MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Moje nogi same chodzą. Był pieszo w Santiago de Compostela i Rzymie, jutro wyrusza do Jerozolimy

Irena Łaszyn
Sypiali pod namiotem i hostelach dla pielgrzymów. Jedli płatki owsiane i makaron. Tym, co mieli dzielili się z bardziej potrzebującymi i to później do nich wracało, bo ktoś inny dzielił się z nimi.

Sypiali pod namiotem i hostelach dla pielgrzymów. Jedli płatki owsiane i makaron. Tym, co mieli dzielili się z bardziej potrzebującymi i to później do nich wracało, bo ktoś inny dzielił się z nimi. Nigdy nikogo nie prosili o wsparcie.

Gdy było źle, malowali butelki i kieliszki, wymieniali te dzieła sztuki na prowiant. Do grobu Apostoła dotarli 20 lipca 2004 roku. Ostatnie dziewięć centów wrzucili na tacę. Z katedry wybiegli bardzo szczęśliwi. Pewien Niemiec zapytał, z czego tak się cieszą. A oni na to: Bo nie mamy pieniędzy, jesteśmy wolni.


Od autora
Jeśli czegoś bardzo pragniesz, to cały wszechświat działa potajemnie, abyś mógł to spełnić (Paulo Coelho).

Pielgrzym nazywa się Dominik Włoch, ma 24 lata, studiuje resocjalizację na Uniwersytecie Gdańskim i jeszcze do niedawna nosił dready. Teraz włosy starannie przystrzygł, bo z krótkimi wędruje się łatwiej. Przed nim bardzo długa droga, ponad 3500 kilometrów. Jutro rano wyrusza pieszo z Gdańska do Jerozolimy. Samotnie.
Zanim opowie o pielgrzymowaniu, mówi o marzeniach.
- Ludzie mają marzenia, ale boją się je spełniać, w obawie, że nie będą mieć następnych – tłumaczy. – A ja spełniam wszystkie, żeby zrobić miejsce dla kolejnych.
Gdy był małym chłopcem, marzył, że pojedzie do Afryki. Chciał ją po prostu zobaczyć. A potem marzenia zaczęły dojrzewać i chciał już czegoś więcej.
- Już nie tylko chciałem pojechać i zobaczyć, chciałem też zbliżyć się do ludzi, coś dla nich zrobić - wyznaje. – Wymyśliłem, że zostanę wolontariuszem, będę pracować z dziećmi ulicy w Nairobi. Wziąłem urlop dziekański, ale wyjazd do Kenii nie wypalił. Przynajmniej na razie. Postanowiłem więc spełnić drugie marzenie: Przejść do końca trzy szlaki średniowiecznych pielgrzymów. Dwa pierwsze – do grobu św. Jakuba w Santiago de Compostela i grobu św. Piotra w Rzymie - mam już za sobą. Przede mną – grób Jezusa w Jerozolimie.


Z muszlą do Hiszpanii

Po raz pierwszy wyruszył na pielgrzymkę, gdy miał 12 lat. Z mamą i bratem. Szedł z Gdańska do Częstochowy, dwa tygodnie.
- Było tak fajnie, że potem chodziłem przez kolejne dziesięć lat – uśmiecha się.
W sierpniu 2002 roku na pielgrzymce do Częstochowy poznał Edytę Tombarkiewicz. Nadawali na tych samych falach, zaprzyjaźnili się. Może dlatego, że najlepiej gada się w drodze. Gdy ludzie nie patrzą sobie w oczy, mogą sobie więcej powiedzieć.
Edyta:
- Akurat wróciłam z Francji, z Taize. I opowiadałam o ludziach, których tam spotkałam. Na przykład, o pewnej Austriaczce, która szła pieszo do Santiago de Compostela. Rzuciliśmy hasło: Może my też kiedyś pójdziemy?
Dwa lata później, gdy Edyta – w ramach programu Erasmus – wyjechała na stypendium do Francji, wyprawa do Hiszpanii przestała się jej wydawać już tak daleka i niedostępna. Była gotowa zaryzykować. Wróciła więc do Polski po Dominika i… ruszyli stopem do Francji. Mieli ze sobą namiot,1200 złotych i muszlę, symbol pielgrzyma zmierzającego do grobu św. Jakuba.
Do Santiago de Compostela chcieli iść drogą północną, brzegiem morza. Ale kierowca ciężarówki, który ich podwoził, doradził trasę starych pielgrzymów, drogę francuską. Camino Frances. Szli przez górzystą Navarrę, krainę Basków, kamieniste ścieżki prowincji Burgos i deszczową Galicję. Ponad 800 kilometrów.
Sypiali pod namiotem i w albergue, hostelach dla pielgrzymów. Jedli płatki owsiane i makaron. Tym, co mieli dzielili się z bardziej potrzebującymi i to później do nich wracało, bo ktoś inny dzielił się z nimi. Nigdy nikogo nie prosili o wsparcie. Gdy było źle, malowali butelki i kieliszki, wymieniali te dzieła sztuki na prowiant. Dziennie pokonywali 20-25 kilometrów, ale zdarzały się też odcinki po 45.
Dominik:
- Podczas tej drogi szukaliśmy samych siebie. Ważne jest to, co przeżywasz. Problemy, które sobie kreujesz na co dzień, stają się bardzo malutkie.
Do grobu Apostoła dotarli 20 lipca 2004 roku. Ostatnie dziewięć centów wrzucili na tacę. Z katedry wybiegli bardzo szczęśliwi. Pewien Niemiec zapytał, z czego tak się cieszą. A oni na to: Bo nie mamy pieniędzy, jesteśmy wolni.
- To teraz wracacie do domu? – zaczął drążyć.
- Nie – odpowiedzieli. – Teraz idziemy do Fatimy.
Ten Niemiec za głowę się złapał. I dał im… 50 euro. Przyjęli pieniądze, bo obowiązuje taka zasada, że pielgrzym przyjmuje wszystko, co inny człowiek daje. Edyta cytuje Paulo Coelho: Kiedy nie miałem nic, dostałem wszystko.
Przed Fatimą znowu zostali bez jedzenia.
- Dzisiaj będzie obiad Jezusowy – rzekł Dominik. – Dwie puszki szprotek i pół bagietki.
Poszli na mszę w bazylice Matki Bożej Różańcowej, a tam Ewangelia o rozmnożeniu chleba i ryb. Po tej mszy zjedli swój „obiad” i pojechali stopem do Lourdes. Na spotkanie z Janem Pawłem II, który był tam po raz ostatni.
W Lourdes spotkali Filipa, Francuza, któremu opowiedzieli o pielgrzymkach z Gdańska do Częstochowy. I ten Francuz, który nie znał polskiego i angielskiego, rok później przyjechał do Gdańska, by z rodziną Dominika wędrować pieszo na Jasną Górę.


Z bambusowym krzyżem do Watykanu

Pieszą pielgrzymkę z Wadowic do Rzymu, połączoną z audiencją u polskiego Papieża zaplanowali podczas wędrówki po bezdrożach Hiszpanii. Ale 2 kwietnia 2005 roku Jan Paweł II umarł. Pojechali stopem na pogrzeb.
Potem Edyta znalazła pracę w Irlandii, a Dominik długo bił się z myślami, czy iść do grobu św. Piotra samotnie, zwłaszcza że i polskiego Papieża tam już nie ma.
- I wtedy przyśnił mi się Jan Paweł II – opowiada Dominik. - Miał dżinsy i sportową koszulkę. Pytam go, czy ma dla mnie czas, a on na to: Najpierw pomódlmy się na różańcu. Pomodliliśmy się i ponownie pytam, czy teraz porozmawiamy. Ojciec Święty odpowiada: Już muszę wracać, ludzie czekają. Wrócił do bazyliki, położył się na katafalku. A ja zrozumiałem, że nie chodzi o to, by się z Papieżem spotkać, lecz o to, by modlić się razem z nim.
Na pielgrzymkę wyruszył z dwoma dziewczynami, Kasią Niewińską i Sylwią Wieloszyńską. Zabrali ze sobą metrowy bambusowy krzyż z Jezusem z Afryki i 50 euro. Szli 56 dni, przez Słowację, Austrię, Alpy, w sumie 1500 kilometrów. Sypiali pod namiotem i w kościołach, w szkołach i u dobrych ludzi. Ci ludzie sami do nich podchodzili, oferowali gościnę.
- Na pielgrzymkach marzenia natychmiast się spełniają – uważa Dominik. - Kiedyś modliliśmy się o coś do jedzenia. Głośno wyliczaliśmy, na co mamy ochotę. Dziewczyny chciały soczystego arbuza, ja – melona. I nagle zatrzymuje się ciężarówka. Uśmiechnięty Włoch w jednym ręku trzyma 12-kilogramowego arbuza, w drugim – trzy melony…
Zmęczenie? Ciężkie plecaki? Bąble na stopach? To wszystko nic. Intencja się liczy. Pokonywanie własnych słabości. Dotyk życia.
Do Rzymu weszli 4 września, ubrani na biało. Długo modlili się przy grobie św. Piotra i przy grobie Jana Pawła II.
Do Gdańska postanowili wracać stopem. Stali pięć godzin przy wjeździe na autostradę, żaden samochód się nie zatrzymywał. I wtedy zaczęli się modlić o pomoc do Jana Pawła II. Stanęła ciężarówka. Dokąd idziecie? – zapytał ktoś po polsku. Po chwili się okazało, że ten człowiek jedzie… do Gdańska. Do Nowego Portu, w którym Dominik mieszka.
Jeszcze zdążył do Częstochowy, bo jego nogi same chodzą.
Już wtedy Dominik postanowił, że wkrótce wyruszy do Jerozolimy.


Z palmą do Ziemi Świętej

Ta wyprawa będzie najtrudniejsza. Głównie dlatego, że idzie sam. Dziewczyny nie mogą mu towarzyszyć. Nawet Edyta.
- Ona została moim osobistym menegerem, pomaga załatwiać formalności – mówi Dominik. – I podarowała mi gałązkę palmy, którą każdy pieszy pielgrzym, w drodze do grobu Jezusa musi mieć. A iść będzie ze mną sercem.
Najpierw - tradycyjna trasa gdańskich pielgrzymów do Częstochowy, potem Słowacja, Węgry, Rumunia, Bułgaria, Grecja, Turcja, Syria, Jordania, Izrael.
- W drodze będę się modlić o pokój – wyznaje. – O pokój w sercach innych ludzi.
Plecak spakowany. Namiot, karimata, śpiwór, parę koszulek, spodenki, sandały i sto dolarów. Do października powinno wystarczyć. On nie ma więcej pieniędzy i upiera się, że więcej nie potrzebuje. Ale Edyta nalega, by podać numer konta, bo a nuż ktoś zechce Dominika wesprzeć. Pielgrzymom nie wolno odrzucać pomocy, więc i Dominik się ugnie. Oto konto: MBANK 60 1140 2004 0000 3902 3400 2515.
Edyta nie jest jego dziewczyną, uściśla, żeby nie było niedomówień. Są przyjaciółmi. Takie przyjaźnie rodzą się w drodze. Na całe życie.


W Radiu Plus

Audycji o Dominiku i pielgrzymowaniu można będzie słuchać w Radiu Plus, w każdą niedzielę, o godz. 16.10. Relacje w "Dzienniku Bałtyckim" - w poniedziałki. Szczegółowe informacje, zdjęcia i zarchiwizowane audycje na: www.pielgrzymowanie.com

od 7 lat
Wideo

Wyniki pierwszej tury wyborów we Francji

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gdansk.naszemiasto.pl Nasze Miasto