Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Lekarz namawiał pacjentkę, by zoperowała się w publicznym szpitalu za pieniądze

J. Gromadzka-Anzelewicz
Fot. A.Warżawa
Fot. A.Warżawa
Prawdziwy szok przeżyła emerytka z Gdańska, którą lekarz z poradni pracującej na kontrakcie z Narodowym Funduszem Zdrowia usilnie namawiał, by przebadała się w prywatnym gabinecie, a następnie zoperowała w ...

Prawdziwy szok przeżyła emerytka z Gdańska, którą lekarz z poradni pracującej na kontrakcie z Narodowym Funduszem Zdrowia usilnie namawiał, by przebadała się w prywatnym gabinecie, a następnie zoperowała w publicznym szpitalu, ale... za pieniądze.

Z tego, co udało się nam ustalić, nie jest to przypadek odosobniony, a niemal powszechna praktyka w niektórych placówkach na Pomorzu. Przynajmniej w kilku publicznych szpitalach interes "kręci się" świetnie. Łóżko w łóżko leżą pacjenci leczeni na Fundusz i chorzy, którym udało się ominąć kolejkę, bo za operacje zapłacili z własnej kieszeni. Ministerstwo Zdrowia nie ma wątpliwości - proceder jest nielegalny. Nieoficjalnie mówi się, że kwitnie, bo właściciel jednego z takich szpitali - Urząd Marszałkowski - przymyka na to oko.

Tamtej, grudniowej wizyty w poradni chirurgii naczyniowej w Szpitalu Wojewódzkim w Gdańsku Anna Sosińska-Parchowska, od sześciu lat emerytka, nie potrafi zapomnieć do dziś. A ponieważ przed laty była radną Miasta Gdańska, na dodatek przez całą kadencję działała w komisji zdrowia, postanowiła, że tej sprawy nie puści płazem. Na poradę chirurga naczyniowego pani Anna czekała dobrych kilka tygodni.

- Puchły mi nogi - tłumaczy powód wizyty u specjalisty. - Doktor W. nawet mnie jednak nie zbadał, rzucił tylko okiem na nogi i sięgnął do szuflady. Leżał tam stos wydrukowanych skierowań na USG dopplerowskie do... doktora R. w przychodni Remed+Lectus.
Doktor R. przyjmuje tam zarówno "na Fundusz", jak i prywatnie. Pani Annie doktor W. wręczył skierowanie na badanie prywatne.

- Chyba nie chce pani, by badał ją w przychodni jakiś stażysta. - Lekarze przyjmujący na Fundusz są niedouczeni - przekonywał. Badanie miało kosztować 120 zł.
- Nie protestowałam, bo wstydziłam się tłumaczyć doktorowi, że to znacząca część mojej emerytury - przyznaje starsza pani.

- A jak będzie po badaniu, to żylaki zoperujemy - wyjaśnił doktor W. Nazwisko i numer telefonu pacjentki zapisał w kalendarzyku. Nie ukrywał, że operacja jednej nogi kosztować będzie w granicach 2,5-3 tys. złotych. Gwarantował za to dobry efekt operacji.
- Gdy tylko padła kwota, wiedziałam, że mnie na to nie stać - tłumaczy pani Anna. - To dla mnie ogromne pieniądze.

Doktor nie omieszkał przy tym wyrwać z jej książeczki RUM odpowiedniego kuponu. Od emerytury pani Ani ZUS odciąga przecież składkę na ubezpieczenie zdrowotne. Operacja, choć płatna, odbyć się miała nie w lecznicy prywatnej, a na oddziale chirurgii naczyniowej w... Szpitalu Wojewódzkim w Gdańsku.
Znajoma pani Ani dzwoni do szpitala. Pyta o kolejkę na operacje żylaków w ramach NFZ. - Żylaków na Fundusz nie operujemy - słyszy od pielęgniarki. Słuchawkę bierze doktor W. i usiłuje prostować.
- Teoretycznie operujemy, ale kolejka jest długa - 400 osób. Jak zdecyduje się pani na zabieg komercyjny, ominie pani kolejkę w przyszpitalnej poradni. Może się pani zgłosić już w najbliższy czwartek.Pani Anna z oferty doktora W. nie skorzystała. Leczy się "na Fundusz" w innej poradni. - Wciąż dręczy mnie tylko myśl, ilu chorych przede mną poddało się presji doktora W. i zapłaciło. Wyjaśnić to obiecał Jacek Teodorczyk, szef aktualnej komisji zdrowia Rady Miasta Gdańska, do którego pani Anna zwróciła się z interwencją. Sprawą zainteresował się też pomorski oddział NFZ. - Wszystkie oddziały chirurgiczne na Pomorzu powinny w ramach kontraktu operować żylaki - twierdzi jego rzecznik Mariusz Szymański. I apeluje - sygnały o takich przypadkach prosimy kierować do nas.

- Doktor W. nie jest jedyny - śmieje się gorzko dyrektor innego szpitala w Trójmieście. - To wręcz powszechna praktyka w Szpitalu Wojewódzkim. - To proceder, o którym głośno w środowisku - przyznaje dr Barbara Sarankiewicz-Konopka z Okręgowej Izby Lekarskiej w Gdańsku. - Szpital Wojewódzki funkcjonuje na niezrozumiałych zasadach. Nieoficjalnie mówi się, że dyrektor tego szpitala ma poparcie wysokiego urzędnika w samorządzie województwa. I że on toleruje działania dyrekcji niezgodne z prawem. - Szpital, który za daną procedurę otrzymuje zapłatę z Narodowego Funduszu Zdrowia, nie ma prawa oferować jej pacjentom za pieniądze - słyszę w centrali NFZ. - Marszałek Jan Kozłowski na pewno na taki proceder nie przymyka oka - oburza się Anna Szczepańska, wicedyrektor Departamentu Zdrowia Urzędu Marszałkowskiego, i dodaje. - Będziemy tę sprawę wyjaśniać. Dyrektor Szpitala Wojewódzkiego i jego zastępca byli wczoraj nieuchwytni.

Nieuczciwe i nieetyczne

Dr Barbara Sarankiewicz-Konopka, wiceprzewodnicząca Okręgowej Rady Lekarskiej w Gdańsku

- Takie postępowanie lekarzy uznać trzeba za nieuczciwe i nieetyczne.

- Nawet gdyby na leczenie za pieniądze w publicznym szpitalu prawo zezwalało, pacjent musi być o tym poinformowany z góry. W holu, czy w poczekalni powinny wisieć dwie tablice informacyjne, widoczne dla każdego. Jedna dla pacjentów, którzy chcą się leczyć w ramach ubezpieczenia w NFZ z informacjami, jaki lekarz i w którym gabinecie ich przyjmie, i druga - dla pacjentów komercyjnych, chcących ominąć kolejkę i gotowych za leczenie zapłacić z własnej kieszeni. Pacjent musi mieć wybór.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gdansk.naszemiasto.pl Nasze Miasto