Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

MM Trendy. #Rozmowa miesiąca: Hubińska i Prajs: modowe małżeństwo

MM Trendy
MM Trendy
Arkadiusz Prajs i Katarzyna Hubińska
Arkadiusz Prajs i Katarzyna Hubińska Jarek Romacki
O tym, jak być niepowtarzalnym w świecie mody i tworzyć ubrania unikalne niczym kod DNA, rozmawiamy z dwójką szczecińskich projektantów - Katarzyną Hubińską i Arkadiuszem Prajsem.

- Wiele was łączy. Pod względem zawodowym oczywiście. Oboje zaczynaliście dość niepozornie.

- Arek: Niepozornie? (śmiech) Ja zaczynałem szyjąc ubrania robocze. Nie myślałem wtedy o projektowaniu. Ale zauważył mnie mój szef, pan Tadeusz Figurski. Namówił mnie do wzięcia udziału w konkursie. Zapłacił, zasponsorował uszycie kolekcji. No i stało się. Wygrałem Gryf Fashion Show, szczeciński konkurs dla projektantów i to dało mi wiarę w siebie.

- Kasia: Ja szyłam przede wszystkim dla siebie. Mam nietypową sylwetkę. Nigdy nie mogłam kupić nic na siebie, a nawet jak coś kupiłam, później musiałam przerabiać. Poza tym zawsze lubiłam wyglądać inaczej niż wszyscy. Jestem przekorna. Jeśli wszyscy noszą biel, to ja czerń. Coraz częściej panie zaczepiały mnie na ulicy, pytając gdzie kupiłam rzecz, którą mam na sobie. Prosiły, czy nie mogłabym czegoś zaprojektować i wykonać dla nich. Zamówień zaczęło się robić coraz więcej i nie miałam innego wyboru, jak iść w tym kierunku.


Pierwszy raz zawodowo spotkaliśmy się na wspólnym pokazie podczas otwarcia jednej ze szczecińskich restauracji – mówi Kasia Hubińska. - Wtedy pierwszy raz mogłam dotknąć rzeczy Arka i mnie zachwyciły. Pomyślałam, że z tak utalentowanym artystą chciałabym współpracować.

- Kobieta z przeszłością, mężczyzna po przejściach. Oboje macie spory bagaż doświadczeń. Romantycy nazwaliby was parą idealną, choć tylko biznesową.

- Kasia: W moim przypadku los zaważył, że nie skończyłam wymarzonych studiów w Łodzi. Musiałam wrócić do Szczecina ze względów rodzinnych. I tu skończyłam studia całkiem odrębne, matematyczno-fizyczne. Ale wróciłam do mody, choć pracowałam w zupełnie innej branży.

- Arek: Ja z kolei zawsze chciałem szyć. Skończyłem szkołę i od razu poszedłem w tę stronę, ale zawsze u kogoś. Później był wzlot, kiedy na Gryf Fashion Show moją kolekcję zobaczyła Eva Minge. Później choroba, która po części pokrzyżowała mi plany. A teraz jestem na swoim i wiem, że robię to, co zawsze chciałem.

- Ale nie chcecie wyjeżdżać ze Szczecina?

- Arek: Miałem taką propozycję od Evy Minge. Właśnie po Gryf Fashion Show jej menedżerka mnie znalazła i dostałem propozycję, żeby wyjechać do niej, do Pszczyny. Nie chciałem. Częściowo dlatego, że bałem się iż mój związek się rozpadnie.

- Kasia: Ja się tutaj czuję pewnie. Dobrze. Tu mam rodzinę, dom.

- To jak jest z tym miastem? Jest przychylne dla projektantów?

- Arek: Niekoniecznie.

- Kasia: To dość specyficzne miasto. Nie ma tu celebrytów chodzących po czerwonych dywanach. To nie Warszawa, gdzie organizowane są imprezy, na których muszą się pokazywać, żeby nie zniknąć z mapy towarzyskiej. W Szczecinie niestety nie ma ostatnio żadnych pokazów mody, nie odbywają się też weekendy mody, jak miało to miejsce kiedyś. Ale myślę, że zastój jest chwilowy. My też chcemy to trochę zmienić. Stworzyliśmy takie miejsce, w którym chcemy, żeby ten świat modowy w Szczecinie odżył.

- Jest ku temu potencjał? Spotykacie młodych ludzi, którzy mają szansę, by być dobrymi projektantami?

- Arek: Dużo jest takich osób. Przychodzą do nas i pytają, jak to zrobić, żeby zaistnieć.

- I co im mówicie?

- Kasia: Nic. My też musieliśmy dojść do tego, co mamy małymi krokami i nie ma chyba złotej rady. Gdzieś na swojej drodze spotkaliśmy ludzi, którzy nas zauważyli, pomogli, ponieważ w nas wierzyli. Trzeba mieć trochę szczęścia, talentu, wiele samozaparcia i niestety pieniądze...

- Arek: Tak, to bardzo kosztowny zawód. Aby stworzyć kolekcję i ją zaprezentować potrzebne są pieniądze. Ja akurat miałem to szczęście, że pomógł mi pan Figurski. Udostępnił swoją hafciarnię, materiały, po które pojechaliśmy do Berlina. Dlatego mi się udało.


W Szczecinie niestety nie ma ostatnio żadnych pokazów mody, nie odbywają się też weekendy mody, jak miało to miejsce kiedyś. Chcemy to trochę zmienić. Stworzyliśmy takie miejsce, w którym chcemy, żeby świat modowy w Szczecinie odżył.

- Wróćmy do Szczecina. Mówicie, że nie jest przychylny dla projektantów. Czyli co, szczecinianie nie chcą być modni?

- Kasia: Chcą i są. Bardziej kobiety niż mężczyźni. Tutaj ludzie patrzą bardzo mocno na markę, która musi być znana, światowa.

- Arek: Niestety, szczerze mówiąc, w Szczecinie facet dobrze ubrany postrzegany jest albo jako homoseksualista, albo jako ktoś z zagranicy. Wszyscy mają łatkę przypiętą.

- Nie jesteśmy otwarci na świat mody?

- Kasia: Z jednej strony chcemy się wyróżniać z tłumu, a z drugiej chcemy być markowi.

- Kto ma z tym większy problem? Mężczyźni czy kobiety?

- Arek: Mężczyźni. Kobiety nikt aż tak nie ocenia poprzez ubiór.

- Kasia: Mężczyźni, zdecydowanie. Choć kobiety też mają z tym problem, ale pod innym kątem. Nie wierzą w siebie, mają kompleksy. Napatrzą się na zdjęcia w gazetach, obrobione photoshopem i patrzą później na siebie przez ten pryzmat. Zapominają, że te idealne sylwetki i twarze, które oglądają, nie wyglądają tak w rzeczywistości. Ciągle muszę przekonywać kobiety, że mają ładne nogi, są piękne, że tak naprawdę chodzi o proporcje i umiejętne kamuflowanie wad i eksponowanie zalet urody.

- Kiedy podjęliście decyzję, żeby założyć wspólne atelier?

- Kasia: Znamy się bardzo długo, ale pierwszy raz zawodowo spotkaliśmy się na wspólnym pokazie podczas otwarcia jednej ze szczecińskich restauracji. Wtedy pierwszy raz mogłam dotknąć rzeczy Arka i mnie zachwyciły. Pomyślałam, że z tak utalentowanym artystą chciałabym współpracować. Okazało się, że Arek jest skromny, pomimo ogromnej wiedzy i posiadanych umiejętności. Do dzisiaj ciężko namówić go np. na wywiad, czy zdjęcia.

- Arek: Jakoś nigdy tego nie lubiłem. Ale teraz jestem trochę odważniejszy.

- Oboje skupiacie się na projektowaniu dla jednej płci. Teraz wspólnie ubieracie pary?

- Kasia: Tak, teraz ubieramy i panie, i panów, i nawet ich dzieci (śmiech).

- Arek: Przychodzi pani z mężem. Ona przymierza, a on wieszaczki przegląda i nagle zauważa coś i mówi: „o fajne”. No to, jak fajne, to mierzymy. I ja się zajmuję panem, a Kasia panią.

- Kasia: Tak, teraz stanowimy zgrany team, uzupełniamy się. Nie ma rywalizacji, tylko praca zespołowa.

- Czyli teraz można was nazwać modowym małżeństwem?

- Kasia: Tak jakoś wyszło (śmiech). Nawet niektórzy mogą nas o coś podejrzewać, ale każde z nas jest w związku. Więc jesteśmy bardziej rodziną, przyjaciółmi, którzy wspólnie pracują. Ale nie tylko we dwójkę. Współpracujemy też z fotografem, który robi sesje zdjęciowe w naszych strojach. Jarek Romacki jest fenomenalny. Robi cudowne, klimatyczne zdjęcia. Też ja go odkryłam. Ta nasza „rodzina” uzupełnia się i dzięki temu jesteśmy tacy dobrzy (śmiech).


Jesteśmy bardziej rodziną, przyjaciółmi, którzy wspólnie pracują. Ale nie tylko we dwójkę. Współpracujemy też z fotografem, który robi sesje zdjęciowe w naszych strojach. Ta nasza „rodzina” uzupełnia się i dzięki temu jesteśmy tacy dobrzy.

- Jednym z waszych atutów jest to, że nie tylko projektujecie, ale również szyjecie. To pomaga?

- Arek: Tak, bo dzięki temu wiem, że to co wymyśliłem nie jest niewykonalne. Bo poza tym, że za ubrania się płaci, to dobrze byłoby jeszcze je nosić. Bo cóż z tego, że projektant wymyśli sobie suknię z płyt kompaktowych, skoro nie nadaje się ona do noszenia. Moje ubrania to moda użytkowa, tylko w pięknej formie.

- Pamiętacie projekt, który dał wam najwięcej satysfakcji?

- Kasia: Zrobiłam serię ręcznie dzierganych kreacji na wybory miss. To było bardzo pracochłonne. Haftowanie, wyszywanie. Wtedy byłam naprawdę dumna.

- Arek: Dla mnie największą satysfakcją była kolekcja dla Evy Minge. To pochłonęło bardzo dużo czasu. Było męczące, ale wspaniałe. Pamiętam też, kiedy siedziałem w pubie i nagle wchodzi mężczyzna w kurtce z mojej kolekcji. Siedziałem i myślałem „wow, to jest moje”. Dodaje mega energii do dalszej pracy.

- Kasia: Ja mam tak samo, kiedy widzę swoją sukienkę w gazecie, czy w telewizji. I ja wiem, że to moja, bo ją poznaję, robię tylko jedną taką sztukę. Dla mnie największą satysfakcją jest moment, kiedy ktoś mi mówi, że widział sukienkę w moim stylu. To znaczy, że mam swój styl i że jestem rozpoznawalna. Bo gorzej jest, kiedy patrzysz na rząd ubrań i zastanawiasz się, czyje to jest, czy to od jednego projektanta, czy od kilku. A jeśli ktoś mi mówi, że widzi mój styl, to znaczy, że ja w tłumie tych projektantów nie zginę.


_**MM Trendy. | Styl | Moda | Kultura. Serwis specjalny »

**_



AUTOR: Alicja Wirwicka / Foto: Jarek Romacki

Fryzura: Artmasters Marcin Rudiuk / Makijaż: Marcela Olejnik


Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na szczecin.naszemiasto.pl Nasze Miasto