Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Przeziębieni urzędnicy w Sopocie na zwolnienia. Karnowski zaleca wizytę u lekarza

Kamila Grzenkowska
Tomasz Bołt
Jacek Karnowski, prezydent Sopotu, zaraził się od swojego zastępcy przeziębieniem. I tak go to zdenerwowało, że wydał specjalne zarządzenie: każdy kaszlący lub kichający pracownik Urzędu Miasta ma zgłaszać się do lekarza, a nie do pracy. Urzędnicy najpierw zdębieli, a potem przyznali swojemu szefowi rację. Czy inni pójdą tym śladem - sprawdza Kamila Grzenkowska

Bartosz Piotrusiewicz, wiceprezydent Sopotu, kicha na swojego szefa. I to do tego stopnia, że doprowadził prezydenta Jacka Karnowskiego do gorączki, serwując mu przy okazji piękny zimowy weekend w ciepłym łóżku, w towarzystwie antybiotyków. Prezydentowi nie w smak jednak było takie spędzanie wolnego czasu, więc wypowiedział wojnę... wszystkim kaszlącym i kichającym w sopockim magistracie urzędnikom. Jacek Karnowski wydał zarządzenie (nieoficjalne, ale obowiązujące), na mocy którego każdy chory urzędnik ma iść do lekarza, a nie do pracy.

- Kiedy wróciłem do urzędu powiedziałem Piotrusiewiczowi kilka "ciepłych" słów - nie ukrywa Karnowski. Jakich? Możemy się tylko domyśleć. O rozmiarach prezydenckiej złości niech świadczy fakt, że wysłał maila do wszystkich pracowników magistratu, obligując kaszlących, kichających bądź z gorączką do wizyty u lekarza, a następnie do wyleczenia się w domu. Po to, by nie zarażać innych współpracowników. Kto się prezydenta nie posłucha i przyjdzie do pracy "zarażać innych", temu będą groziły konsekwencje służbowe.

Czytaj także: Szpital Polski (na razie) nie wstrzymuje odwiedzin

Informacja od prezydenta była zaskakująca praktycznie dla pracowników magistratu,. Na co dzień Jacek Karnowski cieszy się opinią bardzo wymagającego pracodawcy, wyciskającego z podwładnych siódme poty. - Nie przyszło mi łatwo podjąć taką decyzję. I na pewno nie będę jej nadużywał - nie ukrywa prezydent Sopotu.

Miejscy urzędnicy (ci chorzy) najpierw nieco zgłupieli i nie wiedzieli, co tak właściwie robić. Ale informacja o konsekwencjach służbowych za nieposłuszeństwo okazała się na tyle motywująca, że pod koniec zeszłego tygodnia 25 pracowników faktycznie poszło na zwolnienie. Co ciekawe, w poniedziałek w łóżkach leżało już tylko dziesięciu - reszta, w miarę bądź zupełnie zdrowa, wróciła do pracy.

O tym, że nowe zarządzenie nie jest żartem, bardzo szybko przekonali się sekretarz miasta Wojciech Zemła i wiceprezydent Joanna Cichocka-Gula. Mimo iż oboje byli chorzy i mieli zwolnienia lekarskie, przyszli do pracy. Ale prezydent Karnowski, nauczony doświadczeniem, nie miał zamiaru tolerować chorych w magistracie. Tego samego dnia, kiedy odkrył, że powinni leżeć w łóżkach, a nie pracować - wysłał ich do domu. Dziś nie ukrywa zadowolenia z podjętej decyzji. - Przynajmniej epidemia grypy się nie rozszerza - mówi dumnie.

Czytaj także: Pomorze: 25 zachorowań na świńską grypę. Nie ma już testów na A/H1N1
Mimo iż zarządzenie prezydenta wydaje się oczywiste i naturalne, to z doświadczenia wielu z nas wie, że pracodawcy nie zawsze życzliwie podchodzą do chorujących i biorących zwolnienia pracowników. Jacek Karnowski podkreśla, że o zdrowiu swoich pracowników pamięta nie tylko w okresie szalejącej grypy. Kadrowa magistratu obowiązkowo sprawdza, czy wszyscy tu zatrudnieni mają aktualne badania okresowe. Niektórzy niechętnie je wykonują i wtedy trzeba znaleźć sposób, by zmusić ich do tego. Prezydent Karnowski zdradza, że jego poprzedni zastępca, wiceprezydent Paweł Orłowski, notorycznie unikał badań i mimo kilkakrotnych przypomnień nic sobie z tego obowiązku nie robił. Oczywiście, do czasu. Pewnego dnia nie wpuszczono go do budynku sopockiego Urzędu Miasta. Usłyszał, że dopóki nie dostarczy zaświadczenia lekarskiego, nie zostanie dopuszczony do pracy. Poskutkowało.

Urzędnicy podkreślają, że dzięki badaniom okresowym u dwóch osób wykryto wczesne stadia ciężkich chorób.
O zarządzeniu prezydenta Sopotu usłyszeli oczywiście m.in. w sąsiednim, gdańskim magistracie. Tu jednak, jak zapewniają pracownicy biura prasowego Urzędu Miejskiego, prezydent z podobną decyzją wyskakiwać nie zamierza. Gdańscy urzędnicy są twardzi i "niewielki katar czy kaszel" nie jest dla nich powodem, dla którego mieliby do pracy nie przychodzić. Swoje obowiązki wykonują uzbrojeni w witaminy i krople do nosa. Podkreślają jednak, że jeśli ktoś jest już bardzo chory, powinien kierować się zdrowym rozsądkiem i stawić się u lekarza, a nie w magistracie.

W okresie grypowym lekarze przestrzegają, by unikać miejsc publicznych, takich jak pojazdy komunikacji zbiorowej czy centra handlowe. Co jednak, jeśli ktoś w takim miejscu pracuje?

W hipermarketach sieci Real pracownicy wykonujący swe obowiązki na stanowiskach z otwartą żywnością, np. w dziale z serami bądź rybami, nie mają prawa kichać czy kaszleć - ani na klientów, ani tym bardziej na towar. Jeżeli okaże się, że są zapisani na wizytę do lekarza np. we wtorek na godz. 16, a jest wtorek godz. 10, przełożony przekierowuje ich na inne stanowisko - z dala od żywności. Przedstawiciele hipermarketów podkreślają, że nie mogą zmusić swoich chorych pracowników do wizyty u lekarza, ale mogą ich do tego nakłaniać. Mimo wszystko liczą na... zdrowy rozsądek zatrudnionych.

W obecnym "chorobowym" okresie najbardziej należy jednak współczuć pracownikom przychodni lekarskich. To oni mają stały kontakt z pacjentami - i wszystkimi możliwymi zarazkami. - W związku z tym szczepimy ochronnie naszych pracowników - podkreśla Beata Matulaniec-Zaręba, dyrektor zarządzający przychodniami Swissmed. - Jako pracodawca i lekarz podkreślam, że jeśli ktoś jest chory powinien zostać w domu i się wyleczyć, a nie siedzieć w pracy i zarażać współpracowników.

Większość pracodawców, z którymi rozmawialiśmy, podkreśla, że świadomość pracowników dotycząca grypy i powikłań pogrypowych jest coraz większa. - Bo w mediach ciągle o tym mówią, że lepiej w domu poleżeć, niż mieć później więcej problemów zdrowotnych - zauważają.

Czytaj także: Wirus A/H1N1 chwilowo odpuszcza. Mniej zachorowań na grypę na Pomorzu

W I Urzędzie Skarbowym w Gdyni raczej trudno trafić na gorączkującego urzędnika. Jeśli ktoś ma temperaturę i fatalnie się czuje, to po prostu bierze zwolnienie lekarskie. - Każdy świadomy człowiek powinien wiedzieć, że jeśli przychodzi do pracy chory, to najprawdopodobniej pozaraża też innych. Z roku na rok obserwujemy, że ta świadomość jest coraz większa, i jeśli ktoś jest chory, to po prostu leczy się w domu - przyznaje Anna Szumielewicz, zastępca naczelnika I Urzędu Skarbowego w Gdyni.

W Wojewódzkim Urzędzie Pracy w Gdańsku zapewniono nas z kolei, że mimo panującej grypy paraliż urzędowi nie grozi. Usłyszeliśmy, że urząd jest tak zorganizowany, by każdego dnia każdy interesant bez problemu został obsłużony. Podobne deklaracje złożyły inne urzędy.
[email protected]

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na sopot.naszemiasto.pl Nasze Miasto