Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Matka Boska Gowidlińska. Danuta Stenka otrzymała nagrodę za przywiązanie do kaszubskich korzeni

Ryszarda Wojciechowska
fot. Robert Kwiatek
fot. Robert Kwiatek
Królowo ty nasza... zwracają się do niej z uwielbieniem Kaszubki. A Kaszubi z zachwytem podkreślają, że jest ich perłą w koronie. Danuta Stenka na te hołdy odpowiada jak zwykle tym swoim zniewalającym uśmiechem.

Królowo ty nasza... zwracają się do niej z uwielbieniem Kaszubki. A Kaszubi z zachwytem podkreślają, że jest ich perłą w koronie. Danuta Stenka na te hołdy odpowiada jak zwykle tym swoim zniewalającym uśmiechem. Albo rzuca po prostu:
- Jaka tam królowa ze mnie? Jaka perła? Normalna baba jestem. Zwyczajna dziewczyna z Gowidlina.
Tylko czy na pewno taka zwyczajna? Bo przecież w Polsce ma status gwiazdy. A w ostatnich latach jest najczęściej nagradzaną aktorką w Polsce. Przed kilkoma dniami do Złotej Kaczki, Orła, Paszportu oraz wielu innych nagród aktorskich, doszła jej jeszcze jedna. Nie mająca jednak nic wspólnego z zawodem, tylko z Kaszubami właśnie. Wręczono jej medal im. Bernarda Chrzanowskiego.

Zwykła niezwykła

Danuta Stenka Kaszuby ma w kościach, jak mówi. Mimo, że już z nich dawno wyjechała. Mieszkała w Gdańsku, Szczecinie, Poznaniu. Od 16 lat żyje i pracuje w Warszawie, w której zapuściła na dobre korzonki. Ale wraca tam, gdzie spędziła dzieciństwo i młodość. Do Gowidlina — niewielkiej miejscowości pośród kaszubskich jezior i lasów. I wraca do mamy.
Na pytanie — co wzięła z tego miejsca, odpowiada: — Zwykłość, którą pielęgnuję w sobie.
Wszyscy jednak którzy ją znają podkreślają, że Danuśka jest zwykła... niezwykła.
Artur Jabłoński - prezes Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego twierdzi, że Stenka go onieśmiela. Jak królowa. Ale tak naprawdę to Kaszubka prawdziwa.


Po czym to poznaje?

Po pracowitości. Jej kariera dowodzi, że ma nie tylko talent i szczęście. Ale jest też niezwykle pracowita. Długo i mozolnie przecierała szlak do kariery - tłumaczy.
Po czym jeszcze rozpoznaje stygmat Kaszubki?
- Po szczerości i otwartości. Chociaż się o nas mówi, że jesteśmy skryci. Ale to nieprawda.
Jabłoński przyznaje, że się w Stence podkochuje. Jak chyba każdy tu na Kaszubach. A już jej rola George Sand - rozmarza się.
Na stwierdzenie, że George Sand nie przypomina wcale Kaszubki, odpowiada żartem - przecież nikt nie jest doskonały.
Andrzej Bigus z Gowidlina, dziś prezes firmy BAT siedział z Danutą Stenką w jednej ławce. I wspomina to siedzenie z rozrzewnieniem.
- Dankę poznałem, kiedy miała pięć lat. A ja siedem. Jej brat Gienek, chodził ze mną do klasy. Ich mama była nauczycielką w naszej gowidlińskiej szkole. I przyprowadzała Danusię na lekcje. Bo nie chciała jej samej zostawiać w domu.
A ponieważ byłem jednym z najmniejszych chłopców w klasie, więc sadzano mnie w pierwszej ławce właśnie z Danką. Tak więc cokolwiek o niej wiem — śmieje się.
Jaka wtedy była? Jak wszystkie dziewczynki. Żywa i rozbiegana. Ale chyba nie marzyła o aktorstwie. I nie grała przed nami.
Szanuje ją za to, że się nie dała omotać warszawce. Że tamten świat jej nie pożarł. A przecież mógł. Mało kto jest przecież na to odporny. Ale Danka jest twarda. Z tej ziemi w końcu. Ma swoje twarde, kaszubskie zasady. Rodzina jest dla niej najważniejsza - dzieci i mąż. Woda sodowa nie uderzyła jej do głowy. Kiedy się teraz spotykają, to nadal jest to spokojne, grzeczne dziewczę z Gowidlina. I wszystkich rozpoznaje.
- Być może Dankę hartowało też to, że nie stała się sławna w wieku osiemnastu lat. Po maturze najpierw chciała być nauczycielką, jak jej mama. Przez rok pracowała nawet w szkole. Bo marzenia o aktorstwie wydawały się jej tak odległe.
Sama Danuta Stenka wspomina tamten czas: — Nie przypuszczałam, jadąc do Gdańska, na egzamin do Studium Aktorskiego, że mam szanse. Wydawało mi się, że aktorstwo to inny świat, do którego ja nie mam wstępu. Zresztą sama bym na to nie wpadła, żeby się tam pojawić. Jestem za to wdzięczna mojej polonistce, która mnie do tego namówiła. I koledze, który mi pokazał ogłoszenie w prasie o tym Studium Aktorskim przy Teatrze Wybrzeże. Przyjechałam zupełnie zielona.
Anegdota o zadupiu też jej nie podtrzymała na duchu. Pamięta, jak ktoś powiedział przed drugim etapem egzaminów: — Nieźle poszło tej dziewczynie w bordowej marynarce z jakiegoś zadupia. Dopiero po chwili zrozumiała, że to o niej mowa.
Marzena Nieczuja-Urbańska — aktorka gdańskiego Teatru Wybrzeże przyjaźniła się z Danutą Stenką w Studium Aktorskim, To studium żartobliwie nazywały przyzakładówką III stopnia.
- Przyzakładówka, bo od razu była możliwość grania na prawdziwej, teatralnej scenie - wspomina gdańska aktorka ze śmiechem.
Pamięta, że po każdej sesji, obie z Danusią, przeżywały to samo.
Jeżeli kogoś wyrzucą ze szkoły, to na pewno nas - przepowiadały sobie. Cały czas im się wydawało, że są beznadziejne i że do niczego się nie nadają. Ale zawsze czekała na nie przyjemna niespodzianka. I studium skończyły.
- Danusia była niezwykle utalentowana, pracowita i urokliwa. Ona mi pokazywała swoje Kaszuby, a ja jej moje góry. Byłam zapraszana do ich domu w Gowidlinie. Zawsze kiedy się do nich przyjeżdżało, na dzień dobry była kawa i kuch. Kawa tak mocna, że język kołkiem stawał. Tak po kaszubsku. Pamiętam też, jak w pasiece jej taty pogryzły mnie kiedyś pszczoły. A tata Danusi żartował, że teraz mogę być już pszczelarzem.
Potem jeździłyśmy w góry. I to Danka wpadła na pomysł, żebyśmy udawały cudzoziemki. Ona mówiła tylko po kaszubsku, a ja jej potakiwałam. Świetna zabawa. Ale do czasu. Bo w jednym ze schronisk zdekonspirowali nas chłopcy. I zagranica się skończyła.
Marzena Nieczuja-Urbańska jest wielką fanką Danuty Stenki.
- W naszym pokoleniu to największa aktorka. Żałuję tylko, że tak rzadko wykorzystuje się jej talent komediowy. Bo ona ma naprawdę świetne poczucie humoru. Chociaż te jej heroiny też są rewelacyjne — zachwyca się.
Danuta Stenka, po skończeniu Studium Aktorskiego w Gdańsku (1984 rok) dostała angaż do teatru w Szczecinie.
- Odcinanie pępowiny szkolnej było trudne. Ale pierwsze kroki w teatrze szczecińskim stawiałam pod skrzydłami mojego profesora, więc w cieplarnianych warunkach - wspomina.
Po czterech latach przeniosła się do poznańskiego Teatru Nowego. Do Izabelli Cywińskiej, która była wówczas dyrektorem.
Tej samej Cywińskiej, która zaproponowała jej po latach rolę w serialu "Boża podszewka". To po tej roli aktorka wypłynęła na szerokie wody kariery. Dostała popularną twarz.
Izabella Cywińska twierdzi, że Danusia Stenka to jej naukochańsza aktorka.
— Aktorstwo Danuśki polega na tajemnicy, której się nie odkrywa do końca — tłumaczy.
Andrzej Saramonowicz scenarzysta i reżyser też się zachwyca grą naszej aktorki. Teraz pracują wspólnie przy nowym filmie "Lejdis".
To on ją nazwał przed paroma laty Matką Boską Gowidlińską.
- Dzisiaj już bym jej tak nie nazwał. Ale wtedy tak mi się kojarzyła, po rolach, które grała. Taka Czarna Madonna. I tej jej kaszubskie korzenie, o których dużo, pięknie i bez wstydu mówiła.
Dla Saramonowicza Stenka to zjawiskowy człowiek. Na czym ta zjawiskowość polega? Na tym, że jej obecność czyni ludzi szczęśliwszymi - tłumaczy. Jeżeli ona gdzieś wchodzi, to wszyscy zaczynają się uśmiechać. Jest takim energetycznym bonusem od losu. To fenomenalne, po prostu. Ona ma w sobie taki rodzaj sympatycznej witalności. I to nie objawia się ani w krzykliwym zachowaniu, ani w nadmiernym eksponowaniu własnej osoby. Tę jej witalność widziałem wiele razy. I niech pani nie myśli, że tylko mężczyźni są pod jej urokiem. Kobiety także.
Andrzej Grabowski, który grał męża Danuty Stenki w serialu "Boża podszewka" jest z nią bardzo zaprzyjaźniony.
— O ile ona to potwierdzi — śmieje się.
Teraz spotykają się rzadko, ostatnio na planie Pitbulla. Ale jak się już spotkają, to się nie mogą nagadać.
- My wiemy o sobie bardzo dużo. Danka nawet wie więcej o mnie, niż ja o niej. Ja tylko jej potrafię się zwierzyć, opowiedzieć o sobie to, czego nie powiedziałbym nikomu innemu. To chyba świadczy o tym, jak bardzo jestem z nią zżyty.
Grabowski kręci głową słysząc, że aktorka sprawia wrażenie takiej chłodnej, z dystansem kobiety.
- Ależ skąd — to cud miód dziewczyna. Danka jest po prostu z Gowidlina. Sama to podkreśla. I głośno przypomina, że skończyła jedynie "zawodówkę" aktorską, bo przecież studium, to nie szkoła. Opowiada, że była nauczycielką bodaj języka rosyjskiego. Ona się niczego nie wstydzi. Tych swoich kaszubskich korzeni szczególnie.
To znak wielkiej gwiazdy proszę pani, kiedy się pamięta, skąd się jest - tłumaczy.
Czy marudzi na planie?
- Mój Boże, aktorka tej klasy nawet powinna pomarudzić. Ale ona tego nie robi. "Bożą podszewkę" kręciliśmy przez rok. Tyle czasu razem na planie i nigdy nie było między nami nawet drobnego konfliktu. To się w tym środowisku naprawdę nie zdarza.
Kiedy pytam czy Danuta Stenka ma jakąś ksywkę w środowisku, Grabowski przez chwilę się zastanawia.
— Kiedyś mówiono o niej „Szepty i krzyki”. Jak z filmu Bergmana. Bo ona lubiła się posługiwać tymi środkami wyrazu.
I taka chyba jest. Ona jest jak z dwóch biegunów.

Późne objawienie

O Danucie Stence mówi się gwiazda późnego objawienia. Karierę filmową zaczęła wówczas, kiedy inne aktorki powoli ją kończyły, czyli mocno po trzydziestce. Wtedy, niczym już oszlifowany diament, pojawiła się w serialu "Boża podszewka", w którym brawurowo zagrała kobietę od młodości od późnej starości. Pamiętamy ją też z roli George Sand w filmie "Chopin - pragnienie miłości". Były jeszcze seriale telewizyjne: "Zaginiona" i "Ekstradycja", a także komedia romantyczna "Nigdy w życiu". Komedia, jak pisano, słaba ale za to kreacja Stenki bardzo dobra.
Ostatnio mogliśmy ją podziwiać jako generałową Różę w filmie "Katyń". A wkrótce, na początku przyszłego roku pojawi się w kolejnej komedii romantycznej "Jeszcze raz", u boku Jana Frycza.
Jednak najwięcej nagród aktorskich Danuta Stenka zbiera za role teatralne. I to one, jak mówi, ją najwięcej kosztują i dają najwięcej satysfakcji.
46-letnia aktorka znana jest z dystansu do siebie i do swojej urody. Na komplement, że jest piękną kobietą rzuca: - Czy pani wie, ile mam teraz teatralnego tynku na twarzy? I dodaje, że jeśli chodzi o urodę, to zajmuje wygodne miejsce w tak zwanej średniej krajowej. A całkiem niedawno powiedziała w "Pani" spokojnie: - Cóż z tego, że coraz więcej umiem, skoro opakowanie nie jest takie atrakcyjne jak dawniej.
Na pytanie, czy miała momenty załamania aktorskiego odpowiada: - Miałam, miewam i mieć będę. I przyznaje, że często w przypływie bezsilności myślała, żeby z tym skończyć. Ale nie bardzo miała do czego odejść. A szkoda - jak mówi. Bo przydałby się zastępczy fach.
Uwielbia aktorstwo. Ale jak to z miłością, trzeba zachować odrobinę dystansu. Nie można się uzależniać. Po prostu, trzeba oddać serce, nie tracąc głosy - tłumaczy.
Wymagająca aż do bólu. Często powtarza: - Jestem wiecznie niezadowolona z tego co robię. Zdarzają się małe chwile szczęścia, sekundy najwyżej.
Najważniejsza rola w jej życiu? Nie ma wątpliwości, że rola matki w życiu prywatnym. Ma dwie córki Paulinę i Wiktorię. Mąż, Janusz Grzelak, był aktorem ale teraz jest biznesmenem.

od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gdansk.naszemiasto.pl Nasze Miasto