Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Krzysztof Bochus opowiada o thrillerze "Lista Lucyfera". Spotkanie z pisarzem w niedzielę, 31 marca w Filharmonii Bałtyckiej

Ryszarda Wojciechowska
Krzysztof Bochus Facebook
Trójmiasto to wymarzona sceneria dla książki tego typu. W dzień przypomina landrynkowatą makietę dla turystów, ale nocą wraca do swojej prawdziwej natury: gwałtownej, tajemnej i pełnej kontrastów. A zło, które wyziera ze stronic tej powieści jest wszechobecne, może zdarzyć się wszędzie - mówi Krzysztof Bochus, autor thrillera „Lista Lucyfera”. Rozmawia Ryszarda Wojciechowska.

„Lucyfer” to po łacinie niosący światło. Ale u pana niesie on tylko śmierć.
To postać diaboliczna, ale także jeden z upadłych aniołów. Chciałem, żeby morderca, nazywający siebie „Lucyferem”, nie był do końca taki zerojedynkowy i oczywisty. Jako namiętny pożeracz literatury, w tym także thrillerów i kryminałów, nie boję się upostaciowionych demonów w stylu Hannibala Lectera. Często zło ma bardzo banalną twarz i właśnie wtedy jest najbardziej przerażające. Jak na kartach mojej powieści. Literatura to tylko zwierciadło życia - a rzeczywiste motywacje przestępców bywają bardzo złożone i to one popychają ich do różnych, rozpaczliwych kroków.

To powieść o zbrodni i strachu.
O strachu paraliżującym duże miasto, ale także o niewygasłych namiętnościach i starych porachunkach, które nigdy nie rdzewieją. Trójmiastem wstrząsa seria okrutnych, niewytłumaczalnych zabójstw. Morderca kontaktuje się z dziennikarzem Adamem Bergiem. Za jego pośrednictwem informuje opinię publiczną o swoich kolejnych krokach. Od tej pory zaczyna się nierówny pojedynek pomiędzy życiem a śmiercią. Co kieruje poczynaniami okrutnego mordercy, który sam siebie nazywa „Lucyferem”? Zemsta, nienawiść do świata, a może fascynacja dziełami kogoś, kto ze śmiercią był za pan brat?

A gdy czytelnikowi wydaje się, że jest już blisko rozwiązania tej ponurej zagadki, to pan go zaskakuje.
I następuje kolejny zwrot akcji… W tle są też namiętności, media goniące za sensacją i historia, która rzuca swój długi cień na współczesnych. W jednej z pierwszych recenzji przeczytałem, że „Lista Lucyfera” to: „inteligentny, zaskakujący i błyskotliwy thriller, w którym frapująca intryga kryminalna splata się z niezwykłą historią, która nie daje o sobie zapomnieć”. Byłbym szczęśliwy, gdyby tę opinię podzielili także inni czytelnicy.

Tę książkę wyróżnia nie tylko ciekawa historia, ale też język, jakim jest ona opowiedziana.
Moją ambicją było napisanie rasowego thrillera, w którym uważny czytelnik odnajdzie wiele cech mojego literackiego stylu. Jego wyróżnikiem jest, jak sądzę, właśnie pewna dbałość o język opowiadanej historii. A także widoczne zamiłowanie do zagadek historii, dzieł sztuki i zgłębiania mrocznych stron natury ludzkiej. To wszystko czytelnicy znajdą na stronach „Listy Lucyfera”.

Czy ta opowieść ma jakieś podglebie w rzeczywistości?
We wszystkich swoich powieściach staram się łączyć fikcję literacką z prawdziwymi zdarzeniami. Ten mariaż fikcji literackiej z postaciami i zdarzeniami historycznymi jest świadomym wyborem. W moim zamierzeniu ma być cechą konstytutywną całej mojej twórczości. Nie chcę za dużo zdradzić, ponieważ jesteśmy jeszcze przed premierą książki. Powiem tylko, że artefakty, które są poszukiwane w „Liście Lucyfera” naprawdę istniały i rzeczywiście zaginęły. Jest bardzo prawdopodobne, że są one nadal przedmiotem pożądania nie tylko bohaterów mojej powieści.

Dlaczego na bohatera śledczego wybrał pan dziennikarza, a nie policjanta?
Chciałem coś zmienić, spróbować swoich sił w innym gatunku. Do tej pory napisałem trzy retrokryminały, z radcą Christianem Abellem w roli głównej („Czarny manuskrypt”, „Martwy błękit” i „Szkarłatna głębia” - dop. aut.). Teraz zamarzyło mi się napisanie książki na wskroś współczesnej, z nowym bohaterem. Lubię bazować na własnych doświadczeniach, a w mediach przepracowałem dwadzieścia lat i przeszedłem wszystkie stopnie drabiny zawodowej: od stażysty do redaktora naczelnego. Uważam, że dziennikarz śledczy ma wiele wspólnego z policjantem. Często prowadzi bardzo złożone dochodzenie, zbiera ślady, posługuje się dedukcją. Na tym polega dziennikarstwo, żeby otwierać te drzwi, które są zamknięte i docierać tam, gdzie inni chcieliby coś ukryć. Tak właśnie postępuje mój bohater.

Adam Berg to bardzo wyrazisty bohater. A taki bohater to połowa sukcesu.

To dziennikarz, pracujący w jednej z trójmiejskich redakcji. Miał już swoje pięć minut sławy i coraz gorzej odnajduje się w korporacyjnej machinie, w której tkwi po uszy. Niespodziewanie dla siebie samego zostaje „wybrany” przez seryjnego mordercę, który za jego pośrednictwem próbuje sparaliżować strachem całą aglomerację. To dla Adama godzina próby. Sprzeciwia się mordercy, rzuca mu osobiste wyzwanie. Prowadzi własne śledztwo, które wymaga od niego nie tylko odwagi, ale także przekraczania słabości i ograniczeń. Berg jest ludzki, niepozbawiony wad i przyjdzie mu zapłacić straszną cenę za ten akt nieposłuszeństwa. To młody mężczyzna z krwi i kości. Nie ze spiżu - ale i nie z papieru. Może podobać się kobietom, chociaż nie zawsze fortunnie lokuje swoje uczucia. Jest inteligentny i uparty, dostrzega rozwiązania niewidoczne dla innych. Mam nadzieję, że spodoba się czytelnikom.

Czytelniczkom na pewno. Tłem powieści jest trójmiejska codzienność z wiosny 2018 roku.
Akcja toczy się niejako online. Dzięki temu zabiegowi książka zyskuje nie tylko na drapieżności, ale także na wiarygodności. Mój bohater nie porusza się po świecie wyimaginowanym, a po ulicach i miejscach, które gdańszczanie dobrze znają. Trójmiasto to wymarzona sceneria dla książki tego typu. W dzień przypomina landrynkowatą makietę dla turystów, ale nocą wraca do swojej prawdziwej natury: gwałtownej, tajemnej i pełnej kontrastów. A zło, które wyziera ze stronic tej powieści, jest wszechobecne, może zdarzyć się wszędzie.

Słabość do Pomorza ma pan ogromną.
Pomorze to niewyczerpane źródło pomysłów i inspiracji literackich. Jestem zafrapowany jego bogatą wielowarstwową historią. Wszystkie zamieszkujące je niegdyś nacje pozostawiły na tej ziemi swój trwały ślad: Polacy, Niemcy, Flamandowie, mennonici, Żydzi… Pochodzę z Kwidzyna. Później przeprowadziliśmy się do Gdańska, moi rodzice mieszkali na ul. Słowackiego, dawnej Hochstrie, którą „uwieczniłem” w swoich książkach. Uwielbiam Trójmiasto, nigdy się z niego mentalnie nie wyprowadziłem. Jestem warszawskim „słoikiem” od wielu lat, ale każde wakacje spędzam w Sopocie. Leżę na sopockiej plaży i obmyślam kolejne spektakularne morderstwa…

Ma pan też słabość do historii. Nawet we współczesnej powieści nie może się pan od niej uwolnić.
Przykładam wielką wagę do jakości tego, co tworzę i co podpisuję własnym nazwiskiem. Poruszam się więc w świecie ulubionych tematów, które mnie samego interesują i w których czuję się w miarę mocny. Niektórzy uważają, że historia to coś bardzo archaicznego i nudnego. Nie zgadzam się z takim poglądem. Historia rzuca na nas swój długi cień, niejednokrotnie determinuje nasze postępowanie. A my, często nawet o tym nie wiedząc, jesteśmy jej więźniami. Dlatego wątki historyczne - w różnych konfiguracjach - są moim ulubionym tworzywem literackim. Poza tym historia zapewnia emocje i wysoką temperaturę. A to składniki dobrej literatury.

„Lista Lucyfera” różni się jednak od pańskich wcześniejszych powieści. I to nie tylko dlatego, że to pierwsza powieść współczesna.
Opowiadając historię „Lucyfera” sięgnąłem po inne środki literackie. Powieść jest „lżejsza”, mniej w niej opisów czy detali malujących tło epoki, które cechowały moje retrokryminały. Chciałem opowiedzieć intrygującą historię, pełną zaskakujących zwrotów akcji. Marzyło mi się napisanie dobrego czytadła, przy którym czytelnik na kilkanaście godzin zapomni o szarym świecie za oknem.

Jak rodzą się pomysły, które są później przelewane na papier?
Wiele pomysłów przychodzi mi do głowy podczas jazdy rowerem (jestem zapalonym rowerzystą) lub w najbardziej zaskakujących okolicznościach. Koncept na finał „Czarnego manuskryptu” przyszedł mi do głowy podczas zwiedzania Castel del Mondo na Sycylii, a niektóre sceny z „Listy Lucyfera” po prostu mi się przyśniły. Jestem zresztą typem onirycznym i rano staram się zapisywać zapamiętane sny.

Jest pewna nić, która łączy Adama Berga i bohatera pana poprzednich powieści - Christiana Abella.
To samo DNA, oczywiście. Redaktor Berg jest w prostej linii wnukiem radcy Abella. Ten pomysł przyszedł mi do głowy po rozmowie z moim dobrym kolegą po piórze, Ryszardem Ćwirlejem. Ryszard rozpisał swoją wielkopolską sagę kryminalną na wiele lat, a postacie z drugiego planu awansują u niego czasami do ról pierwszoplanowych. „Lista Lucyfera” czytana oddzielnie, opowiada osobną historię. Jest współczesna do szpiku kości. Ale jednocześnie stanowi swoistą klamrę, dopełniającą serię, której głównymi bohaterami byli radca Abell i ukochane przeze mnie Pomorze.

Christian Abell, dzięki poprzednim pana powieściom, stał się postacią wręcz kultową. Planuje pan jeszcze powrót do tej postaci?
Wcześniej nie planowałem. „Szkarłatna głębia” miała być ostatnim akordem mojej pomorskiej trylogii. Wielu czytelników domagało się jednak powrotu radcy Abella. Pomyślałem sobie, że nie ma co grymasić. To wielkie szczęście dla autora, że ktoś dopomina się o kolejne akty wymyślonej przez niego historii. Właśnie pracuję nad czwartym i ostatnim tomem z radcą Abellem w roli głównej. „Miasto duchów” ukaże się jesienią, nakładem mojego nowego wydawcy, Skarpy Warszawskiej.

Spotkanie z Krzysztofem Bochusem - 31 marca, o godz. 15 w Polskiej Filharmonii Bałtyckiej, w ramach Gdańskich Targów Książki (29-31 marca).

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Krzysztof Bochus opowiada o thrillerze "Lista Lucyfera". Spotkanie z pisarzem w niedzielę, 31 marca w Filharmonii Bałtyckiej - Dziennik Bałtycki

Wróć na gdansk.naszemiasto.pl Nasze Miasto