Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Make Life Harder: Jesteśmy frajerami [rozmowa NaM]

Lucyna Jadowska
"Ani Mru Mru czy Kabaret Moralnego Niepokoju mogą czuć się niezagrożeni" - przyznaje Lucjan z duetu tworzącego prześmiewczą stronę Make Life Harder.

Czytaj też:

Córka Maklakiewicza: Tata żył byle jak i głupio umarł [rozmowa NaM]

Zaczynali jako parodia bloga Kasi Tusk zatytułowanego "Make Life Easier". Maciej i Lucjan to samozwańczy eksperci zajmujący się problematyką lifestyle'u, mody czy urody. Panowie na fali popularności postanowili wydać książkę "Make Life Harder". Choć napotkali na pewne problemy, udało się.

"Całymi miesiącami, kiedy nasi koledzy bawili się na domówkach, my siedzieliśmy przy stole w kuchni i wymyślaliśmy puentę do żartu o Czarku Pazurze; kiedy nasi znajomi na podwórku grali w zbijaka, my szukaliśmy rymu do słowa „rabarbar”; a kiedy nasi koledzy wąchali klej w zsypie, my w słowniku sprawdzaliśmy odmianę słowa „pufa”. - pisali na swojej stronie na Facebooku o swojej pierwszej publikacji.

Z Maciejem i Lucjanem rozmawiamy o cenzurze, matce chrzestnej ich książki i oczywiście Kasi Tusk.

Znaleźliście już rym do słowa rabarbar?

Maciej: Nie. Ten rym nigdy nie powstał.

Lucjan: Poszukiwania trwają.

Tak myślałam. Przyniosłam Wam tutaj zestaw rymów do słowa rabarbar. Jeśli mogę coś zaproponować, to Allahu Akbar wygląda ciekawie.

M: Tak, Allahu Akbar i kapibar też jest dobry. Rym rabarbar do słowa rabarbar wydaje się zaskakujący.

L: Na to nie wpadliśmy.

M: Dziękujemy, przyda się nam do następnej książki.

Ale porozmawiajmy jeszcze o tej pierwszej "Make life harder". Czy, zgodnie z tytułem, utrudniliście sobie życie i ciężko pisało się Wam tę książkę?

M: Nie, tak naprawdę pisało się łatwo, bo wyszliśmy z założenia, że każdy pomysł jest dobry.

L: W związku z tym nie było złych pomysłów i pisaliśmy szybko. Żaden tekst nie zajął nam więcej niż jedno posiedzenie, które trwało dwie godziny.

I wszystko działo się na Skypie.

L: Tak. Nie mieszkamy obok siebie, dzielą nas cztery kilometry. Nie mamy bezpośredniego połączenia, tramwajowe jest strasznie głupie, bo trzeba objechać pół Gdańska, a na taksówki nas jeszcze nie stać, miejmy nadzieję, że to się zmieni w tym tygodniu, jak wyprzeda się milionowy egzemplarz naszej książki. Więc, tak umawialiśmy się na Skypie.

M: Robimy to od pewnego czasu, bo tak jest wygodniej niż na przykład na Gadu Gadu, na którym pracowaliśmy jeszcze całkiem niedawno. Lucjan jest jedną z trzech ostatnich osób, które ciągle mają konto na Gadu. Ja się wylogowałem całkiem niedawno, cztery miesiące temu. Wciąż jeszcze nie ułożyłem sobie życia na nowo.

A kiedy książka powstała, to problem był z jej wydaniem, bo wydawnictwo, które się do was zgłosiło, rozmyśliło się?

M: To było dosyć stresujące, przede wszystkim dlatego, że musieliśmy oddać wydawnictwu pieniądze, które dostaliśmy na zaliczkę.

Ile?

L: Dostaliśmy po 13 tys. zł na głowę, więc chyba nie była to bardzo duża kwota. Ale my jesteśmy frajerami, z tego jesteśmy znani, że robimy akcje reklamowe za marne pieniądze. Później wydawnictwo się wycofało i okazało się, że musimy oddać 75 proc. zaliczki, bo taki był zapis w umowie.

Ale dlaczego musieliście oddawać zaliczkę? Spóźnialiście się z napisaniem książki?

M: Nie, my byliśmy bardzo punktualni. Tylko okazało, się, że wydawnictwo Znak nie lubi naszych żartów. Na początku wszystkie żarty z kościoła katolickiego musiały wypaść. Potem się okazało, że pedofilia w kościele też jest zjawiskiem tak marginalnym i nieistotnym, że nawet nie wypada na ten temat żartować.

L: Potem wydawnictwo nalegało, żeby wyrzucić już praktycznie wszystko, co było śmieszne. Wtedy powiedzieliśmy, że już więcej zmian nie wprowadzamy, wtedy wydawnictwo wzięło nas na wstrzymanie. Kiedy już myśleliśmy, że ta książka się nie ukaże, że to milczenie na tyle się przedłuża, że jakieś poważne decyzje na wyższym szczeblu muszą być podejmowane, byliśmy nawet skłonni pchnąć wszystko, na wszystko się zgodzić, ale było już za późno. Więc podsumowując, nie mamy kręgosłupa.

I wtedy odezwaliście się do Karoliny Korwin-Piotrowskiej?

L: Tak, napisaliśmy do niej na Facebooku. Nie poznaliśmy jej nigdy osobiście, ale widzieliśmy, że często lajkowała nasze posty. Napisaliśmy jej, jaka jest sytuacja, że mamy gotową książkę i zaliczkę do zwrotu, zapytaliśmy się, czy zna jakieś wydawnictwo, które mogłoby zaryzykować. Ona skierowała nas do Prószyńskiego i tak została matką chrzestną książki.

W Prószyńskim bez cenzury się też nie obyło.

M: Książka rządzi się swoimi prawami, to nie jest notka w Internecie. Prószyński też miał parę zastrzeżeń, ale w toku naszej histerii i długich rozmów z redakcją, wiele oryginalnych żartów pozostało. Ale część faktycznie usunęliśmy. Musieliśmy wyciąć np. żart o Jakóbiaku. Było w książce zdanie, że Polacy potrzebują Święta Dziękczynienia tak bardzo, jak Jakóbiak wpierdolu. I to musiało zniknąć, bo podchodziło już pod konkretny paragraf. Szmaty z Reserved też musiały wypaść i w ich miejsce, jak i wszystkich wyciętych rzeczy, wstawiliśmy kwadratowy nawias z informacją, że ocenzurowano przez wydawnictwo.

L: Musieliśmy pozbyć się też żartów o Olafie Lubaszence. Wydawnictwo chciało, żeby usunąć żarty o jego otyłości, bo jest ona spowodowana chorobą, a nie obżarstwem. Potem okazało się, że Lubaszenko po prostu wydaje książkę w Prószyńskim, więc to był prawdopodobnie powód. Nie pierwszy, i nie ostatni raz zostaliśmy oszukani.

M: Zabawna historia wiąże się też z cytatami, które zamieszczaliśmy na początku wybranych rozdziałów. Mamy tam w jednym rozdziale cytat z Bolesława Prusa "Wszyscy lubią czytać, ale jeszcze bardziej ruchać" - tak było na początku, ale wydawca zmienił nam ruchać na dupczyć. Nikt nam nic o tym nie powiedział.

Ale książkę w końcu wydać się udało. Czy jesteście żywym dowodem na to, że każdy dzisiaj może wydać książkę?

M: Zdecydowanie tak.

Swoją pozycją, jak sami piszecie, wpisujecie się między Mickiewicza i Kasię Cichopek. Do kogo Wam bliżej?

L: Niech już historia osądzi do kogo nam bliżej, ale i tak wydaje mi się, że bliżej nam do biografii Nergala. Chociaż oczywiście mamy aspiracje takie, żeby nas stawiali na półce między "Potopem" a "Krzyżakami", albo w ogóle w dziale filozofia.

Widziałam, że w jednej z księgarni we Wrocławiu staliście obok słynnego Greya.

M: To było zaskakujące. Ja niestety książki nie czytałem, chciałem iść do kina, namawiałem nawet Lucjana, ale on strasznie się boi.

Piszecie, że Wasza książka, to przewodnik po życiu, śmierci i modnych apaszkach, i tym, jak ubierać się do windy. Przeczytałam całą książkę i o windzie ani słowa.

M: Oficjalnie zwalamy to na wydawcę. A tak serio, to niespecjalnie interesowała nas spójność. Jeśli we wstępie pojawiła zapowiedź tekstu, jak ubierać się do windy, to prawdopodobnie w ogóle tego wątku później nie kontynuowaliśmy. To jest taki nasz stary zwyczaj, żeby konfabulować, wodzić czytelnika za nos. Wszystko po to, żeby przykryć naszą skrajną pisarską niekompetencję.

Jak zbieraliście porady do Waszego przewodnika? Czy doświadczenia politologa i psychologa przydały się?

L: Temu, co piszemy, bliżej do lotu wariata nad miastem. Nie jest to poparte w naszej wiedzy czy doświadczeniu, a raczej w wyobrażeniu „o tym i owym”. Chcielibyśmy, żeby to była książka autobiograficzna, ale nie jest. Od początku do końca wszystko jest zmyślone. To wymysł naszej chorej fantazji.

Wydanie książki promowaliście filmem, na którym palicie książki m. in. Małgorzaty Rozenek, Magdy Gessler czy Niekrytego Krytyka. Jak dobieraliście publikacje do ogniska?

M: Wybraliśmy najtańszą księgarnię na Allegro. Nie było w niej niestety ani Krzysia Ibisza, ani Kominka. Chcieliśmy jeszcze oczywiście dorzucić do pieca Nergala, ale okazał się strasznie drogi, bo książka kosztowała 60 zł, a budżet tego filmu i tak wyniósł około 250 zł. Straszne pieniądze na to poszły. Ten filmik to był taki nasz hołd.

L: I rozpaczliwa próba wzbudzenia taniej sensacji i kontrowersji.

M: Ale się nie udało. Liczyliśmy, że ten film będzie miał dziesiątki miliardów odsłon, a miał 10 czy 11 tys. Nic się nam nie udaje. Cała ta książka jest też przecież obliczona na kontrowersje, ale na razie wzbudziła same pozytywne emocje.

Nie spłynęły jeszcze żadne pozwy?

L: Niestety nie i nic tego nie zapowiada. Ręce opadają.

No to może chociaż spróbowalibyście w kabarecie? Bylibyście na przykład takim drugim Ani Mru Mru.

L: Uroczyste odczyty naszej książki byłyby jeszcze OK. Ale, jeśli mielibyśmy improwizować na scenie, to na pewno wypadlibyśmy fatalnie. Wszelkie próby „aktorzenia” w naszym przypadku kończą się jakąś dramatyczną klęską. Myślę że Ani Mru Mru czy Kabaret Moralnego Niepokoju mogą czuć się niezagrożeni. Nie będziemy próbowali ich zdetronizować, sami sobie świetnie z tym poradzą.

I pomyśleć, że wszystko zaczęło się od Kasi Tusk i tego, że chcieliście się wypromować na jej plecach.

M: Pomyśleliśmy, że jak na czyichś plecach, to na Kasi. A wtedy, gdy zaczynaliśmy działalność, wokół Kasi było duże zamieszanie, więc to była najkrótsza droga do sławy. I udało się. Trzy lata po tym, my już napisaliśmy książkę, a Kasia nie. Mamy od niej też więcej fanów na Facebooku. Tylko, że ona ma piękne życie, a my mamy chujowe. Jak ona jeździ na narty, to w Dolomity, a my gdzieś do Wieżycy.

I wszyscy wiedzą, jak wygląda Kasa Tusk, a Wy pozostajecie anonimowi.

L: No właśnie.

Myślicie, żeby pokazać swoje twarze? Zdemaskować próbowała Was m. in. Maryla Rodowicz, która napisała, że Wasze żarty przypominają jej poczucie humoru Skiby, Konja i Tymona Tymańskiego.

M: To było bardzo zabawne. Zawsze uważaliśmy Konja i Skibę za totalnych idiotów.

A pokażecie kiedyś w końcu swoje twarze?

L: Myślę, że w przyszłym miesiącu to zrobimy. W prima aprilis na przykład.

Źródło: dziennikbaltycki.pl/x-news

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto