Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Łupaszko we wspomnieniach najbliższych

Barbara Szczepuła
Wanda Minkiewicz "Danka" w oddziale partyzanckim
Wanda Minkiewicz "Danka" w oddziale partyzanckim Fot. archiwum prywatne
8 lutego 2011 roku minęła 60 rocznica rozstrzelania majora Zygmunta Szendzielarza "Łupaszki", dowódcy 5 Wileńskiej Brygady Armii Krajowej, a także ostatniego komendanta Okręgu Wileńskiego AK. O dramatycznie trudnym życiu żołnierzy wyklętych i ich rodzin pisze Barbara Szczepuła

Pokój otulony książkami jak różnobarwną tapetą: Czechow, Mann, Bułhakow, Rilke, Conrad, Miłosz, Maria Janion, Paweł Jasienica…

- Jasienica wpadł w krakowskim mieszkaniu mojej ciotki Janki Oszywowej. Przyszedł, by się wykąpać - mówi Ewa Minkiewicz, widząc, że zatrzymuję wzrok na "Rzeczpospolitej Obojga Narodów". Przypominamy sobie, jak trudno było zdobyć jego książki w PRL, jak załatwiało się je spod lady, u zaprzyjaźnionych księgarzy. W 1968 roku Gomułka ryczał z partyjnej trybuny, że Lech Beynar mordował niewinnych ludzi, zaś areszt opuścił - sugerował I sekretarz - bo poszedł na współpracę z UB. Słowa partyjnego genseka poszły w lud, Jasienica-Beynar wpadł w rozpacz. Nie mógł się bronić, nie mógł powiedzieć, że wypuszczono go w 1948 roku z aresztu za poręczeniem Bolesława Piaseckiego, szefa PAX-u, którego znał jeszcze z Wilna.

Ewa podaje zieloną herbatę. Opowiada o szczęśliwym dzieciństwie w małym domu na obrzeżach Warszawy. Mama miała ciemne włosy i takie śliczne imię - Weronika. Była dobra i ciepła. Sadzała ją na kolana, przytulała, całowała, szyła sukienki, czesała i wiązała kokardy. Mąż mamy, którego Ewa nazywała tatą, powiedział kiedyś, biorąc ją na ręce, że nie jest jej ojcem, ale wujkiem. Zdziwiła się, ale to niczego nie zmieniło w ich relacjach. Wujek to wujek. Spytała jednak: - A gdzie jest mój tata?
Wyjechał.

Kiedy wróci?
Nie wiadomo, pojechał bardzo daleko.

Gdy trochę podrosła, zaczęły z mamą jeździć do "pensjonatu". Tak to tajemnicze miejsce nazywała Weronika. Najpierw jechały pociągiem, co było przyjemne i interesujące, już samo słowo "podróż" ekscytowało, ciekawiły zmieniające się za oknem krajobrazy, a kanapki z marmoladą i jajka na twardo smakowały jak nigdy. Potem stały w długiej kolejce przed jakimś gmachem, co już nie było takie miłe, szczególnie gdy padał deszcz. Czekały, aż ktoś wywoła ich nazwisko. Siadały przed kratą, po drugiej stronie pojawiała się całkiem siwa i chuda, bezgranicznie smutna kobieta. Nic właściwie nie mówiła, patrzyła tylko swoimi wielkimi przeraźliwie pustymi i nieobecnymi oczami. Jakaś ciocia? Ktoś powiedział: "prawdziwa mama". Jak to prawdziwa? Czy można mieć dwie mamy? Ale po co druga mama, skoro ta jest taka dobra i kochana? A ta, która daje obiad, z którą zrywa w ogródku porzeczki i karmi kury, która pociesza, gdy Ewa zedrze sobie skórę z kolana, nie jest prawdziwa? Strasznie to było trudne do pojęcia, ale nie zawracała sobie tym głowy, bo miała mamę na co dzień i tylko to się liczyło, a właśnie mama woła ją do ogrodu, by pokazać dzięcioła, który kuje dziobem pień czereśni.

Dom wypełniony był dobrymi uczuciami, ciepłem, takim jak to, które rozchodziło się zimą z rozpalonego kaflowego pieca. Zapach jabłek, które stały w koszykach, był zapachem miłości. W sąsiednim pokoju mieszkał wprawdzie drugi wujek, który przeżył Oświęcim, a jego żona - o czym dowiedziała się, gdy już była dorosła - zastrzelona została z wyroku Armii Krajowej, bo podpisała volkslistę i donosiła na gestapo. Podobno nawet - o czym mówiono szeptem, bo przecież nikt nie miał na to dowodu - zadenuncjowała własnego męża. Wujek przeżył i był teraz z inną kobietą, która miała chęć przejąć pokój zajmowany przez Weronikę, jej męża, jej dwóch synów i Ewę. To powodowało kłótnie. Weronika nie mogła się wyprowadzić, bo jej mieszkanie spłonęło podczas powstania.
Tak czy owak, były to najszczęśliwsze lata w życiu Ewy.

Nieszczęście spadło na Ewę nieoczekiwanie. Jak u Norwida "zatopiło w nią swe fatalne oczy i czeka".
Pojawiła się siwa pani z "pensjonatu", a Weronika, ta kochana mamusia, zapytała drżącym głosem, ze łzami: - Z kim chcesz zostać Ewuniu, z prawdziwą mamą - pokazała na kobietę siedzącą bezradnie na krześle - czy ze mną?

Ziemia się rozstąpiła. Sufit spadł na głowę. Zapadła ciemność.
Czy można postawić przed takim wyborem ośmioletnie dziecko?
- Wybrałam prawdziwą matkę. Teraz wiem, że tym wyborem unieszczęśliwiłam wszystkich: matkę, Weronikę i siebie. Moi rodzice, Lucjan i Wanda Minkiewiczowie, żołnierze Armii Krajowej, zostali aresztowani pierwszego lipca 1948 roku w Krakowie, w tym samym mieszkaniu należącym do mojej ciotki Janki, siostry ojca, w którym bezpieka dopadła Jasienicę. Przewieziono ich do Warszawy na Rakowiecką - opowiada Ewa. - Matka była wówczas ze mną w ciąży…
Urodziła się w więzieniu. Po pół roku Wanda musiała powierzyć komuś dziecko, bo inaczej mała zostałaby oddana do domu dziecka. Było to jeszcze przed wyrokiem. Pomyślała o swojej ciotce Weronice mieszkającej w stolicy. - Weźmiesz Ewę? Weronika zgodziła się bez wahania.
A teraz, po ośmiu latach z bólem serca oddawała matce swoją ukochaną córeczkę.

***

Wanda pojechała do Gdańska. Tam po wojnie osiedliły się jej siostry. Zamieszkała w drewnianym domu przy Kartuskiej, w jednym pokoju ze swą siostrą Czesławą i z Ewą. Znalazła pracę w fabryce zapałek. Po dwóch tygodniach kierownictwo fabryki dostało z UB informację, kim jest Wanda Minkiewicz. Zwolniono ją z dnia na dzień.
Jak zdoła utrzymać córkę i siebie? Jak da sobie radę po latach spędzonych w więzieniu z ciągnącą się za nią opinią zbrodniarki? Ewa była dla matki ciężarem ponad siły. Nie mogła tego ukryć, choć być może się starała - a może było jej już wszystko jedno? Była wypalona, chyba nie potrafiła już cieszyć się ani córką, ani "wolnością", wracały obrazy przesłuchań, bicia, wyrywania włosów, wykręcania rąk, męczenia, brudu, samotnych miesięcy w pojedynczej celi, w karcerach, ciągle słyszała obelgi, poniżające wyzwiska, krzyki…

Żyła z dnia na dzień zamknięta w sobie, zgorzkniała, a Ewa chciała ją kochać, chciała, żeby ta "prawdziwa mama" okazała jej choć trochę czułości. Matka zmieniła wygląd, trochę przytyła, pomalowała siwe włosy, odmłodniała. Nie była zresztą wcale stara, wychodząc z więzienia miała trzydzieści sześć lat. Wyglądała teraz całkiem ładnie, więc Ewa nabrała nadziei, że może jak Kaj z "Królowej Śniegu" Andersena wyjmie z serca matki ten kawałek lodu, który w nim tkwi, i nie pozwala kochać.
Cze

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak globalne ocieplenie zmienia wakacyjne trendy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gdansk.naszemiasto.pl Nasze Miasto