Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Małgorzata Oliwia Sobczak i "Czerń". Książka wkrótce sklepach. "Ja też znalazłam swoje Gotham City"

Ryszarda Wojciechowska
Ryszarda Wojciechowska
fot. materiał prasowy
- Pomysł na zbrodnię zaczerpnęłam tym razem z kaszubskiej tradycji, w której wiara w Boga do niedawna skorelowana była z wiarą w diabły, demony i czarownice - mówi w rozmowie z "Dziennikiem Bałtyckim" Małgorzata Oliwia Sobczak, autorka kryminału "Czerń", drugiej części serii "Kolory zła"

Rozmowa z Małgorzatą Oliwią Sobczak

Nie zabić czytelnika nudą... czy to jest to, czego pani obawia się najbardziej?
Myślę, że każdy autor się tego obawia. Książki zdecydowanie muszą budzić ciekawość. A kryminały powinny tę ciekawość jeszcze mocniej podkręcać. Nuda to najgorszy element, który może się pojawić w książce.

Pani zabijanie nudą nie grozi. „Czerwień”, oceniono jako jeden z najlepszych debiutów kryminalnych ostatnich lat. Jak się pani znalazła w „kryminale”?
Pamiętam to jak dziś: wiosna 2017 roku, godzina 19. Robiłam kolację w mojej kawalerce w Sopocie. W tle leciał program informacyjny. I nagle usłyszałam: płaszcz z ludzkiej skóry wyłowiony z Wisły - nierozwiązana zagadka sprzed lat. Chodziło o sprawę tzw. Kuśnierza z 1998 roku, który zamordował w Krakowie 23-letnią studentkę religioznawstwa, zdjął z niej skórę i uszył z jej części ciała makabryczny „płaszcz”. Po wielu latach sprawcą okazał się mężczyzna, który pracował w Instytucie Zoologii w Krakowie, skąd go wyrzucono, bo zabił im wszystkie króliki. Okazało się, że przez niemal 20 lat chodził na grób swojej ofiary, studentki, i zapalał jej znicze. Ta sprawa była bodźcem. Mąż spał, pies też, a ja do 4 nad ranem czytałam o tej makabrycznej zbrodni. Nad ranem miałam pomysł na „Czerwień”.

Ale to nie jest opowieść o „Kuśnierzu”.
Nie chciałam tej historii oczywiście powielać. Ale wznowiona sprawa sprzed lat zaintrygowała mnie do skonstruowania własnej fabuły, w której przeplata się przeszłość i teraźniejszość. Wykorzystałam też jeden element związany z oskórowaniem. W mojej książce pojawia się motyw czerwieni wargowej.

Pisanie szło jak z płatka?
Książkę pisałam w kawalerce. Byłam w ciąży. Po całym dniu pracy siadałam do pisania. Ciąża była trudna, nie najlepiej się czułam. Czułam się non stop, tak jakbym właśnie wróciła nad ranem na kacu z sopockiego Sfinksa. Ale „Czerwień” chciała się opowiedzieć.

Zdziwiło mnie to, że za pisanie „Czerwieni” wzięła się pani będąc w ciąży. To też dosyć surrealistyczne, żeby wejść w kryminalny mrok w takim stanie.
„Czerwień” zaczęłam pisać na dwa miesiące przed zajściem w ciążę. Kiedy dowiedziałam się, że jestem w ciąży, już siedziałam głęboko w tej historii. I tak mnie fascynowała, że nie mogłam pisania odłożyć. Jestem pracowita i zawsze kończę to, co zaczynam. I byłam bardzo zdeterminowana i zmotywowana, żeby skończyć ten kryminał przed rozwiązaniem.

Książka trafiła w odpowiednie ręce.
Tak, przeczytała ją redaktorka pracująca w wydawnictwie W.A.B. Od razu poszła z maszynopisem do dyrektora wydawniczego, Marcina Mellera. Ten zabrał książkę do domu na Mazury i przepadł. Przed świętami Bożego Narodzenia sam zadzwonił do mnie z wieściami. To był niezwykły moment. Było koło południa. Ja stoję nad kilkumiesięcznym dzieckiem z grzechotką. Odbieram telefon i słyszę głos znany z telewizji: „Książka jest świetna. Ja bym drukował”. Zamarłam. Niemal nie mogłam wykrztusić słowa. Musiało minąć kilka dni, żebym uwierzyła, że to zdarzyło się naprawdę (śmiech).

Wcześniej napisała pani dwie inne książki, niezwiązane z tym gatunkiem.
Zaczęłam od niewielkiej baśni postmodernistycznej pt. „Mali, Boli i Królowa Mrozu”, a potem napisałam powieść żuławską „Ona i dom, który tańczy”. To historia kobiety, która po latach wraca do swojego żuławskiego domu, żeby odkryć tajemnicę własnej rodziny. I zaczyna prowadzać nieformalne śledztwo. I chyba podczas pisania tej książki złapałam tego kryminalnego bakcyla, bo poczułam, że te fragmenty, które dotyczą śledztwa, pisze mi się świetnie.

Po sukcesie „Czerwieni” napisała pani kolejny kryminał „Czerń”. Czy tym razem też pojawił się jakiś impuls do napisania?
Nad „Czernią” zaczęłam pracować, zanim jeszcze przyszła z wydawnictwa propozycja wydania „Czerwieni”. W tym czasie wyprowadziłam się z Sopotu na kaszubską wieś. Kilkanaście kilometrów od Trójmiasta, ale to zupełnie inny świat. Urodziłam córeczkę i codziennie chodziłam na długie spacery. A krajobraz Kaszub potrafi inspirować. W głowie kołatały mi się różne historie. Ale momentem, w którym te historie złożyły się w fabułę, była wizyta w pralni, która znajduje się niedaleko mojego domu. Niewielki budynek z napisem Ekopralnia, weszłam do środka i zobaczyłam na ścianach religijne obrazy - Jezus, Matka Boska i inni święci. Już to wydało się surrealistyczne, bo to punkt usługowy, a człowiek mógł się tutaj poczuć jak w miejscu kultu. Jakby tego było mało, pan obsługujący powitał mnie słowami: wesołych świąt. Co po raz drugi zbiło mnie z tropu. Pan jednak od razu mi wytłumaczył, że jutro jest Boże Ciało, a w katolickiej tradycji to święto najważniejsze tuż po Wielkanocy. Dlatego mówi wszystkim wesołych świąt. Oddałam rzeczy do pralni, wyszłam i od razu poczułam to charakterystyczne mrowienie w brzuchu.

Sygnał, że oto mam?
Poczułam klimat, jaki chcę stworzyć w mojej książce. Wiedziałam, że historia, która już mi się kołatała po głowie, będzie się rozgrywać w małym, sennym, na pozór niewinnym miasteczku. Wiedziałam, że to ma być takie miasteczko na poły amerykańskie, klisza tych wszystkich miasteczek, jakie oglądamy w amerykańskich filmach i serialach. A z drugiej strony czułam, że musi być ten silny regionalizm, ta kaszubskość, którą obserwowałam wokół siebie.

Dla przyjezdnej ta kaszubskość była czymś intrygującym?
Urodziłam się w Gdańsku, ale wcześniej nie odczuwałam kaszubskości Trójmiasta. Moja mama pochodzi z Żuław, tata jest Kujawiakiem, więc tradycja kaszubska nigdy nie była mi bliska. Okazało się, że elementy tożsamości kaszubskiej są zdecydowanie bardziej wyczuwalne na przedmieściach. Co więcej - widać je na każdym kroku. Mieszkańcy noszą tu medaliki na szyjach, a na lusterkach wstecznych w samochodach wieszają zazwyczaj religijne symbole. Najczęściej takie grube, drewniane różańce. Wszyscy uczęszczają regularnie do kościoła itd. Wiedziałam, że to moje miasteczko musi być nacechowane kaszubską pobożnością. No i że musi się też pojawić ksiądz.

W „Czerni” cichym bohaterem są Kartuzy, a w „Czerwieni” Sopot.
Przestrzeń jest bardzo ważna dla budowania fabuły i warunkuje klimat książki. Kartuzy spełniają jeszcze inne wymogi na bohatera książki, mają kilka pięknych jezior, mroczne lasy. Niedawno czytałam wywiad z Jo Nesbo, w którym powiedział, że jego Oslo jest takim Gotham City, stworzonym na potrzeby jego kryminałów. Myślę, że Kartuzy to takie moje Gotham City, wyobrażone sobie przeze mnie, chociaż z zachowaniem wszystkich szczegółów topografii.

Teraz też jest pani zawieszona w dwóch światach - w mrocznym świecie kryminału i jasnym, macierzyństwa.
Udaje mi się to wszystko połączyć dzięki pomocy mojej mamy w opiece nad córeczką. „Czerń” zaczęłam pisać, kiedy Lea miała 3 miesiące. Ale poród, narodziny dziecka i to, że wszystko w moim życiu wydawało się takie nowe, miały jednak wpływ na pisanie. Pierwsza wersja „Czerni” była dużo bardziej lżejsza, niż ostateczna. Nie mogłam wejść tak mocno w ten kryminalny mrok. Ale kiedy doszłam do siebie i odzyskałam siłę psychiczną, wyrzuciłam jedną trzecią starej wersji i wpisałam w nią prawdziwe jądro ciemności.

Faktycznie „Czerń” to prawdziwa czerń. Mrok aż się z niej wylewa. Są demony, rytualne morderstwa, egzorcyzmy.
Osią fabuły „Czerni” są zaginięcia dzieci. Prowadzone przez prokuratora Leopolda Bilskiego i asesor Annę Górską śledztwo odsłania coraz mroczniejsze tajemnice sennego miasteczka, a zło ma przeróżne oblicza. Tu nic nie jest tym, czym się wydaje, że sparafrazuję tekst z „Miasteczka Twin Peaks”. Pod kaszubską ziemią czają się demony i żaden z mieszkańców Kaszub nie jest w stanie przed nimi uciec.

Skąd pomysł na taką wizję?
Pomysł na zbrodnię zaczerpnęłam tym razem z kaszubskiej tradycji, w której wiara w Boga do niedawna skorelowana była z wiarą w diabły, demony i czarownice. Jeszcze w dwudziestoleciu międzywojennym dochodziło do pogańskich praktyk, bo bano się upiorów. To one stały się dla mnie inspiracją. Egzorcyzmy natomiast nadal nie są reliktem przeszłości i to chyba opisy wypędzania demonów niosą w tej powieści najbardziej wstrząsający ładunek.

Wspomniała pani o „Miasteczku Twin Peaks”.
Od początku chciałam nadać mojemu miasteczku rodowód wyciągnięty z kultowych zachodnich filmów kryminalnych, na których się wychowałam. Dlatego też w „Czerni” czytelnicy odnajdą celowe podobieństwa do „Miasteczka Twin Peaks”. Między innymi mamy bar, który przypomina Double R Dinner z serialu Lyncha, mamy mroczne lasy, choć zamiast sów nad mieszkańcami latają żurawie. I tartak - bez niego krajobraz byłby niepełny. Zresztą sam prokurator Bilski pełni trochę taką rolę agenta Dale’a Coopera - jest kimś z zewnątrz, a więc by rozwikłać zagadkę zbrodni, musi najpierw poznać prawa, jakimi rządzi się lokalna społeczność.

Była „Czerwień”, jest „Czerń”. I co dalej? Jakim kolorem jeszcze pani zagra?
Pracuję nad trzecim tomem serii Kolory Zła. Znowu wrócę do Trójmiasta. Tym razem pierwsze skrzypce zagra Gdynia, w której się wychowałam. I która jest jedyna w swoim rodzaju, z tą modernistyczną architekturą, magazynami portowymi itd. Wszystko będzie „skąpane” w śniegu...

To znaczy, że będzie „Biel”?
Zobaczymy. Bo czystość tej bieli w przestrzeni będzie skonfrontowana z przemocą i scenami erotycznymi. Tym razem na warsztacie znajdzie się temat prostytucji.

Lubi pani czytać kryminały?
Przez lata lubiłam je oglądać w filmach i serialach. Ale książki kryminalne pojawiły się w moim życiu późno. Być może powodem była myśl, którą mi wcześniej wpojono, że książki kryminalne to gorszy gatunek, tylko czytadła. Powieści kryminalne pojawiły się w moim życiu właśnie w czasie ciąży. Zaczęłam sięgać po nie, pisząc „Czerwień’, żeby poznać lepiej gatunek. A teraz można powiedzieć, że nieustannie siedzę „w kryminale”. Czytam, żeby wiedzieć, jakie tematy się pojawiają, jakie style pisania. I tak sobie eksperymentuję, czytając innych.

Te najlepsze, które pani przeczytała?
Najlepsze były „Syreny” Josepha Knoxa - manchesterski kryminał z gatunku urban noir. Ta książka była niezwykle plastyczna, niemal filmowa. Najmocniejszy był „Kasztanowy ludzik” Sorena Sveistrupa. Chwilami dla mnie zbyt drastyczny, tak że przeskakiwałam te makabryczne opisy. Skanowałam je, żeby nie tracić wątków. Ale to książka, która jak u Hitchcocka zaczyna się od trzęsienia ziemi, a potem już tylko napięcie rośnie. W książkach szukam zawsze emocjonalności. Czasami wystarczy kilka zdań, które zapadną mi w głowę i wtedy zyskuje ona dla mnie na wartości. Moją ulubioną autorką jest Majgull Axelsson, która nie pisze kryminałów. Ale jej powieści „Ta, którą nigdy nie byłam”, „Dom Augusty” czy „Kwietniowa czarownica” zalęgają się w umyśle. Majgull ma taki specyficzny styl, też podobnie jak ja, uwielbia retrospekcje, jej bohaterki wracają do przeszłości i swoich traum. Żartuję, że gdyby Majgull Axelsson pisała kryminały, to być może moje byłyby bliskie tego, co ona tworzy.

Rozmawiała Ryszarda Wojciechowska

od 12 lat
Wideo

Stellan Skarsgård o filmie Diuna: Część 2

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Małgorzata Oliwia Sobczak i "Czerń". Książka wkrótce sklepach. "Ja też znalazłam swoje Gotham City" - Dziennik Bałtycki

Wróć na gdansk.naszemiasto.pl Nasze Miasto