Polscy ratownicy, którzy lecieli na pomoc Haiti, już widzieli tereny dotknięte kataklizmem. Po trzęsieniach ziemi byli w Turcji, Algierii, Indiach i Pakistanie. Poszukiwali ludzi pod gruzami, a ci, którzy ocaleli, zaklinali ich, by szukali dalej i głębiej. Na Haiti tej determinacji w odzyskiwaniu bliskich było mniej. Może dlatego, że jej bezmiar był trudny do ogarnięcia.
-Haitańczycy przyjmowali śmierć z większym spokojem i pokorą - przyznaje Michał Szalc, gdański ratownik, który uczestniczył w akcji ratowniczej na Haiti. - Ale pamiętajmy, że na Haiti podczas trzęsienia ziemi ginęły całe rodziny, wszyscy krewni i sąsiedzi. Całe dzielnice zniknęły z powierzchni ziemi. To był horror!
Wczoraj wieczorem strażacy z gdańskiej Grupy Poszukiwawczo-Ratowniczej wrócili do Trójmiasta. Bardzo zmęczeni i bardzo zmarznięci.
- Przeżyliśmy szok termiczny - przyznają. - Na Haiti blisko plus 40 stopni Celsjusza, w Polsce 20 stopni poniżej zera. Najbardziej zdziwił się nasz gdański pies Kali. Już w Bangar w USA, gdzie mieliśmy międzylądowanie, mało nie oszalał z radości, gdy zobaczył śnieg.
Bo na Haiti to właśnie wysoka temperatura najbardziej psom dokuczała. Męczyły się szybciej niż ludzie, a spoczywała na nich duża odpowiedzialność. To psy w pierwszej kolejności szukały pod gruzami śladów życia, dopiero potem wkraczały do akcji ekipy ratunkowe ze specjalistycznym sprzętem.
- Ale dawały z siebie wszystko - uważa Michał Szalc, właściciel i przewodnik owczarka niemieckiego Kalosza, zwanego Kalim. - Doceniali to ratownicy z innych krajów. Gdy potrzebowali pomocy psów, prosili, by były to psy z Polski.
Docenieni też zostali polscy ratownicy. Gdy w środę, 20 stycznia, po raz kolejny zatrzęsła się ziemia i trzeba było ruszyć na pomoc kilkadziesiąt kilometrów od Port-au-Prince, centrum koordynacyjne ONZ zdecydowało, że pojadą najlepsi. Grupę szybkiego reagowania stworzono więc z Brytyjczyków, Niemców i Polaków. Wśród 15 ratowników z Polski znalazło się czterech gdańszczan, w tym trzech ratowników medycznych. To dzięki ich błyskawicznym działaniom uratowana została poparzona pięcioletnia dziewczynka i dziewięciomiesięczny chłopczyk z zapaleniem płuc.
Do Warszawy ratownicy przylecieli w niedzielę późnym wieczorem. Ale do domu mogli wyruszyć dopiero następnego dnia, po spotkaniach z psychologami. Przyznają, że po tym, co na Haiti przeżyli i zobaczyli, ta pomoc była im bardzo potrzebna.
Ale to nie oznacza, że teraz czas na odpoczynek. Zgodnie stwierdzają, że gdyby gdzieś w świecie - odpukać! - doszło do kolejnego nieszczęścia i ich pomoc była potrzebna, gotowi są lecieć choćby jutro.
W akcji ratowniczej na Haiti uczestniczyło 1700 ratowników z 44 grup ratowniczych wysłanych przez 60 krajów. Udało im się uratować 133 osoby. Ostatnią, 24-letniego mężczyznę, wyciągnęli spod gruzów 11 dni po trzęsieniu ziemi. Takie cuda się zdarzają, ale teraz już raczej nie ma szans na odnalezienie żywych osób.
O ratownikach
Polska Ciężka Grupa Poszukiwawczo-Ratownicza PSP to jedna z 11 grup na świecie dysponujących certyfikatem wydanym przez ONZ, działająca według standardów INSARAG. Oznacza to, że jest przygotowana do niesienia pomocy w różnych zakątkach świata.
Wśród polskich 54 ratowników, którzy uczestniczyli w akcji ratowniczej na Haiti, z Gdańska było pięciu strażaków oraz pies Kalosz. Należą oni do Grupy Poszukiwawczo-Ratowniczej, działającej przy JRG nr 5. Jest w niej 40 strażaków zawodowych, 12 ochotników i 16 psów.
Grupa specjalizuje się w poszukiwaniu osób poszkodowanych w wyniku katastrof i klęsk żywiołowych. Uczestniczyła w akcji ratowniczej po trzęsieniu ziemi w Turcji, Indiach, Algierii, Pakistanie i Haiti. Grupa powstała w 1998 r. Szefuje jej mł. bryg. Jakub Zambrzycki.
Giganci zatruwają świat
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?