Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Marek Janowski o odejściu z Lechii Gdańsk na emeryturę: Wszystko było ustalone, ale prezes Paweł Żelem się tego wyparł

Paweł Stankiewicz
Paweł Stankiewicz
Marek Janowski odszedł z Lechii Gdańsk
Marek Janowski odszedł z Lechii Gdańsk Przemysław Świderski
Marek Janowski pracował w Lechii Gdańsk przez ponad 36 lat. Najpierw był kierowcą klubowego autokaru, potem magazynierem, ale przez lata zawsze był blisko drużyny i piłkarzy. W wywiadzie dla "Dziennika Bałtyckiego" mówi, czy musiał przejść na emeryturę, ale też wspomina wiele ciekawych, mniej i bardziej zabawnych sytuacji ze swojej wieloletniej pracy w Lechii Gdańsk.

Przyszedł czas na zasłużoną emeryturę czy musiał się Pan na nią udać bez specjalnego przekonania?

Nie musiałem, mogłem dalej pracować. Ktoś mi podpowiedział, żebym poszedł na emeryturę, a z Adamem Mandziarą i Pawłem Żelemem miałem ustalone, że będę mógł pracować dalej. Wyszło jak wyszło, Żelem się wszystkiego wyparł, a pani Martyna Góral nie wiedziała jak mi to powiedzieć. Brakuje atmosfery szatni, tego żeby powygłupiać się z chłopakami, ale cieszę się z emerytury. Kiedyś dużo osób dzwoniło, pytało co słychać w klubie, a teraz cisza.

Najpierw był Pan kierowcą klubowego autobusu, a potem magazynierem. Które zajęcie sprawiało większą satysfakcję?

Zostałem zatrudniony jako kierowca i pracowałem dziesięć lat. Sekcje był różne i jeździłem we wszystkich. Świętej pamięci dyrektor Janusz Więc nie dbał o busy tylko, żeby jeździły. Wtedy świętej pamięci Marek Bąk zaproponował mi przejście wyłącznie do piłki nożnej.

Odszedł Pan z ukochanej Lechii spokojny o przyszłość klubu?

To bardzo trudne pytanie. Wierzę w niektórych ludzi, ale nie we wszystkich. Marcin Kaczmarek pociągnie ten wózek, a chłopacy mu pomogą. Będę kibicował z trybun. Lechia bierze zawodników zagranicznych jak Clemens czy Terrazzino, którzy grali w Bundeslidze, a u nas się nie wybili. Wypalił tylko Paixao. Zagraniczni zawodnicy są lepsi od Polaków pod względem pensji.

To jak jesteśmy przy historycznych sukcesach. Jakim człowiekiem jest trener Piotr Stokowiec?

Jak jeszcze go u nas nie było mówiłem do Mandziary, że jest taki wolny trener i dlaczego go nie bierzemy. Jak zatrudniliśmy Stokowca, to przyszedł do mnie i mówi: Marek, słyszałem że mnie chciałeś. Zaprzyjaźniliśmy się. To dobry trener o człowiek. Piotrek zrobił porządek w drużynie i bardzo ładnie poukładał klocki. Zrobił kawał dobrej pracy i choć kibice mają do niego jakieś pretensje, to ja mu dziękuję.

CZYTAJ TAKŻE: Oto najdrożsi piłkarze Lechii. Sprawdźcie najnowszy ranking TOP 29

Którego z trenerów wspomina Pan najlepiej?

Bardzo miło wspominam i szanuję Pana Mariana Geszke. Był pierwszym trenerem jak zacząłem pracować w Lechii. Byli też Stanisława Stachura, Piotr Stokowiec. Jeszcze wymienię Pawła Jansa, bo to bardzo dobry trener i świetny człowiek. Jak ma coś powiedzieć, to zrobi to prosto w oczy. Do dziś mamy kontakt telefoniczny. Paweł zawsze mówił, że jako gospodarz, nie magazynier, muszę uczestniczyć w odprawie, żebym wiedział, co robimy i będzie potrzebne. A ja zawsze wiedziałem, że swoje obowiązki muszę wykonać. Gospodarz u Janasa był członkiem sztabu i pierwszy raz się z tym spotkałem.

Jak na przestrzeni lat odbiera Pan piłkarzy i kontakt z nimi sprzed lat i obecnych?

Piłka nożna w latach 80 była zupełnie. Było więcej teorii i taktyki. Był okres, że do dyspozycji była tylko jedna koszulka i brakowało strojów. Piłkarsko i życiowo fani ludzie byli z tych roczników, co Łukasz Surma, Tomek Dawidowski, Marcin Kaczmarek czy Maciej Kowalczyk. Pamiętam Dawidowskiego jako juniora, który potrafił odpyskować, a potem przyszedł jako doświadczony zawodnik i już się normalnie witał. Były premie świąteczne, czy meczowej, bo zawodnicy zawsze dbali o nas. Teraz zarabiają miliony, a zawodnicy kadry narodowej mówili, że po co się składać, bo przecież dobrze zarabiamy albo możemy zmienić pracę. Pomiędzy biednym i bogatym jest różnica w podawaniu ręki.

Jako kierowca mógł się Pan czuć jak spowiednik, bo dużo Pan widział i słyszał.

Oj, to prawda. Był taki trener w Lechii, który w drodze powrotnej z meczu mówi: Cybulski, ale ty ekstra grałeś, nie to co Salach. Po czym wołał Salacha i mówił: świetny byłeś, Cybula nic nie grał. Mało kto o tym wiedział, dopiero potem wyszło. Lubił podpuszczać i to było zabawne, ale nieszkodliwe. Trenerzy mieli swoje przesądy i przyzwyczajenia. Bobo Kaczmarek jak zjadł kiełbaskę w jakimś miejscu, to potem cały zespół musiał się tam zatrzymać. Ze Stachurą z kolei tam, gdzie miał kawę i ciastko. U Huberta Kostki nie można było cofnąć samochodu, bo mówił, że to przynosi pecha. W Tarnobrzegu nie mogliśmy pojechać do przodu i jak wsiadł to zacząłem cofać, a on w krzyk. Rzuciłem kluczki, kartę pojazdu i powiedziałem Kostce, żeby sam prowadził. Chłopacy namówili mnie jednak, żebym wrócił, że trener był zdenerwowany po meczu i pracowałem dalej.

Ma Pan swoich ulubionych piłkarzy?

Tak i jest grupa, z którą utrzymuję kontakt telefoniczny. Z obecnej kadry przede wszystkim z moim przyjacielem Flavio Paixao, ale też Maćkiem Gajosem, Michałem Buchalikiem czy Marco Terrazzino. Pozytywnie patrzę też na Durmusa i Conrado. Z tych starszych to przede wszystkim z Surmą, Zdzichem Puszkarzem, Józkiem Gładyszem, czy wcześniej ze świętej pamięci Januszem Kupcewiczem.

To z drugiej strony. Z kim było się trudno porozumieć?

Przede wszystkim z obecnym pierwszym bramkarzem Lechii. Szanujemy się, podajemy sobie ręce. Nie mam nic do Dusana, on do mnie też nie, ale jest jak jest. Moim głównym wrogiem był Jakub Wawrzyniak. Ciągle mówił, że w Legii było to i było tamto. Powiedziałem mu, że Legia go nie chciała i musi się dostosować. Któregoś dnia mówi do mnie: przynieś ręcznik. Ja mu na to, że nie mam 12 lat i że adresy mu się pomyliły. Na koniec przygody z Lechią przyszedł do mnie i się pożegnał. Z kolei Błażeja Jenka pamiętam jak przychodził do magazynu jeszcze jako kibic. Po jakimś czasie przychodzę do klubu, gdzie był między innymi prezes Maciek Turnowiecki. Witam się ze wszystkimi, a Jenek do mnie: panie Marku, ja sobie życzę, żeby mówił pan do mnie na „pan”. Ja mu na to czy się nie pomylił i czy myśli, że to spowoduje, że go będę bardziej szanować. Potem jednak zaprosił mnie na swoje pożegnanie i znowu jesteśmy na „ty”.

Najbardziej zabawne zdarzenia, które pozostały Panu w pamięci…

Pierwsze przychodzi mi najgorsze. Za trenera Dariusza Kubickiego graliśmy bodajże z Kmitą Zabierzów na wyjeździe. Drużyna jechała pociągiem w tamtą stronę, a my autokarem. Piotrek Żuk mówi, że piłkarze będą za trzy godziny i czy stroje są gotowe. Ja, że są zielone skarpetki, zielone i białe spodenki, Jeszcze tylko koszulki. I co? Okazało się, że nie zabraliśmy ich z Gdańska. Wtedy wymyśliliśmy, że koszulki zostały zalane kawą. Myśleliśmy z Żukiem, że z pracy wylecimy. Po meczu trener Kubicki mówi do nas: macie szczęście, że wygraliśmy, bo bym was wywalił. Spać wtedy nie mogłem. Zagraliśmy w koszulkach wypożyczonych od rywali. Pamiętam też zdarzenie z Razackiem Traore, że kiedyś dla żartu kopnąłem go w tyłek. Oburzył się, ale chłopcy mu wyjaśnili, że to na szczęście. Potem przed każdym meczem chciał, żebym dawał mu kopniaka.

A smutne?

Na pewno spadek z ligi z Lechią/Olimpią czy wcześniej po barażach z Olimpią Poznań. Graliśmy rewanż w Gdańsku i stałem przy autobusie. Przyjechały dwa samochody i wysiada prezes Olimpii, Bolesław Krzyżostaniak. Mówię, że to ich koniec. A od o mnie: nie, nie, to wasz koniec i dał mi coś na smutki.

A wzruszające?

Awans do Ekstraklasy. Tyle lat człowiek czekał, że łezka poleciała. Najtrudniejsze było, żeby się utrzymać i się udało. No i oczywiście podniesienie Pucharu Polski. Ja zrobiłem to przed meczem finałowym, a chłopacy do mnie, żebym zostawił, bo to przynosi pecha. Powiedziałem, że ja tego pucharu już nie oddam.

Jak pożegnali Pana piłkarze?

Tak, jak było widać na zdjęciach. Zadzwoniła pani Edyta Ernest z zaproszeniem na spotkanie. Powiedziałem, że nie ma szans, bo skoro prezes potraktował mnie jak psa, to nie chcę. Chłopacy mnie jednak namówili i poszedłem. Dostałem ładne zdjęcie, było ciastko, życzyliśmy sobie powodzenia i takie to było pożegnanie. Były obiecanki, że mogę liczyć na pomoc, ale w Lechii nie patrzą na to, ile lat pracowałeś. Dla nich liczą się tylko pieniądze.

Będzie Pan stałym gościem na meczach Lechii?

Oczywiście. Dostałem telefon od kierownika Patryka Dittmera, że będę miał akredytację, żebym mógł wchodzić do szatni. Zawodnicy tego chcieli. Dostałem nawet bilet na trybunę honorową.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gdansk.naszemiasto.pl Nasze Miasto