Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Kryminalna zagadka sprzed 130 lat

Aleksander Masłowski
Aleksander Masłowski
130 lat temu, 28 sierpnia 1879 r., polski malarz, Aleksander Gryglewski, zginął spadając z okna Ratusza Głównomiejskiego na dziedziniec.

Aleksander Gryglewski pochodził ze zubożałej rodziny szlacheckiej z Podkarpacia. Nie mając wiele do stracenia wybrał dla siebie niełatwe życie artysty. Skończył odpowiednie szkoły w Krakowie, doszedł nawet do bardzo cenionej w środowisku artystycznym godności wykładowcy krakowskiej Szkoły Sztuk Pięknych. Uczył młodych artystów perspektywy, a oglądając jego obrazy trudno się dziwić władzom tej uczelni, że wybrały właśnie jego. Obrazy Gryglewskiego, poza specyficznym klimatem, uderzają właśnie nienaganną, fotograficzną, rzec by można, perspektywą. Bo też ulubionym motywem twórczości tego artysty była architektura, a bez opanowania zasad perspektywy trudno mówić w ogóle o jej malowaniu, choć jest wielu malarzy, którym braki w tej dziedzinie w najmniejszym stopniu nie przeszkadzają.

Ciężki kawałek chleba

Życie artysty nigdy nie było łatwe. Nie było też łatwym życie Aleksandra Gryglewskiego. Nieustannie borykał się, jak to artyści, z problemami finansowymi. Próbował szczęścia w różnych miejscach, a przyjazd w nasze okolice miał mu zasugerować jakoby sam mistrz obrazów wielkoformatowych, Jan Matejko.

Gryglewski przyjechał najpierw do Waplewa, gdzie znalazł schronienie u Sierakowskich. W Gdańsku zajęła się nim pani Roehr, należąca do rodziny, która, mimo niemieckobrzmiącego nazwiska uważała się za Polaków i aktywnie na rzecz Polski działała. Nic więc dziwnego, że malarz w niej właśnie znalazł mecenasa dla swoich gdańskich planów artystycznych.

Więc malował. Malował aż do tragicznego 28 sierpnia 1879 r., kiedy, w trakcie wykonywania szkiców do cyklu obrazów, które miały przedstawiać wnętrza Ratusza, wyleciał z okna Kamlarii na drugim piętrze, ponosząc śmierć na brukowanym dziedzińcu. Nigdy nie udało się wyjaśnić ani przyczyn upadku, ani ewentualnych motywów działania malarza, jeśliby przyjąć, że było to samobójstwo.

Depresja, przyjaźń, a może drzwi?

Gryglewski miał pełne powody, by popaść w depresję. Obok tradycyjnych problemów w związaniu przysłowiowego końca, z drugim przysłowiowym końcem, przygnębić musiała go śmierć żony, która opuściła go na zawsze nie cały rok wcześniej. Tego typu problemy miało jednak i ma dotąd wielu ludzi, ale rzadko posuwają się do samobójstwa. Czyżby więc było coś jeszcze? Prawdopodobnie tak.

Dwa lata wcześniej, hucznie witany przez gdańskich Polaków, odwiedził Miasto przyjaciel Gryglewskiego, jeden z najbardziej cenionych polskich malarzy tamtych czasów, Jan Matejko. Zbierał podobno wrażenia i spostrzeżenia, które potrzebne były mu do namalowania najbardziej dziś znanego dzieła "Bitwa pod Grunwaldem".

Nie omieszkał także przy okazji zaopatrzyć się w kilka cennych antyków, głównie tradycyjnych, gdańskich mebli i sprzętów, które potrzebne mu były jako rekwizyty do innych malarskich przedsięwzięć. Krąży wieść, jakoby Gryglewski pośredniczył w wielu spośród tych transakcji, ręcząc za zapłatę, a może nawet zamawiając niektóre artefakty na własne imię. Przyjacielskie stosunki z Matejką zdawały się być dostateczną gwarancją bezpieczeństwa takiego postępowania. Mówi się również, że Matejko okazał się być przyjacielem, którego nie poznaje się w biedzie, miał bowiem zwlekać z zapłatą za niektóre, szczególnie kosztowne przedmioty.

Wierzycieli nie obchodziło, jak to wierzycieli, kto był rzeczywistym i ostatecznym nabywcą tego czy innego cacka. Swoje roszczenia mieli zatem skierować (i słusznie) pod adresem naiwnego Gryglewskiego. Zdaniem zwolenników teorii o przyczynieniu się Matejki do samobójczej śmierci Gryglewskiego, to właśnie problemy spowodowane przez tę niezwykle uciążliwą dla honorowego malarza sytuację przepełniły miarę goryczy i skłoniły go do podjęcia decyzji o zakończeniu ziemskiej egzystencji.

Zwolennicy wpływu czynników nadnaturalnych na życie ludzi twierdzili natomiast, że winne wszystkiemu były stare drzwi. Drzwi te, przez wieki stanowiące wejście do domu znanego dziś jako "Kamienica Ferberów", a w XIX w. Gdańsku nazywanego "Kamienicą Adam i Ewa", miały być nośnikiem przekleństwa, jakie ciążyło zdaniem legendy na dawnej siedzibie rodu Ferberów. Przedstawiały scenę wygnania z raju, przez co tym bardziej dawały pożywkę dla powstawania opowieści o grzechu, karze i przekleństwie.

W połowie XIX w. drzwi usunięto z kamienicy, a jako cenny zabytek i arcydzieło dawnego kunsztu snycerskiego, przeniesiono je do Ratusza Głównego Miasta i zamontowano w Kamlarii, która była wówczas pomieszczeniem konferencyjnym burmistrza. Z okna tego właśnie pomieszczenia wypadł Gryglewski. Pochowano go na cmentarzu Św. Mikołaja u stóp Gradowej Góry, po którym nie ma dziś nawet śladu.

Kto tak naprawdę zabił Gryglewskiego? Melancholia, jak pisały gazety? Matejko, jak chcą niektórzy, a może przeklęte drzwi? Tego nie dowiemy się już zapewne nigdy.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Filip Chajzer o MBTM

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gdansk.naszemiasto.pl Nasze Miasto