MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Nawet ci, co się Grassa wyrzekli, na ławeczce Oskara siadają

Irena Łaszyn
Fot. G. Mehring
Fot. G. Mehring
Anna Jurczuk nikomu nie otwiera. A jak otworzy, to i tak za próg nie wpuszcza. Bo już dosyć ma dziennikarzy, paparazzich i niemieckich wycieczek, które jej zaglądają w okna.

Anna Jurczuk nikomu nie otwiera. A jak otworzy, to i tak za próg nie wpuszcza. Bo już dosyć ma dziennikarzy, paparazzich i niemieckich wycieczek, które jej zaglądają w okna. Pani mieszka w domu Güntera Grassa, zagadują, śpi w jego sypialni. W swojej śpię, a nie jego, odpowiada, ja to mieszkanie dostałam w latach 50., po Grassach byłam trzecia i nie róbcie mi z chałupy izby pamięci.
Od paru dni jeszcze więcej ciekawskich przed kamienicę przy Lelewela 13, dawniej Labesa, w Gdańsku Wrzeszczu przychodzi. Niektórzy gotowi manifestacje urządzać. Wstyd!
- Ani ja za nim nigdy nie byłam, ani przeciw niemu – tłumaczy. – Ale teraz boli mnie to zamieszanie wokół jego osoby. Ta straszna nagonka. Bo jaki to esesman z niego? Jaki zbrodniarz? Dzieciakiem był, gdy go do tego Waffen SS wcielili, piętnaście lat miał wtedy raptem! A potem tyle dobrego dla Polski i Gdańska zrobił. Dla polsko-niemieckiego pojednania.
Poznała go już w roku 1958. Przyszedł z tłumaczem, przedstawił się, opowiadał, że pisze o przedwojennym Gdańsku książkę. Do każdego kąta zajrzał, bo on szesnaście lat w tym mieszkaniu spędził, zanim wyjechał do Niemiec. Potem raz jeszcze się pojawił, tak incognito. I wreszcie, w roku 2000, wkroczył z wielką pompą.
To było wtedy, gdy tablicę z cytatem z „Blaszanego bębenka” na ścianie odsłaniali.
- Trzy dni przed uroczystością przyszli jacyś urzędnicy i zapytali, czy ich ugoszczę – wspomina. – Najpierw odmówiłam, bo nie można tak człowieka zaskakiwać. Akurat remont kuchni miałam na głowie. Ale oni naciskali, a brat, który był w AK i w czasie wojny z Niemcami walczył, powiedział: Wpuść. To przesądziło.

Chciał toalet, a nie pomników

Chyba ich ze czterdziestu przyszło. Z każdego okna i spod każdego regału fotoreporter się zasadzał. A Grass, cichutki, trochę spięty, opowiadał, co gdzie kiedyś było. Tu, gdzie pokój wnuczki, mieli kolonialny sklep. Tu, gdzie powiększona kuchnia – magazyn, z którego wydawali mleko. W najmniejszym pokoju wszyscy spali: On, siostra i rodzice. Wyznał, że szybko kawalerkę zaczął, bo w nocy, siłą rzeczy, rodziców podsłuchiwał się wyedukował…
To wtedy podarował jej „Blaszany bębenek” z dedykacją i autografem.
- Nie on książkę kupił, tylko urzędnicy – zauważa. – On mi nawet kwiatka nigdy nie przyniósł! Ludzie nie wierzyli, co rusz mnie ktoś pytał, ile na tej gościnności skorzystałam. Aż przykro było słuchać, bo ja tylko nerwy i bałagan w chałupie z tego miałam.
Grass nie chciał zaszczytów i pomników. To inni chcieli go na cokoły wsadzać. On mawiał: Lepiej toalety zróbcie ludziom w mieszkaniach, żeby nie musieli, jak ja, po nocy za potrzebą na korytarz ganiać. Ale – gdzie tam! Władze swoje plany miały.
- Przed tą fetą, pomalowali nam klatkę schodową – wspomina pani Anna. – Ale tylko do pierwszego piętra, bo myśleli, że dalej nikt nie wejdzie i nie zobaczy. A dziennikarze weszli i wszystko opisali. Co z tego? Do dzisiaj nikt się tym nie przejął. Toaletę, jak inni, wyremontowałam na własny koszt. Nadal jest na korytarzu.
Pani Anna najbardziej zapamiętała bębniarzy. Stali na ulicy i tłukli w bębny. A jak kto bębna nie miał, to w patelnię walił. Takie show. Żeby było jak u Grassa. Bo jego Oskarek, ten karzeł, który na znak protestu przestał rosnąć, też bębnił: Tak wygrywał komentarz do aktualnych wydarzeń. A jak wrzasnął, to trzaskało szkło.
Oprócz bębnów, pani Anna zapamiętała jeszcze, że Gunter Grass pięknie przemawiał. Ma te jego słowa spisane na kartce: „…Ja szukam Polski na moim bębenku i bębnię. Zginęła, jeszcze nie zginęła, znów zginęła, omal nie zginęła, wszystko zginęło, jeszcze Polska nie zginęła…”.
Czy komuś, kto tak pięknie bębni, można pokazywać drzwi? On na tej wojnie nie oddał ani jednego strzału. I wciąż Niemców o jej rozpętanie oskarżał.
Cytat, który widnieje tuż przy oknie jej mieszkania, zaczyna się tak: „Ulica Labesa to były kocie łby. Na ubitym piachu podwórza mnożyły się króliki i trzepano dywany…”.
- Dziś też ulica nielepsza – mówi pani Anna. – Zamiast jezdnię czy dom wyremontować, urządzili fontannę na skwerze. A przy niej, pomnik Oskara na ławce. Ja na niej nie siadam, bo ziębi w tyłek.
Poza tym – pani Anna nie lubi wodotrysków.

Zawsze rękę poda

Plac Wybickiego. To tutaj ławeczka Oskara stoi. Uwijają się fotoreporterzy i operatorzy kamer. Bo na ławeczce… Günter Grass. Ten sam uśmiech, kapelusik, tylko papieros w dłoni, zamiast fajki. Jak się potem okaże, marki Ronson, za 3,70 zł paczka. No i ten Grass po polsku, a nie po niemiecku zagaja.
- Wszyscy mnie za tego pisarza biorą, choć ja zwykły brukarz jestem – uśmiecha się Jan Zabłoński. – Ponad czterdzieści lat kamienie na drogach tłukłem. One bardziej mnie słuchały niż książki.
Z tym słuchaniem, to nie do końca tak. Bo on na kolanach przy nich pracował, inaczej się nie poddawały. I teraz ma reumatyzm, stawy chore, bez laski na nogach się nie utrzyma.
- Grassa osobiście poznałem – chwali się. – Tu, na tej ławeczce, gdy przyszedł popatrzeć na Oskara. Zagadałem po niemiecku, przywitaliśmy się. On też z tego naszego podobieństwa się śmiał.
To było wtedy, gdy Grass całą Polskę miał u stóp, a po Gdańsku paradował z podniesioną głową. Jak to honorowy obywatel honorowego grodu.
- Tego obywatelstwa nie powinni mu zabierać – uważa pan Jan. – Bo on rozsławił nas w swoich książkach na cały świat.
Książek pan Jan nie czytał, ale takie rzeczy wie. On każdego dnia na tej ławeczce siedzi, mądrych ludzi słucha. Niemądrych też, bo jednych i drugich trzeba poznać, żeby oddzielić ziarno od plew.
Zabłoński skończył szkołę podoficerską, służył w V Kołobrzeskim Pułku Piechoty. Był polskim żołnierzem i dostał Krzyż Virtuti Militari. Jego ojciec, który w czasie wojny mieszkał w Gniewie, podpisał trzecią grupę, żeby uchronić rodzinę przed Stuthoffem i służył w niemieckiej armii. Więc pan Jan nie spieszy się z wyrokami. A Grassowi, tak jak przedtem, chętnie by rękę podał.
- Po co ta nagonka? – pyta. – Po co ten cały cyrk?

Jaśko Muzykant

Oskar milczy jak zwykle. I nawet sobie nie bębni, bo ktoś mu wyrwał pałeczkę. A dokładnie – pół.
- To się jeszcze przed tym zamieszaniem stało – wyjaśnia Janina Geisler. – A więc nie przez politykę ta dewastacja, tylko z głupoty. Bo chyba nie chcieli przetopić dzieła sztuki na złom?
Pani Janina często sobie z Oskarem siada. Czasem przyprowadza do niego wnuki i prawnuki.
- To nasz Jaśko Muzykant! – ogłasza.
Tatiana Kasperska, która przysiada obok, Grassem się specjalnie nie emocjonuje. Ławeczkę z Oskarem wybiera dlatego, że ma mocne oparcie.
Zajeżdża kolejna niemiecka wycieczka. Z Kolonii. Turyści fotografują Oskara i fotografują polskiego Grassa. Ah, so - dziwują się uprzejmie, gdy do nich zagaduje. Pan Jan ciągle pozuje do zdjęć.
Pani Jadwiga przed aparatem umyka. I nie chce podać nazwiska, choć o pisarzu trochę wie. Jej mąż, świętej pamięci, przed wojną kolegował się z Grassem. Spotykali się w Bysewie, gdzie już wtedy była Polska. Może na tym samym kartoflisku, blisko cegielni, na którym niejaki Koljaczek wypatrzył w potrzebie Annę Brońską.
Pani Jadwiga „Blaszanego bębenka” nie czytała, więc nic o czterech przepastnych spódnicach Brońskiej nie wie. Ale wie, że i wtedy zdarzały się dobre rzeczy, a Polak mógł kolegować się z Niemcem.
Pani Zofia siada tuż pod fontanną, która parska wodą na boki, na ławce bez oparcia, bo tamta z Oskarem ciągle zajęta.
- Tam nawet ci siadają, co się Grassa wyrzekli – wyjawia na ucho. – To oni honoru nie mają, a nie ten biedak, który zbłądził za młodu, ale potem całym życiem dawał świadectwo prawdzie i pisał antyfaszystowskie książki.
Pani Zofia przypomina, że nie tylko Grass w ten sposób pobłądził. Joseph Ratzinger też kilka wojennych miesięcy spędził w mundurze hitlerowskiej armii, a nikt mu z tego powodu prawa do Piotrowego tronu nie odmówił.
Ale pani Małgorzata, z wędkarsko-spożywczo-monopolowego przy Lelewela, czuje niesmak. Ona tu od 25 lat stoi za ladą, więc niejedno widziała. Te wycieczki, parady, bębny. Słyszała o zaszczytach i tytułach. Honorowy obywatel Gdańska, doktor honoris causa Uniwersytetu Gdańskiego, wielki autorytet moralny…
- A teraz wyszło szydło z worka – podsumowuje.
Uważa, że honorowego obywatelstwa Gdańska Grass powinien się zrzec. A jak tego nie zrobi, to miasto powinno mu je odebrać.
- Ktoś, kto służył w SS, nie ma prawa do tego tytułu! – podkreśla. – Mieszkańcy miasta, w którym zaczęła się wojna, takich obywateli nie potrzebują.
Przed domem przy Lelewela 13 przystaje kolejna grupa. Wpatruje się w tablicę z cytatem i w okna na parterze. Gdzie Grassowie mieli ten sklep kolonialny, ktoś pyta i naiwnie szuka napisów. Pani Anna nie otwiera, więc im nie objaśni, że te napisy to ona kazała zamalować pół wieku temu, za pół litra.
A w wędkarsko-spożywczo-monopolowym, u pani Małgosi, można kupić lody „Oskar”.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Tatiana Okupnik tak dba o siebie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gdansk.naszemiasto.pl Nasze Miasto