Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Marcin Jacobson: To nie rock'n'roll obalił komunę

Dariusz Szreter
Wojciech Jacobson - menedżer, producent i wydawca muzyczny. Jako pracownik Bałtyckiej Agencji Artystycznej w latach 70. był współorganizatorem festiwali Pomorska Jesień Jazzowa i Jazz Jantar,  Pop Session i Festiwalu w Jarocinie oraz współtwórcą ruchu Muzyka Młodej Generacji. Współpracował m.in. z zespołami TSA, Krzak, SBB. Jest współtwórcą sukcesu m.in. grupy Dżem i Martyny Jakubowicz. Po latach "emigracji" w Bielsku, w tym roku ponownie osiadł w Trójmieście.
Wojciech Jacobson - menedżer, producent i wydawca muzyczny. Jako pracownik Bałtyckiej Agencji Artystycznej w latach 70. był współorganizatorem festiwali Pomorska Jesień Jazzowa i Jazz Jantar, Pop Session i Festiwalu w Jarocinie oraz współtwórcą ruchu Muzyka Młodej Generacji. Współpracował m.in. z zespołami TSA, Krzak, SBB. Jest współtwórcą sukcesu m.in. grupy Dżem i Martyny Jakubowicz. Po latach "emigracji" w Bielsku, w tym roku ponownie osiadł w Trójmieście. Fot. G. Mehring
O tym, kiedy polski rock stał się muzyką naprawdę buntowniczą i jak daleko posunął się w swoim buncie - opowiada Marcin Jacobson w rozmowie z Dariuszem Szreterem

Czujesz się bohaterem walki z komuną? Pytam, bo niedawno przez ekrany polskich kin przeszedł film dokumentalny Beats of Freedom, z którego wynikało, że rock był w Polsce istotnym elementem na drodze do obalenia tamtego ustroju.

To jakaś kompletna bzdura. Śmieszy mnie ta zbowidowska atmosfera podsycana przez niektórych dziennikarzy, a przede wszystkim muzyków. W pewnym momencie jeden z zasłużonych animatorów rocka tak się zagalopował, że powiedział, iż powstanie pierwszych zespołów bitowych było tym kamyczkiem, który poruszył lawinę. Moim zdaniem to zdecydowana przesada. W rzeczywistości rock'n'rollowcy funkcjonowali w tamtym układzie, żyli jak reszta społeczeństwa i nikt tam się specjalnie nie wychylał.

Nie mam na myśli zasług z racji udziału w solidarnościowej konspirze, ale rozprzestrzenienia buntowniczego ducha, jaki niesie ze sobą rock.

Tu jest całe sedno. Rock'n'roll na początku, w latach 50., był na Zachodzie muzyką buntu obyczajowego. Młodzi buntowali się przeciwko powojennemu establishmentowi. Tymczasem w Polsce do 1956 nawet granie jazzu było źle widziane - grano go w piwnicach, na półkonspiracyjnych potańcówkach. Dopiero kiedy Gomułka doszedł do władzy, postanowił dać sygnał otwarcia, luzowania śruby i zaczął tych muzyków tolerować. Mało tego, władze wykonały, moim zadaniem, genialny ruch, nadając muzyce jazzowej status sztuki wyższej. Zaczęto grać jazz w filharmonii, umożliwiono Ptaszynowi-Wróblewskiemu wyjazd na festiwal do Nowego Orleanu, kolebki tej muzyki. W ten sposób usiłowano to zneutralizować.

No a rock?

Fakt istnienia muzyki rockowej, która niosła bunt, doszedł do mentalności decydentów chwilę później. Z Presleya i Haleya wyrośli Beatlesi, Rolling Stonesi, Dylan, u których pojawiły się już wątki polityczne. Nasi włodarze od kultury zorientowali się, że te idee są dla nich niebezpieczne i jeżeli to przesiąknie do Polski, to będzie dla nich niedobrze.

Ale przecież przesiąknęło...

Ta fala była nie do opanowania. Płynęła wszystkimi możliwymi kanałami. To nie tylko muzyka, ale stroje, długie włosy.

Mimo że kraj był komunistyczny, a rządził Gomułka, typ wyjątkowo oldskulowy?

Stąd właśnie big-bit i te zespoły instrumentalne z gromadą zmieniających się wokalistów. Z rock'n'rollem to miało niewiele wspólnego. To był kompromis - wykształceni zawodowi muzycy, którzy usiłowali być na czasie, godząc to z estetyką, którą narzucały władze. Najbardziej zbuntowane teksty w tym czasie to "Dziwny jest ten świat" Niemena, pełen ogólników czy "Na betonie kwiaty nie rosną" Wojtka Kordy. To było jednak trochę naciągane. Z drugiej strony było pokolenie, z którego ja pochodzę, wyczuwające, że gdzieś tam, po drugiej stronie, istnieje świat, który bardziej nam się podoba, w którym jest więcej swobody. I do tego ciążyliśmy. Staraliśmy się być tacy jak młodzież na Zachodzie. Już to było manifestacją, bo to trzeba było mieć odwagę, żeby coś takiego robić.

Więc jednak martyrologia?

Były sytuacje, że patrole milicyjne wciągały długowłosych do bramy i goliły na łyso albo dostało się pałą po plecach za to, że miało się koszulę w kwiatki. Tak samo można było oberwać za to, że człowiek się krzywo popatrzył na władzę. Nie ma co z tego robić jakiejś działalności męczeńskiej.

A ten rodzimy big-bit was kręcił? Sam mówisz, że to było nieco sztuczne.

Nie zapominaj o ówczesnych realiach, niezrozumiałych dla ludzi wychowanych dziś, gdy wchodzisz do sklepu i wszystko możesz kupić. Ja do dziś mam problem, kiedy w barze proszę o piwo, a barman pyta: jakie? Kiedyś człowiek był szczęśliwy, jeśli w ogóle to piwo dostał. Na bezrybiu i rak ryba. Więc pomyśl o sytuacji, gdy z jednej strony była taka sowiecka estetyka, rozmaite Ludmiły Jakubczak, śpiewające belcantem zaangażowane teksty, a z drugiej strony pojawiały się zespoły, które miały twardą rockową perkusję, solówki gitarowe, a do tego część z nich wyglądała bardzo przyzwoicie, znaczy współcześnie...

Na koncertach podobno polska młodzież zamiast, zgodnie z wytycznymi, śpiewać polskie piosenki, odgrywała anglosaską listę przebojów: Hendriksa, Claptona.

Aż tak dobrze to nie było. Śpiewali i to, i to. Nie zapomnę, jak Janusz Popławski zagrał "Foxy Lady". Na tym koncercie Niebiesko-Czarni po raz pierwszy pokazali stroboskop, a ponieważ nie mieli pulsujących świateł, sprawili sobie dwa milicyjne koguty, które migały na niebiesko. Wrażenie było kolosalne. Podobnie jak wcześniej, kiedy zobaczyłem okładkę ich pierwszej płyty i stwierdziłem, że ci faceci wyglądają jak jakiś angielski zespół. Albo kiedy Nalepa wydał "Blues Breakout". Byliśmy dumni, że ta płyta brzmi tak na czasie, prawie jak Free czy Fleetwood Mac.

Ale niezbyt długo to trwało. W połowie lat 70. nikt już tak nie brzmiał, poza może Budką Suflera i SBB.

W pewnym momencie tamte zespoły po prostu zaczęły odcinać kupony. Jeździły do Rosji, gdzie zarabiały kolosalne pieniądze i przestały się interesować nie tylko buntem, ale w ogóle tworzeniem czegoś interesującego. Ale one wciąż królowały w mediach, natomiast te zespoły, które usiłowały dotrzymać kroku temu, co się działo na Zachodzie, funkcjonowały na uboczu - w klubach, domach kultury.
Twoim zdaniem ta martwica polskiego rocka w połowie lat 70. wzięła się z przyczyn ekonomicznych? Nie było nacisków politycznych?
To chwyt stary jak świat: jeśli ktoś się buntuje, należy go nakarmić do syta. Te zespoły grały za ministerialne pieniądze setki koncertów rocznie. Kiedy byłem menedżerem zespołu Krzak, naszym rekordem było zagranie 300 koncertów w ciągu roku. Przy czym myśmy mieli zasadę, że nie gramy więcej niż dwa koncerty dziennie. Ale znam zespół, z tej starszej generacji, który potrafił zagrać pięć koncertów jednego dnia i to przemieszczając się z miasta do miasta. Do legendy przeszły składanki piosenkarsko-poetycko-kabaretowe "Do-Ro" czyli "Ludziom Dobrej Roboty". Rekordzista, pan Wiśniewski z Bałtyckiej Agencji Artystycznej, potrafił zorganizować jednego dnia osiem występów pełnowymiarowych. Pierwsza impreza odbywała się o szóstej rano dla pegeerów, jeszcze zanim wyjeżdżali w pole. Na koncertach w Rosji, Czechosłowacji czy NRD zarabiało się w rublach transferowych wymienianych na dolary prawie jeden do jednego. W ten sposób władza, nie bawiąc się w żadne polityczne naciski, nakarmiła muzyków, dając im do zrozumienia: proszę bardzo, będziesz się buntował, to będziesz pracował za te 400 złotych za koncert, a jak nie będziesz się afiszował z buntem, to pojedziesz do Rosji i w pół roku zarobisz na dom i samochód. Proste.

I nikt nie podskakiwał?

Ci, którzy się zgadzali na ten układ - grali, a ci, którzy się nie zgadzali - albo trafiali do gastronomii, albo schodzili do undergroundu. Grali po piwnicach, a zarabiali na życie powiedzmy jako suwnicowi (...)

od 7 lat
Wideo

echodnia Drugi dzień na planie Ojca Mateusza

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiał oryginalny: Marcin Jacobson: To nie rock'n'roll obalił komunę - Gdynia Nasze Miasto

Wróć na gdynia.naszemiasto.pl Nasze Miasto