Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

"Róża" jak granat

Marta Paluch
W piątek na ekrany kin wchodzi długo wyczekiwany film "Róża" w reżyserii Wojciecha Smarzowskiego. Przed seansem zachęcamy do przeczytania rozmowy z Marcinem Dorocińskim, który wciela się w filmie w rolę Tadeusza.

Za dwa dni na ekrany kin wchodzi "Róża". Co Pan czuł oglądając ten film?
Mimo tego, że grałem w nim i znałem scenariusz, oglądając już gotowy film na ekranie, byłem bliski zawału... Ten film jest jak granat, którym dostaje się prosto w serce i który rozrywa od wewnątrz. To wielka zasługa Wojtka Smarzowskiego (reżysera - przyp. red.) i całej ekipy. "Róża" wchodzi w człowieka i zostaje na bardzo, bardzo długo. Agata Kulesza, z którą gram, opowiadała mi pewną historię a propos tego filmu. To było na festiwalu w Warszawie. Po projekcji "Róży" dwóch panów stało nad umywalkami, patrzyli na siebie i nie potrafili rąk umyć, tak byli wstrząśnięci. To najlepszy komentarz.

Gra Pan akowca Tadeusza, któremu niemieccy żołnierze zgwałcili i zabili żonę. Tadeusz jedzie na Mazury, gdzie Rosjanie zaprowadzają swoje brutalne porządki.
Faktycznie, są tam Niemcy, Rosjanie i Mazurzy, film powstał na podstawie prawdziwej historii. Ale to, co jest tu najbardziej przejmujące, to po prostu wojna. I to, że jej okrucieństwa nie mają munduru, one mogą być różne. Zresztą, Polacy też nie są w tej fabule najjaśniejszym punktem. Przerażające jest to, że ludzie ludziom to zgotowali.

Mocno musiał Pan tę rolę odreagowywać?
W przypadku tak emocjonalnych filmów jak "Róża", gdy zbliża się koniec pracy, człowiek się cieszy. Bo wysiłek się kończy. Ale jednocześnie jest mu z tego powodu żal, zaczyna już za tym tęsknić. Za ludźmi, emocjami. To wszystko zostaje mi w głowie, gdy wracam do normalnego życia.

Rola partyzanta w powstającym właśnie filmie "Obława" Marcina Krzyształowicza też była wyczerpująca?
Tak, i psychicznie, i fizycznie. Psychicznie, bo jako kapral Wydra, tak nim... przesiąkłem. Śmierć cały czas była bardzo blisko mojego bohatera, ciągle jej uciekał sprzed nosa. To obciążające - grać człowieka zaszczutego, który ciągle musi się chować. Takiego, który nie ma domu i rodziny, żyje w lesie, ma tylko garstkę przyjaciół-partyzantów i cały czas jest na pograniczu między byciem człowiekiem a zwierzęciem. Było mi też ciężko fizycznie, bo kręciliśmy na przełomie listopada i grudnia, w górach. I choć pogoda była w sumie nie najgorsza, to trzeba było biegać w tę i z powrotem, w swetrze. Zostawiłem na planie tego filmu bardzo dużo serca, potu, zmęczenia. Kawał siebie.

Zdjęcia kręciliście w Rytrze?
Tak. Swoją drogą, jadąc na plan, mogłem wrócić do wspomnień z dzieciństwa. Moi wujkowie mieszkali pod Nowym Sączem. Tam w wieku siedmiu czy ośmiu lat upolowałem pierwszą w życiu rybę, pstrąga, gołymi rękami... Potem zabiłem ją kamieniem, czego później żałowałem. Byłem niczym mały Indianin, Winnetou. Mam do tych stron emocjonalny stosunek i wielki sentyment... Teraz, w Rytrze, duża część zdjęć była kręcona w wybudowanym specjalnie do tego celu obozowisku partyzanckim na górze. Te ziemianki wyglądały zupełnie jak ze zdjęć z czasów II wojny. Czuliśmy się jak prawdziwi partyzanci. Grałem ze wspaniałymi kolegami (w filmie zobaczymy m.in. Sonię Bohosiewicz, Macieja Stuhra i Weronikę Rosati - red.)

"Obława" jeszcze nie weszła do kin. Za to już teraz możemy Pana zobaczyć w TVP 2, w serialu "Głęboka woda", który opowiada o pracownikach ośrodka pomocy społecznej.
To scenariusz o ludziach z ośrodka, którzy próbują pomóc innym. Gram postać, która jest katalizatorem pewnych sytuacji.

Przed rozpoczęciem pracy w tym serialu był Pan w takim ośrodku, czy poszedł na żywioł?
Byłem, oczywiście.

Nie mówili Panu, że w życiu jest trochę inaczej niż to pokazujecie w serialu? Że pracownicy społeczni nie mają tak dużych możliwości?
Pamiętajmy, że to jest film, fikcja. Chociaż, z drugiej strony, te scenariusze są konsultowane z ludźmi, którzy pracują w opiece społecznej. Nasz serial nie miał być gloryfikowaniem pracowników ośrodka, tylko obrazem o nich - tak jak "Pitbull" był serialem o policjantach. Na pokazie pierwszego odcinka prezentowaliśmy ewakuację ludzi podczas powodzi i rodzinę niepełnosprawnego człowieka, który nie chciał zostawić swoich psów. Okazało się, że ta wymyślona historia zdarzyła się jednemu z dyrektorów ośrodka. Jak widać, fikcja literacka nakłada się na życie.

Dużo Pan teraz gra, ale po ukończeniu szkoły musiał Pan czekać dziewięć lat na rolę w "Pitbullu". Te lata były dobrą szkołą życia?
Byłem w o tyle dobrej sytuacji, że po szkole dostałem się do Teatru Dramatycznego. Byli tam świetni ludzie, graliśmy ciekawe spektakle. Nie bardzo można się było z tego utrzymać i trzeba było wykonywać różne dodatkowe prace. Ale to naturalne - musiałem utrzymać rodzinę. Nie boli mnie, że musiałem pracować w różnych miejscach, niekoniecznie w zawodzie. To potrafi być frustrujące, ale jakoś cały czas wierzyłem, że będzie dobrze.

Czuje się Pan zawodowo szczęściarzem?
Tak! Mam ogromne szczęście do ludzi, których spotykam wykonując swój zawód i którzy obdarzają mnie swoją energią i zaufaniem.

Z jakiej reakcji widzów na "Różę" najbardziej by się Pan ucieszył?
Największą nagrodą zawsze jest to, gdy ktoś przeżyje cokolwiek po obejrzeniu filmu. Na przykład jeśli widz zatrzyma aktora na ulicy i powie mu, co myśli o jego roli. Po to się robi filmy - żeby ktoś się zaśmiał, zapłakał lub wzruszył. Marzę, żeby to, co robię, tak właśnie oddziaływało na ludzi.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: "Róża" jak granat - Gdańsk Nasze Miasto

Wróć na gdansk.naszemiasto.pl Nasze Miasto