Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Na wyjaśnienie "sprawy profesora Spannera" czekali ponad 60 lat. Mocno się pieniło...

Irena Łaszyn
Basia Byczkowska ma kilkanaście lat. Dużo czyta. Ale zamiast dziewczyńskich książek, po raz kolejny wertuje „Medaliony”. W jej domu, jeszcze bardziej niż w szkole, to lektura obowiązkowa.

Basia Byczkowska ma kilkanaście lat. Dużo czyta. Ale zamiast dziewczyńskich książek, po raz kolejny wertuje „Medaliony”. W jej domu, jeszcze bardziej niż w szkole, to lektura obowiązkowa. Znowu jest więc w piwnicy nieotynkowanego baraku z cegły, sąsiadującego z Instytutem Anatomicznym prof. Rudolfa Marii Spannera, w której leżą umarli „jak w sarkofagach, w cementowych długich basenach z uniesionymi pokrywami – wzdłuż, jedni na drugich”. Znowu widzi „głowy odcięte od torsów tak równo, jakby byli z kamienia”. Basia jest dzieckiem. Z trudem łapie oddech. A potem biegnie do taty.
- Przecież ty tam byłeś! – krzyczy. – Widziałeś to na własne oczy! Dlaczego o tym nie piszesz? Dlaczego nie chcesz się tą wiedzą dzielić?
- Zofia Nałkowska przekazała wszystko tak, jak było – odpowiada ojciec. – Nic więcej nie mógłbym dodać.

Lata 50. Ojciec jest farmaceutą, toksykologiem, naukowcem. Nie znosi propagandystów, sensacji, prawd relatywnych. Mierzi go, że gazety piszą o fabryce mydła z ludzi. Bo to, co widział w budynku u zbiegu ul. Skłodowskiej i al. Zwycięstwa w Gdańsku, fabryką nie było. To było laboratorium, w którym powstawało mydło z odpreparowanego przez studentów ludzkiego tłuszczu.
- Jeśli w ogólnie prawdziwym opisie zjawiska znajdzie się choć jeden element przesadzony, to cały opis staje się niewiarygodny – tłumaczy córce Stanisław Byczkowski, późniejszy prorektor Akademii Medycznej w Gdańsku i doktor honoris causa uczelni.

Głowy są obok

Stanisław Byczkowski, rocznik 1912, absolwent Wydziału Farmacji Uniwersytetu Poznańskiego, po raz pierwszy pojawia się na Wybrzeżu w 1937 roku. Do wybuchu wojny pracuje w gdyńskiej filii Państwowego Zakładu Higieny, otwiera przewód doktorski. Potem, jak inni, ma przerwę na życie, tuła się po Polsce. W lutym 1945 zgłasza się do ówczesnej centrali PZH w Łodzi, wiosną zostaje oddelegowany do Gdyni i Gdańska. Ma pomóc przy organizacji Akademii Medycznej, tworzonej na gruzach Staadtliche Akademie fur Praktische Medicin.
Były niemiecki Zakład Higieny mieści się w budynku Instytutu Anatomicznego. Jest 17 kwietnia.
Byczkowski schodzi do piwnicy. Widzi stosy materaców, sienników i słomy. Widzi trupy. I wypełnione zwłokami wanny. Ci ludzie nie mają głów. Głowy są obok, równiutko ucięte gilotyną. Pływają w mniejszych, kamionkowych wanienkach.
Byczkowski jest sam, wokół żywej duszy. Ale on ma mocne nerwy. Pracował w Zakładzie Chemii Toksykologicznej i Sądowej w Poznaniu, pracował w Instytucie Ekspertyz Sądowych w Warszawie, bywał w prosektoriach. A więc to nie to znalezisko szokuje najbardziej. Poraża to, co znajduje w maceratorium.
Po latach – za namową rodziny i przyjaciół – te wspomnienia spisze. W październiku 1965 roku, w 20 rocznicę powstania Akademii Medycznej, tę zwięzłą, pozornie wypraną z emocji relację opublikuje „Dziennik Bałtycki”:
„W pierwszym pomieszczeniu tego budyneczku stała duża kamionkowa wanna, pełna płatów odpreparowanej skóry ludzkiej. Pod oknem, na małym stole, leżało kilka kawałków surowego mydła oraz emaliowane wanienki fotograficzne używane jako formy. Na półce pod ścianą stały szklane słoje wypełnione sodą kaustyczną. Obok, z dużego kotła wystawał częściowo obgotowany, będący w stanie pełnego rozkładu, tors człowieka…”.
Byczkowski już wie, co widzi. Bo oprócz pedantycznie pokrojonych kostek mydła, ługu sodowego i pojemników z odpreparowaną ludzką tkanką, widzi notatnik laboratoryjny i przepis na mydło. Zawiadamia władze. Pojawia się paru smutnych panów, nakazują pomieszczenia zabezpieczyć i niczego nie ruszać.
- Ojciec, uzbrojony w kij i siekierę, zamieszkał w jednym z pokoików na drugim piętrze Anatomicum – pani Barbara, dziś Szwankowska, sięga do rodzinnych zapisków. – Ktoś, trzykrotnie, usiłował ten budynek podpalić, zniszczyć makabryczne dowody. Dopiero potem pojawili się śledczy, przedstawiciele władz miasta i Armii Radzieckiej, komisje, łącznie z Komisją Międzynarodowego Czerwonego Krzyża z Genewy. Przyjechała Zofia Nałkowska.

Coś z niczego

Preparator zwłok z instytutu Spannera, którego zeznania pisarka przytacza w „Medalionach”, opowiada, jak robotnicy oddzielali mięso i tłuszcz od kości. I układali, osobno, na talerzach. „Tłuszcz wybierany przez robotników z talerzy, później został leżeć całą zimę, a później, jak studenci wyjeżdżali, był przez pięć-sześć dni wyrobiony na mydło” – opowiada. A potem zachwyca się: „W Niemczech, można powiedzieć, ludzie umieją coś zrobić – z niczego”.
Ci, którzy próbowali mydła używać, narzekają: Trochę cuchnęło, ale mocno się pieniło.
Stosowne służby zatrzymują innego pracownika instytutu. W jego mieszkaniu znajdują kilka kostek mydła. Tego mydła. Były laborant nie zaprzecza, sam się przecież w tej sprawie zgłosił.
Płaty skóry i próbki mydła z instytutu badają biegli. Ale ówczesny stan wiedzy nie pozwala definitywnie stwierdzić, że jest to mydło z ludzkiego tłuszczu. Prof. Spanner, zatrzymany w 1947 roku, zapewnia, że nigdy taką produkcją się nie zajmował, a „substancji z tłuszczu ludzkiego, pod względem budowy chemicznej będącej mydłem” potrzebował jedynie do impregnacji ruchomych preparatów stawowych, niezbędnych do kształcenia studentów. Rok później, przed Trybunałem w Norymberdze, zostaje uniewinniony.
Prof. Stanisław Byczkowski, kierownik Zakładu Chemii Toksykologicznej i Sądowej AMG, do końca nie może się z tym pogodzić.
Umiera w 1992 roku.

Z prawdziwego zdarzenia

Dr hab. Janusz Byczkowski, toksykolog, konsultant stanu Ohio ds. nadzwyczajnych zatruć środowiskowych, syn profesora:
- Pytałem kiedyś ojca, czy uważa, że profesor Spanner był zbrodniarzem. Odpowiadał, że zbrodniarzem – nie. Spanner polecił używać do eksperymentów nad zmydlaniem tłuszczu zwłok, a więc ludzi już zabitych, np. w obozie Stutthof. Prawdopodobnie więc, w swojej mentalności, jedynie „zagospodarowywał zasoby ludzkie”. A takie „gospodarne” podejście zyskiwało aprobatę urzędników III Rzeszy. Ojciec przyrównywał Spannera do hieny cmentarnej, która też eksploatuje „zasoby ludzkie”.
Pytałem ojca, czy eksperymenty nad zmydlaniem tłuszczu ludzkiego mogły mieć jakąś wartość naukową. Odpowiadał – nie. Ten proces znany jest od stuleci i pod względem zdolności do zmydlania, tłuszcz ludzki nie różni się specjalnie od tłuszczu zwierzęcego lub roślinnego. Może więc mydło powstawało jedynie jako produkt odpadowy przy wytrawianiu kości na preparaty anatomiczne dla studentów? Nie, odpowiadał ojciec, to co widziałem, wskazywało raczej na podejście utylitarne.
Barbara Szwankowska:
- Ponad 60 lat czekaliśmy na ujawnienie prawdy. Gdy IPN zakończył śledztwo w sprawie Spannera, a prof. dr hab. Witold Kulesza, dyrektor Głównej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, oficjalnie potwierdził, że w niemieckim Instytucie Anatomicznym produkowano mydło dla celów użytkowych, odetchnęłam. Skończył się koszmar, w którym i „Dziennik Bałtycki” miał udział. To wasz dziennikarz, Tadeusz Skutnik, sześć lat temu stanął w obronie profesora Spannera! Podważał wiarygodność świadków tamtych zdarzeń. Kwestionował to, co napisała Zofia Nałkowska. Ba, domagał się zdjęcia tablicy, upamiętniającej jedno z bardziej drastycznych okropieństw wojny.
- Red. Skutnik domagał się odpowiedzi na pytania, które przez dziesięciolecia wisiały w historycznej próżni. Żądał śledztwa z prawdziwego zdarzenia…
- Po tych artykułach śledztwa zażądał też Związek Mniejszości Niemieckiej. Gdy więc IPN je wznowił, napisałam do Głównej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu. Dołączyłam zapiski ojca i artykuł z „Dziennika Bałtyckiego” z 1965 roku. Zeznawałam. Byłam to memu ojcu winna. Cieszę się, że znalazł się biegły, który podjął się mydło zbadać i wydać ostateczną opinię.
Prof. dr hab. inż. Andrzej Stołyhwo, bo o nim mowa, specjalizujący się w identyfikacji kwasów tłuszczowych, stwierdził niezbicie, że w znalezionym w Instytucie Anatomicznym mydle (jako materiał porównawczy posłużył słój z mydłem przedstawiony w procesie norymberskim i niemal cudem odnaleziony po latach w Hadze) znajdują się śladowe ilości kaolinu, dzięki któremu ma ono lepsze właściwości ścierne i tak pięknie się pieni. Takie właściwości obalają tezę, że służyło ono jedynie do impregnacji preparatów, pomocnych w dydaktyce.
Zarzut uśmiercania na terenie instytutu ludzi nie potwierdził się. Zwłoki prof. Spanner „pozyskiwał” w inny sposób. Do instytutu trafiały ciała jeńców wojennych, więźniów obozu Stutthof i tych, na których wykonywano wyroki śmierci w gdańskim więzieniu, przez zgilotynowanie. Były też ciała pacjentów szpitala dla psychicznie chorych w Kocborowie. „Z domu wariackiego”, jak wyznał ów opisywany przez Nałkowską były pracownik laboratorium.

Budować na prawdzie

Barbara Szwankowska jest urbanistą, długie lata pracowała w Instytucie Morskim przy ul. Smoluchowskiego. Każdego dnia mijała budynek u zbiegu ul. Skłodowskiej i al. Zwycięstwa. Ten, w którym mieścił się niemiecki Instytut Anatomiczny, a w jego cieniu – baraczek z cegły i upiorne maceratorium.
Od frontu wisiała tablica z napisem: "W tym gmachu faszyści niemieccy w latach drugiej wojny światowej popełnili zbrodnię przeciwko ludzkości używając zwłok więźniów obozu koncentracyjnego Stutthof jako surowca do fabrykacji mydła".
- Najpierw była pod nią półeczka, ludzie stawiali kwiatki – opowiada. - Potem półeczka znikła, a tablica stawała się coraz mniej czytelna. W końcu i ona znikła. Tak jak stojący obok baraczek.
Dawne Anatomicum, a potem Zakład Chemii Fizjologicznej AMG, jest w remoncie. Nowe, plastikowe okna, nowa żółta elewacja. Na ogrodzeniu kartka: Kurs tańca towarzyskiego, zawsze w niedzielę…
Pani Barbara uważa, że gdy remont budynku się skończy, na żółtej elewacji znowu powinna pojawić się tablica. Może już z innym napisem.
- Nie mam w sobie żadnych złych emocji związanych z wojną, ale temu co było, trzeba oddać sprawiedliwość - mówi. - Trzeba budować na prawdzie. Bo tylko ona może zaowocować prawdziwym wybaczeniem. Tym, że będziemy się traktować jak dobrzy sąsiedzi, a nie – jak niegdysiejsi wrogowie.

od 7 lat
Wideo

Precz z Zielonym Ładem! - protest rolników w Warszawie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Na wyjaśnienie "sprawy profesora Spannera" czekali ponad 60 lat. Mocno się pieniło... - Gdańsk Nasze Miasto

Wróć na gdansk.naszemiasto.pl Nasze Miasto