa, tym zdobywaliśmy pasażerów - tłumaczy.

Ta obsługa to 340 osób załogi, z czego 260 oddelegowanych było do obsługi hotelowej. Ciekawostką była stała obecność na pokładzie pięciu strażaków. Ich interwencje potrzebne były najczęściej w sytuacjach, gdy komuś z gości zdarzyło się zasnąć z papierosem w ustach. Największy pożar na"Batorym", spowodowali jednak nie goście, a stoczniowcy podczas remontu statku w Antwerpii.

Inną dramatyczną sytuacją było zderzenie z odpryskiem góry lodowej. - Trafił się między krą. To był tak zwany blue ice, lód wielowarstwowy, dużo twardszy od zwykłego - część wiecznej zmarzliny. Woda zalała jedną ładownię, ale nie na darmo jeszcze podczas wojny "Batorego" nazwano "lucky ship"- statek szczęściarz. I tym razem udało się bezpiecznie dopłynąć do portu.
"Batory" był lubiany, o czym zdaniem kpt. Pszennego świadczy fakt, że wielu pasażerów było stałymi gośćmi na jego pokładzie, szczególnie podczas zimowych rejsów na Karaiby.
Jednak już od początku lat 60. coraz wyraźniej uświadamiano sobie konieczność zastąpienia tej leciwej jednostki jakimś młodszym statkiem.

Kapitan Pszenny pożegnał się z "Batorym" w 1968 r. Przez jakiś czas łudzono się, że można morskiego weterana, zacumowanego przy Skwerze Kościuszki, przerobić na hotel na falach, ale okazało się to nieopłacalne.
30 marca 1971 r. statek wypłynął w swój ostatni rejs do Hongkongu, gdzie został zezłomowany.

Sprawdzanie "nowego"

Na "nowego Batorego" wytypowano statek pasażerski ,Maasdam", wybudowany w 1952 roku i pływający pod holenderską banderą na linii Holland-America Line. Jeszcze przed zakupem wysłano sześcioosobową delegację, która podczas trzech dwutygodniowych rejsów miała przyjrzeć się jednostce od wewnątrz, sprawdzić co trzeba wyremontować itp. Nie mógł się w niej nie znaleźć kpt. Pszenny.

Polacy zaokrętowali na statek z paszportami i książeczkami żeglarskimi w kieszeni, przekonani, że skoro nie mają zamiaru schodzić na ląd w Kanadzie, gdzie płynął "Maasdam", to w zupełności wystarczy.
Tymczasem strona holenderska utrzymywała, że bez wizy ich rejs jest niemożliwy. W efekcie kapitan Pszenny z kolegami popłynęli tylko dwukrotnie.

- Śmialiśmy się, że specjalnie nam skrócili rejs, żebyśmy za dużo nie zobaczyli.
Dla laików "Stefan Batory" różnił się od "Batorego" przede wszystkim liczbą kominów (miał jeden, podczas, gdy jego poprzednik - dwa).

Bardziej znacząca była jednak różnica napędu: nowy był turbinowcem, dzięki czemu jego silnik nie wywoływał wibracji, ani nie hałasował tak jak silnik diesla Batorego". Komfort podróży poprawiała też klimatyzacja oraz stabilizatory zmniejszające boczne przechyły. Dzięki nim statek odchylał się od pionu maksymalnie o półtora stopnia, podczas gdy jego poprzednik miewał przechyły do 40 stopni.
- Tak naprawdę boczne przechyły nie są takie groźne, tyle, że deprymują pasażerów - wyjaśnia kapitan Pszenny. - A za chorobę morską odpowiadają przechyły wzdłużne. Tych jednak, jak dotąd nie udaje się wyeliminować.

* * *

Kapitan Pszenny pływał na ,Stefanie Batorym" tylko przez rok. - Tyle lat na tej samej linii, to staje się już trochę nudne. Spełnił obietnicę sprzed lat. Jako doświadczony marynarz wrócił do Wyższej Szkoły Morskiej dzielić się wiedzą ze studentami. Ale morze też go ciągnęło.

Pływał jeszcze na statkach polskich i cypryjskich. Na ląd ostatecznie zszedł w 1991 r. Upadek polskiej floty handlowej, obserwuje już z pozycji emeryta. - Wciąż nie potrafię się pogodzić, że polskie statki pływają pod obcą banderą - kończy naszą rozmowę.

od 7 lat
Wideo

Konto Amazon zagrożone? Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gdansk.naszemiasto.pl Nasze Miasto