Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Piotr Stokowiec, były trener Lechii Gdańsk, dla "Dziennika Bałtyckiego": Nie jestem zupą pomidorową, żeby wszyscy mnie lubili

Paweł Stankiewicz
Paweł Stankiewicz
Piotr Stokowiec
Piotr Stokowiec Karolina Misztal
Piotr Stokowiec, były trener Lechii Gdańsk, a obecnie szkoleniowiec Zagłębia Lubin, w wywiadzie dla "Dziennika Bałtyckiego" mówi o rozstaniu z biało-zielonymi, dlaczego nie oglądał meczów Lechii, o relacjach piłkarzami, czy uważa się za gorszego człowieka niż trenera i o pracy z reprezentacją Polski.
Promocja Dziennika Bałtyckiego

Po odejściu z Lechii Gdańsk był Pan ekspertem telewizyjnym, a teraz wrócił Pan do Zagłębia Lubin. Lepiej być trenerem niż komentować wydarzenia piłkarskie?

Telewizja to fajna przygoda, ale to był jedynie krótki epizod między jedną a drugą pracą w klubie. Byłem, jestem i będę trenerem, bo w tej pracy czuję się najlepiej i na tym najlepiej się znam. Mam to szczęście w życiu, że robię to, co kocham i w tym się realizuję. Rola eksperta telewizyjnego to było dla mnie kolejne, interesujące doświadczenie, bo ja lubię piłkę, jestem jej ciekawy. Miałem możliwość zobaczyć pracę dziennikarzy z innej strony, zza kulis. Wiedza o tym jak funkcjonują media przyda mi się teraz w mojej pracy trenerskiej. Myślę, że teraz lepiej rozumiem, was, dziennikarzy. W ogóle dobrze spożytkowałem te cztery miesiące przerwy w pracy trenerskiej, bo w ostatnich dziesięciu latach cały czas miałem ciągłość pracy, mało było przerw i okazji do wypoczynku, a taki „reset” mentalny jest potrzebny każdemu szkoleniowcowi. Oczywiście w tym czasie nie leżałem na kanapie, bo to był idealny moment na rozwijanie i wzbogacanie własnego warsztatu, poszerzanie wiedzy, spotkania z innymi trenerami, analizę tego co nowego pojawiło się w futbolu itd. Byłem też kilka tygodni na kursie językowym na Malcie, żeby szlifować swój angielski, ale też chętnie dzieliłem się wiedzą i własnym doświadczeniem szkoleniowym. Miałem cztery kursokonferencje dla polskich trenerów, a na każdej było około tysiąca uczestników. Były też zajęcia na AWF w Warszawie z psychologami sportu i kilka programów telewizyjnych. Ale oczywiście mogłem też odpocząć w rodzinnym gronie, nabrać energii na nowe rozdanie.

CZYTAJ TAKŻE: Kto jest najdroższym piłkarzem Lechii Gdańsk? Niespodziewany lider rankingu TOP 29

Jak dużym zaskoczeniem była dla Pana decyzja władz Lechii o zakończeniu współpracy?

Byłem zaskoczony, ale musiałem się z tym pogodzić i zachować profesjonalnie, jak na zawodowca przystało. Bolało mnie to, bo byłem przekonany, że właśnie teraz może być nasz sezon. Bo dopiero latem 2021 roku miałem pierwszy raz możliwość – jakiej nie miałem w dwóch poprzednich przerwach między rundami – pełnego, uczciwego przepracowania okresu przygotowawczego z drużyną. Kibic często o tym nie pamięta, ale na zgrupowanie zimowe Lechia nigdzie nie wyjechała, a latem 2020 roku obóz przygotowawczy został przerwany już drugiego dnia, bo mieliśmy w drużynie zakażenia koronawirusem. Miałem świadomość, że my tej zaplanowanej pracy nie wykonaliśmy i drużyna będzie musiała za to zapłacić w pewnym momencie sezonu. I tak było. Natomiast już latem 2021 zrobiliśmy na zgrupowaniu świetną robotę i byłem pewien, że – bez względu na to, kto będzie trenerem – runda jesienna to będzie dobry czas Lechii. I tak było. Co oczywiście w żadnym stopniu nie umniejsza roli mojego następcy w klubie. Życzę jemu i Lechii jak najlepiej, ale wiem też, że wykonaliśmy ze sztabem dobrą robotę i nie zamierzam się tego wstydzić.
Żeby było jasne: nie zamierzam wylewać żółci czy narzekać, bo z Gdańska zabieram jedynie dobre wspomnienia. Gdańsk i Lechia zawsze będą miały miejsce w moim sercu. Zostawiłem tam wiele zdrowia, miałem konkretne osiągnięcia, udało się trochę odkurzyć markę Lechii. Sądząc po tym, jak zostałem pożegnany przez kibiców i zawodników, to był dla mnie bardzo dobry czas. Tak to chcę zapamiętać i tak bym chciał zostać w Gdańsku zapamiętany.

Czuł Pan, że coś się wypaliło między Panem i zawodnikami?

Nie zgadzam się z taką oceną. Kilkanaście dni przed moim zwolnieniem wygraliśmy wysoko z Cracovią 3:0 i wtedy nikt o wypaleniu nie mówił. Przegrałem jeden mecz – na wyjeździe z Lechem, który jest piekielnie silny w tym sezonie. Jestem wymagającym trenerem, a mimo to relacje z zawodnikami były na normalnym, dobrym poziomie. Świadczy o tym choćby te kilkanaście smsów z podziękowaniami, które dostałem od piłkarzy Lechii, gdy opuszczałem Gdańsk. Ale powiem panu szczerze, że ja nie jestem zupą pomidorową, żeby wszyscy mnie lubili. Nie taka jest rola trenera. Trener to jest lider, szef odpowiedzialny za powodzenie projektu. Musi być więc osobą wymagającą. Moim zadaniem było rozwijanie zawodników, drużyny i klubu. I to robiłem. Najlepiej jak potrafię. Stworzyliśmy atmosferę pracy, a o wszystkim świadczą wyniki. One po mnie w Gdańsku zostaną i pewnie – z perspektywy czasu – ta ocena mojej pracy będzie bardziej łaskawa. Muszę powiedzieć, że ja nigdy nie miałem problemów z zawodnikami, to czasami niektórzy zawodnicy mieli problem ze mną. Ale tak się dzieje tylko w przypadku tych piłkarzy, którzy stawiają swoje ego ponad dobrem drużyny. Dla mnie zespół jest zawsze najważniejszy. Jedyne co mogę powiedzieć to to, że pod koniec mojej pracy w Lechii czułem, że nie mam już takiego wsparcia i zaufania ze strony władz klubu, jakie dostawałem wcześniej. A w takiej sytuacji pracuje się bardzo trudno.

Największe zarzuty do Pana nie dotyczyły wyników, tylko stylu gry i że Lechia męczyła widzów tym, co prezentowała na boisku.

Różnie z tym bywało. Bo ja pamiętam też mecze, które wygrywaliśmy wysoko po efektownej grze. Potrafiliśmy grać odważnie, gdy było nas na to stać pod względem jakości piłkarskiej, jaką miałem w drużynie. Popatrzmy na to, jaką Lechię przejąłem, a jaką oddałem swojemu następcy. Zadaniem trenera jest wykorzystać potencjał zespołu, jaki ma do dyspozycji. A pamięta pan od czego w Gdańsku zaczynałem? Przejąłem drużynę, która była mocno przepłacona, a i tak musiała się bronić przed spadkiem. W tamtej grupie ludzi brakowało team spirit, każdy ciągnął w swoją stronę, interes drużyny w ogóle się nie liczył. Rozpasanie i samowolka. Musiałem to ukrócić, oczyścić i uzdrowić szatnię, podjąć wiele trudnych decyzji selekcyjnych i wtedy rzeczywiście narobiłem sobie wrogów. Ale było warto. Bez zrobienia porządku nic byśmy nie osiągnęli, ani nie zdobylibyśmy trzeciego miejsca w lidze, ani Pucharu Polski. Nie posmakowalibyśmy też europejskich pucharów. Przy tym wszystkim – i o tym też proszę pamiętać – trzeba było uzdrowić finanse klubu, bo w warunkach, jakie wtedy zastałem w Gdańsku nie dało się na dłuższą metę funkcjonować. Temat zaległości był pierwszym, o którym pisała prasa. I to ciągle do nas wracało, utrudniało pracę z zespołem. Dlatego zgodziłem się brać udział w procesie odchudzania kadry, schodzenia z zawodników z wysokimi zarobkami i wprowadzaniu młodzieży. Musiałem się zachowywać tak jak gospodarz, a nie ktoś, kto wpadł do klubu na chwilę, by gasić pożar. Za mojej kadencji z Lechii odeszło ponad 50 zawodników. Często rozstawaliśmy się z piłkarzami, których zarobki nie były adekwatne do poziomu, jaki prezentowali. Stopniowo uzdrawiałem szatnię, budowałem zespół i osiągnęliśmy konkretne sukcesy, choć przecież Lechia nie robiła spektakularnych transferów za miliony euro. Poszliśmy w kierunku odpowiedzialności finansowej. Twierdzę, że Lechia nigdy nie grała poniżej swojego potencjału piłkarskiego. A różnie z tym potencjałem bywało, przez te cztery lata, raz lepiej raz gorzej. Odbijało się to na wynikach. Czy ja narzekałem na to, że w klubie nie udało się zatrzymać takich piłkarzy jak Filip Mladenović czy Lukas Haraslin? Z nimi Lechia byłaby słabsza czy silniejsza? Transfery do Lechii robiliśmy raczej tanie, nie jakieś spektakularne. I na pewno te ostatnie były udane, bo przyszli Joseph Ceesay, Ilkay Durmus i Marco Terrazzini, którego nawet nie miałem okazji sprawdzić, bo złapał kontuzję. Moim zadaniem było też wprowadzanie młodych zawodników do drużyny i to się udało. Proszę tylko spojrzeć: Karol Fila, Tomasz Makowski, Jan Biegański, Mateusz Żukowski, Kacper Sezonienko czy Jakub Kałuziński. Sprzedawaliśmy też zawodników za niezłe pieniądze. Oczywiście nie przypisuję tego wyłącznie sobie, bo to był efekt pracy nas wszystkich, sztabu, trenerów młodzieży. Przy tym wszystkim wymagano od nas wyników, bo tego też oczekują też kibice. I te wyniki były adekwatne do poziomu drużyny jaką miałem do dyspozycji w danym momencie.

Przekazanie drużyny trenerowi Tomaszowi Kaczmarkowi odbyło się inaczej niż np. w targanej konfliktami Legii?

Zdecydowanie tak. Mam nadzieję, że kibice również to zauważą. Oddałem drużynę dobrze przygotowaną, ułożoną, bez konfliktów w szatni. Nie chciałem zostawić po sobie spalonej ziemi, bo Lechia zbyt wiele dla mnie znaczy. W cywilizowany sposób uścisnąłem dłoń trenera Kaczmarka i życzę jemu oraz Lechii sukcesów podobnych do moich, a nawet większych. Klub i kibice na to zasługują. Pracowałem w Gdańsku na 120 procent, rozwinąłem się jako trener i za mogę podziękować. Przekazałem stery, kiedy drużyna była w czubie tabeli PKO Ekstraklasy, na miejscu podobnym, jak w tej chwili.

CZYTAJ TAKŻE: Najdroższe kluby w PKO Ekstraklasie. Lechia jest na podium? TOP 18

Lechia z Panem się rozliczyła?

Zostawmy to. Nie ma we mnie złych emocji, na nikogo się nie obraziłem.

Odciął się Pan całkowicie od Lechii po zwolnieniu czy oglądał Pan jej mecze w telewizji?

Przyznaję, że nie oglądałem. Widziałem skróty, bramki, ale całych meczów nie. Serce bolało.

Lechia może wiosną włączyć się do gry o mistrzostwo Polski?

Liczę, że tak. Nie często jest taka sytuacja w naszej lidze, że z walki o tytuł odpada taki rywal, jak Legia. To jest okazja, którą można wykorzystać. Sam jestem ciekaw jak będzie wyglądała Lechia na wiosnę.

Pan z Lechią zdobył brązowy medal, ale Rafał Wolski powiedział, że wtedy drużyna bardziej przegrała mistrzostwo. Tego trofeum z Lechią Panu brakuje?

Życie nauczyło mnie, żeby cieszyć się z tego co mam, a nie żałować tego, czego nie mam. Oczywiście jestem ambitnym trenerem i chciałbym walczyć o najwyższe cele, ale czasem to jest niemożliwe. Mieliśmy wtedy swoje problemy, ale o tym już się nie pamięta. Dziś łatwo palnąć takie zdanie, że coś wtedy przegraliśmy, a ja uważam, że warto spojrzeć na historię klubu i zobaczyć co mamy w gablocie z trofeami. I ja szanuję to, co mi się udało przynieść do gabloty Lechii Gdańsk.

Teraz w Zagłębiu też czeka Pana trudne zadanie?

Przywykłem już do tego, że wchodzę w taki… rozgardiasz. Moim zadaniem jest uporządkowanie drużyny. I tu też zacznę od szatni. Nie zmienia się jedno: potrafię wyciągnąć drużynę z kryzysu. Pokazałem to w Lubinie za pierwszym razem, pokazałem też w Lechii. Myślę, że uda się także teraz. Lubię stawiać na młodzież, a w Zagłębiu jest świetna praca z młodzieżą. Kilku zawodników potrafiłem wyszukać z korzyścią dla nich i dla klubu, mam nadzieję, że tak będzie i tym razem.

Czeka Pan na majową wizytę Lechii w Lubinie?

Czekam na 15 meczów, bo to będzie dla Zagłębia bardzo wymagająca wiosna. A ja – jak mówiłem – nie mam złych emocji w stosunku do Lechii, nie ma żadnych podtekstów, ani pretensji do nikogo. Ja każdemu w klubie z Gdańska mogę spojrzeć prosto w twarz. Nie muszę teraz nikomu nic udowadniać, bo już to w Lechii wcześniej zrobiłem. Teraz skupiam się na pierwszym meczu rundy wiosennej z Legią. A mecz z Lechią przywoła dobre jedynie wspomnienia znad morza.

Podczas pracy w Lechii był Pan poważnym kandydatem na trenera reprezentacji Polski, ale wybrany został Jerzy Brzęczek. Gdyby pojawiła się propozycja może Pan rozwiązać umowę z Zagłębiem? Dzwonił prezes PZPN Cezary Kulesza, z którym zna się Pan z Jagiellonii?

Proszę nie szyć dla mnie garnituru, który jest szyty – z tego co słyszę – dla trenera Adama Nawałki (śmiech). Ja jestem skupiony na pracy w Lubinie, dopiero co podpisałem umowę, a zapisów kontraktowych nie mogę ujawniać. Oczywiście marzeniem każdego trenera jest praca z reprezentacją. Nie ma co ukrywać, że moim też. Jeśli któryś szkoleniowiec mówi inaczej to chyba nie jest szczery. Ale w moim przypadku przyjdzie jeszcze na to czas, ja w to wierzę. Jestem w najlepszym dla trenera wieku, mam dobry, merytoryczny sztab, zdobyłem już sporo doświadczenia i kiedy przyjdzie ten moment, to będę gotowy do podjęcia pracy z kadrą. Wcale mnie to nie przeraża, raczej potraktowałbym to jak wyzwanie. Pokazałem już, że potrafię pracować z piłkarzami z dużym ego. Wiem jak odnaleźć się w trudnej szatni, bo przecież w łatwej to żadna sztuka. Wielkie ego zawodników trzeba umieć przekierować na realizację celów całej drużyny. Ale oczywiście prowadzimy teraz rozważania jedynie hipotetyczne, bo rozmawiamy o nieokreślonej przyszłości. Bo na teraz – żeby wszystko było jasne – nie było żadnego kontaktu, żadnej propozycji.

CZYTAJ TAKŻE: Kto odejdzie z Lechii, a kto dołączy do biało-zielonych?

Wyobraża Pan sobie, że można postąpić tak, jak Paulo Sousa?

Bardzo słabo to wyszło. To duże rozczarowanie. Różnie można mówić o stylach, graniu płynnym, hybrydowym, ofensywnym, defensywnym, pięknej grze, a ważne jest zrobienie wyniku. Wyników, niestety, zabrakło. A i postawa pana Sousy pozostawia wiele do życzenia.

Bolą Pana komentarze niektórych piłkarzy, że jest Pan znacznie lepszym trenerem niż człowiekiem?

To znak czasu, że mocniej wybrzmiewa to, co kontrowersyjne. Zazwyczaj tego nie komentuję, bo to jedynie nakręca tę spiralę złośliwości. Ale OK, odpowiem panu, bo chcę pokazać mój punkt widzenia na tę kwestię. Zawodnicy to są młodzi ludzie, dla których prawdziwe życie zacznie się dopiero po skończeniu kariery piłkarskiej. Niektórzy zachowują się jeszcze jak chłopcy w krótkich spodenkach, którzy próbują coś zbroić. Nie akceptują faktu, że dla mnie zawsze najważniejsze było dobro drużyny, którą prowadzę, a nie wygoda i dobry kontrakt zawodnika. Z wielu takich przepłacanych piłkarzy rezygnowałem i wprowadzałem w ich miejsce ambitną młodzież, którą sami potrafiliśmy wychować. Jakoś trudno mi sobie przypomnieć, co do kogo się jakoś poważnie pomyliłem. Kiedy pozbyłem się świetnego zawodnika, który później poszedł do lepszego klubu, albo zdobywał trofea? Wygrywał mistrzostwa? Najczęściej byli to zawodnicy już syci, najedzeni, którzy chcieli odcinać kupony. Albo nie mieli zdrowia do piłki. Z taką ekipą trudno coś zwojować, więc z nich rezygnowałem. Nigdy tego nie żałowałem, nawet jeśli ktoś mnie teraz próbuje nieelegancko kąsać. Taki jest koszt tej pracy. Te komentarze to taka prymitywna zemsta, to próba psucia mi dobrego imienia, bo przecież w Polsce nie brakuje zawodników, którzy wiele mi zawdzięczają i potrafią to okazać. Z wieloma utrzymuję stałe kontakty, chociaż już nie pracujemy razem. Kilku młodych zawodników potrafiłem wprowadzić na poziom europejski. Takie są fakty i tylko one się liczą. Ja nie mam problemów z szatnią. Wręcz przeciwnie, świetnie się dogaduję z piłkarzami. Ale oczywiście jestem człowiekiem wymagającym, czasami muszę pokazać, że mam twardą rękę. I tu jest pewien paradoks. Często media i kibice domagają się, żeby przyszedł trener i zrobił porządek w szatni. A później, gdy trener ten porządek już zrobi, to pojawiają się w tych samych mediach komentarze, że piłkarz X się skarży. No skarży się, bo traci pieniądze i wygodne miejsce do pracy. Często mam wrażenie, że u nas – trochę jakby przypadkiem – stawia się na głowie hierarchię w klubie. Bo czy to trener ma się podobać zawodnikom czy zawodnicy trenerowi? Ja stawiam zawsze na współpracę, ale gdy widzę, że ktoś nie chce wiosłować w tym kierunku co drużyna, bo ma własne cele, to musimy się rozstać. I to ja jestem od tego, żeby mu to powiedzieć. Tak pojmuję kwestię odpowiedzialności za drużynę. Ze wszystkimi tego konsekwencjami.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gdansk.naszemiasto.pl Nasze Miasto